Pomieszczenie,
w którym się znalazłam, skąpane było w złotych, bardzo jasnych barwach.
Sprawiało wrażenie niewielkiego z powodu ścian, tworzących drewnianą kopułę.
Znalazło się tam wystarczająco miejsca dla około dwudziestu osób, siedzących
wokół stołu o kształcie okręgu, znajdującego się w sercu sali. Przez jego
środek przebijało się coś, na kształt przeźroczystej rurki, która miała swój
początek na podłodze, a kończyła się u sufitu. To właśnie od niej bił
niesamowity blask. Mieniła się kolorami srebra i złota, dając światło podobne
do słonecznego, jednak wydawało mi się, że w sali jest zdecydowanie jaśniej niż
na zewnątrz. We wnętrzu przewodu dostrzegłam ruch. Po chwili koncentracji
uzmysłowiłam sobie, że to woda go wypełnia. Był to kanał, prowadzący prosto do studni,
z której pobierało płyny całe miasto. Zjawisko całkowicie odwróciło moją uwagę
od wszystkiego innego, co znajdowało się w sali. Nigdy nie widziałam nic równie
fascynującego. Miałam wrażenie, że moja krew zaczyna dostosowywać swoje tempo
do szybkości wody w kanale. Serce kurczyło się gwałtownie, jego ruchy
wywoływały dreszcze na moim ciele. Mogłabym przysiąc, że czułam je wszędzie, od
czubka głowy, po palce u stóp. Czym spowodowana była moja reakcja? Nie
potrafiłam tego zrozumieć, odnaleźć ośrodka w moim wnętrzu, odpowiedzialnego za
ogarniające mnie w tamtym momencie uczucia. Wiedziałam jedynie, że nie chce, by
chwila dobiegała końca. Wszystkie troski zniknęły, myśli stały się przejrzyste,
czyste, mętlikowe węzły rozprostowywały się. To musiało być spowodowane przez
magie, nie miałam co do tego wątpliwości, lecz w jaki sposób ona działała?
— Widzę, że już odgadłaś, czym jest serce naszego miasta. — Chrapliwy głos
rozniósł się po sali, rozpraszając się. Nie mogłam z tego powodu odgadnąć, kim
jest osoba wypowiadająca te słowa. Wyrwana ze świata myśli skupiłam wzrok na
znajdujących się w pomieszczeniu postaciach. Było ich dokładnie dwadzieścia
jeden. Owładnęło mną skrępowanie. Nie lubiłam być w centrum uwagi, a już na
pewno sama wśród kompletnie nieznanych mi osób. Czułam, jak na policzki
wpływają mi rumieńce. Wzięłam głęboki oddech, starając się zapanować nad
zdenerwowaniem.
— Dz… Dzień dobry — wychrypiałam.
— Witaj, Viene. — Tym razem dostrzegłam poruszające się wargi jednego z mężczyzn. — Prosiłbym, żebyś zajęła swoje miejsce. — Wskazał mi jedno z krzeseł wokół stołu.
Ów
elf był starcem. Jego twarz zdobiła siateczka głębokich zmarszczek, przecinając
linie białego tatuażu, układającego się w coś, co wyglądem przypominało wzburzone
fale oceanu. Złociste oczy o inteligentnym wyrazie błyszczały jednak
młodzieńczo. Poczułam, że mogę zaufać temu mężczyźnie. Mój wzrok błądził po
pozostałych osobach z grupy. Większość była wiekowa, jedynie dwoje z nich
wyglądało na mniej niż trzydzieści lat. Poza sympatycznym staruszkiem
doliczyłam się dziesięciu kobiet i tylu samych postaci męskich. Twarz każdego z
nich zdobił inny tatuaż, różniący się kolorem i kształtem. Domyśliłam się, że
to przedstawiciele poszczególnych klanów.
Usiadłam
na wskazanym miejscu, czując na sobie zaciekawione spojrzenia. Pod ich wpływem
miałam ochotę uciec lub co najmniej schować się pod stół. Utrzymałam jednak
prostą pozycję, unikając kontaktu wzrokowego. Czułam się jak intruz. Nie
pasowałam do tej społeczności. Byłam tylko człowiekiem.
