Nocą las był
jeszcze bardziej przerażający. Wokoło panowała cisza, drzewa osłaniały teren
przed wiatrem. Jedynymi dźwiękami były mój oddech i skrzypiące liście pod moimi
stopami. Poruszałam się szybko, lecz nie biegłam. Nogi odmawiały mi
posłuszeństwa. Mimo późnej pory nie spotkałam żadnego żywego stworzenia ani
nietoperza, ni sowy, jakby wszystkie zwierzęta schowały się przed czymś
niesamowicie groźnym. Grube gałęzie i ciemne chmury przysłaniały niebo, nie
potrafiłam więc stwierdzić gdzie, ani jak długo idę. Wciąż trwałam w poczuciu
strachu i przerażenia. Czułam, że czarna bestia idzie za mną. Pozwalała mi
odejść na tyle, by móc zaraz zbliżyć się i czerpać przyjemność z polowania.
Po kolejnej
godzinie marszu w końcu usłyszałam jakiś dźwięk. Zza łysych krzewów wyłonił się
strumień. Widząc mieniącą się w ciemności wodę, uświadomiłam sobie, jak bardzo
jestem spragniona. Uklękłam na brzegu i łapczywie uzupełniłam płyny. Ogarnęła
mnie niemoc. Oparłam się o najbliższy pień i schowałam twarz w dłoniach.
Pomału docierały
do mnie wydarzenia ostatnich godzin. Czułam ból na wspomnienie o moich
rodzicach. Cierpienia było tak duże, że nie byłam w stanie płakać. Pierwszy raz
w życiu mogłam zaznać rodzinnego ciepła, miłości i tak szybko musiałam to
stracić. Tysiące igieł wbijało mi się w serce. Zatraciłam się całkowicie w
pustce i poczuciu samotności. Wyłączyłam się na otoczenie, zimno, jakie
otaczało mnie jeszcze moment temu, znikło.
Śmierć jest
czymś, co spotyka każdego człowieka, jednak o wiele trudniej jest przyjąć tą
nagłą, niż taką, której można się spodziewać. Ciężko pogodzić się z gwałtownym
rozstaniem, myślą, że nie było szansy się pożegnać. Taka tragedia spotkała mnie. Ktoś zupełnie nowy w
moim życiu, ale tak bliski został zmuszony do odejścia z tego świata.
Nagły trzask
wyciągnął mnie z transu. Wstrzymałam oddech, wsłuchując się w ciszę. Objęłam się
ramionami, czując otaczając mnie zimno. Rozglądnęłam się wokoło, lecz ciemność
wydawała się nieprzenikniona. Przypomniało mi się ostrzeżenie Matta o
czyhającym tu niebezpieczeństwie. Zadrżałam, sama nie wiedząc, czy z zimna, czy
ze strachu. Kątem oka dostrzegłam ruch. Gwałtownie odwróciłam się w tamtą
stronę, lecz nadal nic nie byłam w stanie zobaczyć. Poczułam zmianę w
powietrzu, zapach potu i skóry, później ciepło oddechu na karku. Zamarłam.
Mokre coś dotknęło mojej szyi, jakby smakując mojego ciała. Strużka śliny
spłynęła w dół, powodując gęsią skórkę. Zdawało mi się, że słyszę bicie
własnego serca.
W jednej
sekundzie przed oczami zobrazowało się całe moje życie, wspomnienia z
sierocińca, znajomi, szkoła, nowy dom, rodzice. Rodzice. W nagłym przypływie
złości zacisnęłam pięść i uderzyłam bestię w pysk. Zaskoczona odskoczyła ode
mnie, głośno warcząc. Wstałam i ruszyłam przed siebie, kiedy coś szarpnęło moją
nogę. Ból przeszył moje ciało. Upadłam na ziemię i odwróciłam się na plecy.
Adrenalina pozwoliła mi zapomnieć o cierpieniu. Kopnęłam potwora w szczękę, ten
zwolnił uchwyt. Cofałam się niezdarnie, wiedząc jednak, że nie mam szans na
ucieczkę. Stanął nade mną, złapał moje ręce w przegubach. Jego pysk znajdował
się teraz parę centymetrów od mojej twarzy. Widziałam błysk gniewu w czerwonych
oczach. Ślina zabarwiona krwią prawie dotykała mojego policzka. Rozchylił
wargi, warknął złośliwie. To koniec.
Wystarczyłaby
sekunda dłużej, a wszystko potoczyłoby się inaczej. Jeden moment, a skończyłoby
się moje życie. Usłyszałam tylko świst rozrywający powietrze, zobaczyłam szok
malujący się w ślepiach bestii, a później skowyt. Leżąc bez ruchu, widziałam, jak ciemny kształt potwora znika między drzewami uciekając śmierci. Próbowałam
myśleć, starałam się zmusić do wyobrażenia, co mogło go wystraszyć, jednak szok
spowodowany atakiem był zbyt silny. Nie mogłam ruszyć głową. Kątem oka
dostrzegłam, jak coś się do mnie zbliża. Nie byłam w stanie skupić na postaci
wzroku. Biła od niej jasność, ciepło.
— Witaj — usłyszałam łagodny, kobiecy głos. — Poczekaj, pomogę ci — zawołała, widząc moją
próbę poruszenia się.
Podeszła do mnie,
uklękła za moją głową i podparła rękoma moje plecy. Syknęłam z bólu. Z trudem
wstałam. Czułam, jak moje mięśnie sprzeciwiają się jakiemukolwiek ruchowi.