— Mieliśmy nadzieję przeprowadzić tę rozmowę z całą twoją grupą — powiedział starzec. — Nie wiemy jednak, kiedy dotrą pozostali, a pewne rzeczy są zbyt istotne, by
czekać z ich przekazaniem nowo przybyłej osobie. — Kiwnęłam głową, spoglądając
na elfa.
Mężczyzna
spojrzał na leżący przed nim pergamin, marszcząc brwi w skupieniu. Zaskoczyło
mnie to, że wokoło panowała kompletna cisza, nikt nie ważył się poruszyć, czy
choćby kaszlnąć. Miałam wrażenie, że oddycham zbyt głośno, naruszając ten
spokój. Elfy siedziały wyprostowane, wpatrując się w mojego rozmówcę. Byli
usadowieni tak, że co drugie miejsce przynależało się kobiecie. Dzięki takiemu
rozstawieniu odebrałam ich społeczność jako równouprawnioną, zdanie każdej
osoby, bez względu na płeć, było tak samo ważne.
— Jestem Zorb — chrząknął starzec, przeczesując swoje gęste, białe włosy. — Jestem przewodniczącym Rady, jak również głównym przedstawicielem grupy
Myślicieli. Domyślam się, że twój przewodnik mniej więcej przedstawił ci
podział naszego społeczeństwa, więc nie będę już do tego wracał. — Niewielki uśmiech
rozjaśnił jego twarz, sprawiając, że wyglądał młodziej niż w rzeczywistości. — Jak zdążyłaś zauważyć, w Radzie zasiadają osoby, które są przedstawicielami swoich
rodzin — kiwnęłam głową, czując chwilowo rozpierającą mnie dumę, że nie myliłam
się w swoim osądzie. — Kto kim jest i jaka jest jego funkcja, nie będzie dla
ciebie istotne, jednak zapamiętaj te twarze, gdybyś czegoś potrzebowała, śmiało
możesz prosić ich o pomoc.
Ponownie
kiwnęłam głową, przelatując wzrokiem po zgromadzeniu. Czułam, że nie
znalazłabym w sobie na tyle odwagi, by prosić o pomoc obcą osobę. Wiedziałam
jednak, że bez wątpienia należy im się szacunek, jako osobą wybranym i
zaakceptowanym przez lud. Dłużej zatrzymałam spojrzenie na przedstawicielu
Wojowników, którego poznałam po czerwonym odcieniu tatuaży. Rękawy koszuli
podwinięte miał do łokci, przez co mogłam dostrzec zarysy rysunków na umięśnionych
przedramionach, które zdobiły uwypuklenia żył. Ubranie podkreślało również
uwypukloną klatkę piersiową i szerokie ramiona. Jednak, kiedy zobaczyłam jego
twarz, moim ciałem wstrząsnął dreszcz spowodowany strachem. Od czoła, poprzez
oko, do samego podbródka przechodziła gruba, obrzydliwa szrama. Oczodół w tym
miejscu był pusty, dostrzegłam czarną dziurę zamiast spojówki. Zagryzłam
policzek, próbując nie wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Wojownik wyczuł moje
spojrzenie, bo jego zdrowe oko przekręciło się, wpatrując prosto w moją twarz,
a jego usta wygięły się w krzywym, nieszczerym uśmiechu. Wielką dłonią odgarnął
czarny kosmyk włosów, który wypadł z kucyka, zebranego na czubku jego głowy.
Odwróciłam wzrok i starałam się uspokoić oddech.
— Zacznijmy od pierwszej i najważniejszej rzeczy. — Zorb zdawał się nie zauważyć mojej gwałtownej reakcji. — Jest nią przysięga. Każda nowo przybyła osoba musi złożyć przysięgę, że nigdy nie zdradzi położenia miasta. Nie możemy ci jednak
zaufać, jako że nie jesteś jego mieszkańcem, ani nie jesteś w żaden sposób z
nami powiązana, dlatego też zostanie ci wypalony magiczny znak. Jeśli nas
zdradzisz, to po prostu umrzesz.
— Słucham? — wyjąkałam.
Wzięłam
głęboki oddech. Nikt nie ostrzegł mnie o takich zasadach przebywania w Koronnym
Mieście. Odebrałam to, jako naruszenie mojej prywatności i wolnej woli. Czy to
oznaczało, że umrę nawet nieświadomie, wspominając o czymś związanym z tym
miejscem? Miałam nadzieję, że starzec coś jeszcze powie, lecz ten tylko podniósł
dłoń, a wtedy kilku członków Rady podniosło się, szybkim krokiem zmierzając w
moim kierunku. Wojownik stanął za mną, kładąc mi dłonie na ramionach. Ten dotyk
wydał mi się zbyt intymny, zbyt władczy i ograniczający. Przełknęłam ślinę,
starając się uspokoić plątaninę myśli. Co oni chcą zrobić?
Inny
mężczyzna położył obok mojej dłoni coś, co wyglądało jak ogromne pióro o
koniuszku w kształcie małego nożyka.
— Co… Cco wy chcecie zzrobić? — sapnęłam, nie mogąc powstrzymać drżenia ciała.
Zorb
położył swoją dłoń na mojej, obdarzając mnie smutnym uśmiechem.
— To czeka każdego dziecko. Nie będzie bardzo boleć — zapewnił. — Chodzi o to, że nie chcemy zostać zdradzeni, a wy — ludzie, jesteście bardzo podatni na magie i
jej skutki. Nie możemy pozwolić sobie na żadne niedopatrzenie.
Słuchając
go, dostrzegłam niesamowite podobieństwo w tym co mówi, do tego, co mówił
władca Nocnych Elfów. Nie potrafiłam opanować strachu. Starałam się wyrwać z
uścisku, jednak dłonie Wojownika zacisnęły się nagle na moich przegubach, uniemożliwiając
jakikolwiek ruch. Moja klatka piersiowa unosiła się przy spazmatycznych
oddechach. Myśli dryfowały pomiędzy poczuciem zdrady a niewielkim zrozumieniem.
Dlaczego nie dano mi wyboru? Wiedziałam, że jeżeli dojdzie do wypalenia znaku,
już nigdy nie będę mogła swobodnie rozmawiać, bo wspomnienie o Oczach Drzew może
być wyrokiem śmierci. Bałam się tego. Być może podchodziłam zbyt histerycznie,
może to wcale nie miało być tak straszne i ograniczające. Jednak wiedziałam, że
wystarczyłoby jedno słowo, a moje życie skończy się szybciej, niż się zaczęło.
Dłonie
zaczęły mi drętwieć, bo pod wpływem nacisku elfa o czerwonych tatuażach, krew
miała zaburzony przepływ. Zorb chwycił pióro. Poprzez pojawiające się w moich
oczach łzy dostrzegłam, jak mężczyzna unosi je do góry, a jego usta poruszają
się, wydobywając z siebie niezrozumiałe szepty. Po chwili pochylił się nad moją
prawą ręką. Wojownik odwrócił moje ramię, by odsłonić wewnętrzną część mojej
dłoni. Zacisnęłam oczy, a słone krople spłynęły po moich policzkach. Nie będzie
boleć — wmawiałam sobie, choć na myśl o zaostrzonym przedmiocie ciarki
przechodziły po moim karku.
Najpierw
poczułam ukłucie, coś, jak wbijanie igły w ramie podczas szczepienia. Serce
biło mi jak szalone, miałam wrażenie, że słyszą je wszyscy dookoła. Do czasu,
kiedy mój krzyk zagłuszył wszystko inne. Gdybym miała zobrazować wypełniający
mnie ból, porównałabym go do odrywania kończyny od reszty ciała. Dłoń paliła
mnie żywym ogniem. Wydawało mi się, że skóra pod kciukiem naciąga się, to zmniejsza
swą powierzchnię, powodując męczeńskie skurcze. Z każdą kolejną chwilą ból
narastał, gardło piekło od wrzasku, którego nie mogłam powstrzymać. Sekundy
trwały niczym godziny, łzy lały się strumieniami, a głowy nie wypełniało nic
poza szumem i echem moich wrzasków.