Nieznajoma zaoferowała mi ramię do oparcia się, jednak, będąc dalej w szoku
odsunęłam się gwałtownie, za co zapłaciłam dodatkowym cierpieniem. Stojąc na
jednej nodze, próbując utrzymać równowagę, przyjrzałam się kobiecie. Była
wysoka i szczupła. Włosy koloru jasnego blond, wpadającego w srebro opadały
grubymi strumieniami na plecy, dosięgając aż pośladków. Oczy podkreślone miała
czarną kredką, co tylko dodawało ich niebieskiej barwie wyrazu. Widząc jej
gruby, biały płaszcz zaczęłam się trząść z zimna.
— Nie bój się
mnie — rzekła, wbijając we mnie wzrok. — Tutaj nie jest bezpiecznie, chodź ze
mną, pomogę ci.
— Kim jesteś? — szepnęłam, stukając zębami.
Kobieta zdjęła z
ramion płaszcz i nałożyła mi go na ramiona. Złapałam dłońmi jego krawędzie,
otulając się nim mocno i podziękowałam.
— Mimosa — przedstawiła
się. — A ty?
— Viene.
— Powinnam ci
opatrzyć nogę - zauważyła, po chwili ciszy. — Nie możemy pozwolić, żeby wdało
się zakażenie - uśmiechnęła się nieśmiało.
— Nic mi nie… — zaczęłam, lecz kobieta zagwizdała na palcach, nie zważając na moje słowa.
Zza drzew wybiegł
duży, siwy koń. Na widok swej pani potrząsnął z zadowoleniem łbem, ona zaś
pogładziła go po szyi. Z juków obok siodła wyjęła butelkę i kilka materiałów.
Ruszyła w moim kierunku wolnym krokiem, jakby bała się, że spłoszy mnie, niczym
młodego jelonka. Kazała mi oprzeć się o drzewo, sama rozdarła nogawkę spodni i
oczyściła ranę, później założyła opatrunek.
— Kiepsko to
wygląda — stwierdziła. — Musisz odwiedzić jakiegoś specjalistę.
Kiwnęłam głową,
nie zważając na to, że nie widzi mojej twarzy. Podniosła się i spojrzała w moje
oczy. Wiedziałam, iż dostrzeże w nich nieufność i strach. W jednej chwili cały
mój świat się zawalił. Zniknęło to, w co wierzyłam. Czułam się rozdarta, słaba.
Denerwowała mnie moja bezradność. Ten stwór… On był zaprzeczeniem
rzeczywistości, jedyną plamą na śnieżnobiałym prześcieradle. Miałam mętlik w
głowie.
— Co to było? — wychrypiałam, czując, jak gardło puchnie mi z rozpaczy.
— Wiard — szepnęła Mimosa. — Nigdy nie widziałam, żeby zapuszczały się tak daleko.
— Co? Co to
wiard?
Spojrzała na mnie
ze zdziwieniem.
— Nie słyszałaś o
nich?
— Nie! — podniosłam głos w nagłym przypływie przerażenia. — Kim ty jesteś? Gdzie jestem?
Co się w ogóle stało?
Osunęłam się na
ziemie. Czułam rosnącą we mnie panikę. Schowałam twarz w dłoniach i pierwszy
raz tego dnia zapłakałam. Wszystkie emocje skumulowały się właśnie na tę
chwilę. Strach, ból, cierpienie, nieznane, zimno — wypływały ze mnie razem ze
łzami. Mimosa nie podeszła i nie zaczęła mnie pocieszać, za co byłam jej
wdzięczna, wolałam sama w ciszy przeżyć wewnętrzne katusze. Kilka długich chwil
minęło, zanim podniosłam wzrok na kobietę i pozwoliłam sobie pomóc wstać.
— Wiesz — zaczęła
nieśmiało — proponowałabym rozbić obóz, ale nie w tej części lasu. Wyjaśnię ci
wszystko, tylko najpierw się prześpij. Nie wątpię, że dzisiejsze zdarzenia
mogły cię zszokować…
— Mogły? — wybuchłam. — To jest po prostu sen. Jeden, okropny sen. To nie może się dziać.
Kobieta położyła
mi dłoń na ramieniu i uśmiechnęła się nieznacznie.
— Chodź, to
naprawdę dobrze zrobi nam obu.
Rozważyłam jej
słowa. Emocje i ucieczka, a także rana wydobyły ze mnie większość energii.
Zgodziłam się, by nieznajoma objęła mnie w pasie i poprowadziła w kierunku
konia. Pomogła mi na niego wsiąść, później sama zajęła miejsce za mną.
— Nie jeździłam
nigdy konno — przyznałam się.
— Nie martw się,
będę cię trzymać — odparła kobieta. Cmoknęła głośno, na co rumak ruszył do
przodu.
Przy każdym ruchu
wierzchowca moją nogę przeszywał ból. Zaciskałam jednak zęby, nie wydając z
siebie żadnego dźwięku. Całą drogę przebyłyśmy w milczeniu. Mimosa zatrzymała
konia przy brzegu niewielkiego jeziora, ze wszystkich stron gęsto porośniętymi
różnorodnymi roślinami. Pomogła mi zsiąść ze swojego zwierzęcia. Wyciągnęła z
juk maty i rozłożyła na ziemi. Nazbierała trochę drewna, żeby rozpalić
niewielkie ognisko. Kobieta kazała mi się przespać, ona zaś przyznała sobie
nocną wartę. Nieufnie zamknęłam oczy. Zmęczenie wzięło nade mną górę i już po
chwili odpłynęłam.