Niech
to się skończy. Niech przestanie boleć.
On
jednak narastał. Wypełniał mnie całą. Oblał mnie niczym ogromna fala. Straciłam
władzę nad swoim ciałem. Moje oczy otworzyły się bez mojej zgody. Wpatrywałam
się w dziwny symbol pod kciukiem. Nie potrafiłam zidentyfikować jego kształtu.
Pióro powoli wychodziło z mojej dłoni. Gdy tylko znalazło się poza ciałem,
wstrząsnął mną dreszcz. Jego siła poruszyła coś w mojej głowie, coś w niej
pękło, niczym szklaka strącona z krawędzi stołu. Rozczepiło się na miliony
kawałków. Obraz zniknął sprzed moich powiek, a zamiast myśli pojawiła się
nieprzenikniona ciemność.
Co
się stało? Gdzie się znalazłam? Wpatrywałam się w drewniany sufit, nie mogąc
wykonać żadnego ruchu, poza mrugnięciem czy wzięciem płytkiego oddechu. Moje
ciało było bezwładne, czułam tylko pulsowanie w prawej dłoni, przenikające aż
do łokcia. Moją głowę wypełniał ból. Nie potrafiłam odnaleźć jego źródła, czy
pochodził ze skroni, czy potylicy. Nic, totalna pustka. Musiałam zemdleć.
Gdy
skupiłam myśli na tym, co mówił Zorb, zaczęłam mieć wątpliwości co do dobrych
intencji Oczu Drzew. Owszem, byli po naszej stronie, jednak w jakim stopniu? Starałam
się ich zrozumieć. Nie wiedziałam zbyt dużo o ludziach, jako istotach podatnych
na magie. Nie wiedziałam, jak się to objawia czy czym może grozić. Pamiętałam
jedynie przypadek Wiadrów. W końcu tylko człowiek jest w stanie nim być.
Przynajmniej tak mi mówiono. Czy są inne sposoby, by wykorzystać człowieka?
Wydawało mi się, że wszystkie rasy odbierają nas, ludzi, jako coś pomiędzy
istotami rozumnymi a zwierzętami. Uznałam to za upokarzające i bezpodstawne.
Miałam się za raczej inteligentną osobę, do tego mającą wolną wolę, co za tym
idzie, umiejąca podejmować indywidualne, świadome decyzje. Elfy odbierały mi
ten przywilej. Samo ograniczanie mnie i narażanie na śmierć, gdybym tylko
wspomniała o ich mieście, sprawiało, że czułam się jako ich więzień.
Rozumiałam, że bali się zdrady, tego, że komuś może się wymsknąć położenie ich
stolicy, ale to nie dawało im prawa decydować za mnie.
Westchnęłam,
starając się oczyścić umysł. Nie mogłam już nic zrobić. Pozostało mi
zaakceptować wszystko takim, jakim jest, a raczej — jakim się stało. W razie
czego będę mogła popełnić samobójstwo, wypowiadając zaledwie jedno słowo. Może
kiedyś mi się to przyda.
— Podjęcie tej decyzji byłoby o wiele trudniejsze, niż sądzisz — usłyszałam.
Chciałam
odwrócić głowę w stronę, z której dobiegał głos, jednak paraliż ciała
uniemożliwiał mi jakikolwiek ruch. Kątem oka dostrzegłam zbliżającą się do mnie
kobietę w kwiecie wieku. Stanęła nad moim łóżkiem, jednak zachowując odpowiedni
dystans, nie naruszając intymnej strefy. Miała czarne niczym smoła włosy,
ciągnące się aż do pasa, a kilka spośród pasemek zaplecione było w warkoczyki.
Duże oczy koloru morza wpatrywały się we mnie ciepło, a płytkie zmarszczki
jedynie dodawały jej urody. Była niesamowicie piękna.
Otworzyłam
usta, chcąc coś powiedzieć, jednak poza jęknięciem nie wydobył się z nich żaden
dźwięk.
— Spokojnie, niedługo ozdrowiejesz — zapewniła mnie, wyginając swoje pełne usta w uśmiechu. — Nie musisz nic mówić, potrafię wyłapywać myśli. — W moich oczach
musiał się odmalować ogromny szok, bo kobieta zaśmiała się i kontynuowała: — Nie czytam w myślach, jedynie mogę odgadnąć pojedyncze słowa, kiedy się skupię.
Jestem Zoey i należę do ludu zwanego Mureen, o którym już wiesz, bo spotkałaś
jedną z nas.
Rose — pomyślałam.
— Jak ona, mam dar zapamiętywania przeszłości, jak również wizje przyszłości.
Wiem dużo o ludziach i elfach, i o wszystkim innym. I również jak u niej, mój
wygląd nie oddaje mojego prawdziwego wieku. — W jej oczach pojawiły się
rozbawione iskierki. W tamtym momencie uznałabym, że ma nie więcej niż
dwadzieścia lat. Zaraz jednak jej twarz spoważniała, a wraz z tym przybyło jej
wiosen. — Wiem, że masz bardzo wiele pytań, lecz nie mamy zbyt dużo czasu. Twój
przyjaciel dotrze tu jeszcze dzisiaj, lecz nie może wejść do miasta.
Dlaczego? — Serce zabiło mi szybciej. Matt żyje! Chciałam to wykrzyczeć. Radość wypełniła
całe moje wnętrze.
— Nie mogą mu wypalić znaku. Nie może być ograniczony, bo inaczej będzie się
znajdował na granicy śmierci. – Na te słowa zimny pot oblał moje ciało. — Jak tylko
będziesz zdolna się poruszyć, znajdź Musa i wyruszajcie. On wie, że ma Ci
towarzyszyć, tak samo jego siostra.
Gdzie?
— Oczy Drzew są dobrzy, tego musisz być pewna. Jednak sami wojny nie wygrają. To,
co nadciąga, jest gorsze od wszystkiego innego, co było. Nie pytaj, co to — dodała szybko, widząc moje zaniepokojone spojrzenie — widzę tylko skrawki przyszłości,
tak niewielkie szczegóły, że jedyne co mogę powiedzieć, to właśnie, że jest
złe. Potrzebujemy ludzi i nie tylko. Potrzebujemy czegoś znacznie silniejszego
i magicznego. Posłuchaj uważnie, wszystko wiąże się z pewną legendą, która
uznawana jest przez wielu, za bajkę.
Znasz
opowieść o Alladorze i jego potomku — zauważyła. — Wiesz również o Mai, o demonie i o Feniksie. Teraz musisz się dowiedzieć czegoś jeszcze.
Zanim
Feniks umarł, zrodził swoje ostatnie pióro. Zostało ono podzielone na cztery
części tak, że każdy z jego skrawków znalazł się w jednym z czterech żywiołów.
Przez wiele lat myślano, że magia ognistego ptaka zginęła i nic z niej nie
pozostało. Tylko Żywe Kroniki przekazywały sobie informacje o tym, że Feniks
obiecał nas nigdy nie opuścić i obietnicy tej dotrzymał. Tajemnicą pozostawało
to, co się stało z jego piórem.
Potomek
Alladora podbił ziemie elfów, ale jak mu się to udało? Odpowiedź poznaliśmy po
bardzo długim czasie. Siła jego armii nie leżała w jej ilości, ale w magii,
jaką z nią związał. Mówi się, że była bardzo liczna i tylko dlatego wygrał tę
wojnę, jednak prawda leży gdzieś indziej.
Co
się stało z piórem Feniksa? Przybrało niesamowitą formę. Związało się z
powietrzem, ziemią, wodą i ogniem. Jego moc stworzyła coś tak
nieprawdopodobnego i cudownego, że większość osób uważa to za mit. Wśród
przestworzy i wiatrów powstał Pegaz, wśród morskich fal galopował Kelpie, wśród
ognia i lawy swój dom znalazła Zmora, a wśród zielonych łąk i traw swój
początek miał Jednorożec.
To
ich odnalazł potomek Alladora i to ich moc wykorzystał. By mieć władzę nad
jednym z magicznych koni wystarczy jedynie mieć ich dusze, zaklętą w
przepięknych kamieniach. Tak jak ten, który masz na szyi. – Odruchowo chciałam pociągnąć
swoją dłoń ku piersi, jednak ta ani drgnęła. – Żyją, by służyć, choć posiadają
wolną wolę, kiedy ma się klejnot nie mogą ci odmówić. Jedyną trudnością jest
to, że by je przywołać, trzeba odnaleźć wszystkie cztery i znaleźć się w
miejscu, w którym wszystko się zaczęło. Potomkowi Alladora potrzebne było do
tego pół wieku, ale my nie mamy tyle czasu. Musisz zebrać przyjaciół i odnaleźć
kamienie.
— Sze… szemu ja? — wyjąkałam, czując ulgę, że odzyskuję władzę nad ciałem.
— Jesteś Strażniczką — odpowiedziała. — Jedną z ostatnich. Nie tylko twoi rodzice zginęli. Zła magia rozprzestrzenia się szybciej, niż byśmy tego chcieli. Wiardów
pojawia się coraz więcej, zaczynają tworzyć stada. Wybijają wszystko. Musicie
się pośpieszyć. Twoim obowiązkiem jest strzec swojego świata. Jeżeli nie
powstrzymamy Zła tutaj, to przeniesie się również za Granicę.
— Nnie jes stłasziczka. — Kropelka potu spłynęła po moim czole.
— Jesteś. Zawsze nią byłaś. To jest coś, czego się nie wybiera. Twoja matka nią
była, więc ty również musisz być.
Moja
matka? Ta kobieta znała moją matkę? Zbierałam w sobie siłę, by znów się
odezwać, kiedy Zoey zerwała się z krzesła, na którym usiadła podczas rozmowy ze
mną.
— Muszę uciekać — szepnęła, nerwowo oglądając się za siebie. — Zacznijcie od ruin starego miasta. Powodzenia – dodała i zniknęła szybciej, niż się pojawiła.
Z
trudem obróciłam głowę w kierunku wejścia, dostrzegłam jeszcze ruch białej
zasłony i znikającą za nią postać Żywej Kroniki.
Magiczne
konie? Pegazy i Jednorożce? Co to za bzdury? Mętlik w mojej głowie zwiększał
swoje rozmiary. Miałam wrażenie, że zaraz pęknie. Odrzuciłam myśli o nich, wspominając
informacje o moim przyjacielu. Matt żyje i idzie do mnie. Znów poczułam
przyjemne ciepło w klatce, które zaraz ustąpiło, kiedy przywołałam obraz mojej
matki będącej Strażniczką. To zbyt wiele informacji. Skąd ona znała moją mamę?
Czy wie, dlaczego mnie zostawiła? Skąd moi adopcyjni rodzice wiedzieli o moim
pochodzeniu?
Co
powinnam zrobić? Wolno zacisnęłam palce prawej dłoni. Jeden z opuszków natrafił
na małe zgrubienie. Syknęłam z bólu.
Nie
wiem, czy to przez ten jeden gwałtowny bodziec, czy po prostu nagle dostałam
olśnienia. Wiedziałam już, że wyruszę na poszukiwanie tych koni. Nie ze względu
na moją matkę czy elfy, ale dla ludzi. Po to, by udowodnić tym wszystkim istotą
mających się za lepsze, że nie jesteśmy gorsi. I po to, by mieć możliwość
skopania tyłków tym, którzy zabili Aschley i Jaspera.
Przymknęłam
powieki. Jednak najpierw muszę odpocząć.
*********************************************
Pierwsze co, to bardzo, bardzo, ale to bardzo przepraszam za tygodniowe opóźnienie. Jakoś nie mogłam się zebrać, by poprawić ten rozdział i go wstawić.
No to trochę się wszystko komplikuje. Magiczny świat staje się jeszcze bardziej magiczny i bajkowy. Ale czy to zmiana na lepsze? No zobaczymy.
Pozdrawiam serdecznie!
Zabieram się za nadrabianie zaległości. Widzimy się za dwa tygodnie ;) :*