7 maj 2016

Rozdział XII

Czarny rumak strzygł niespokojnie uszami. Białe kłęby pary unosiły się przy kolejnych wydechach ogromnego zwierzęcia. Kopyta uderzały ciężko o zamarzniętą ziemię. Podniósł wielką głowę, nerwowo węsząc.
Przyglądałam się, jak mięśnie znów napinają się, to rozluźniają, przy każdym następnym kroku. Mimo że bałam się koni, przerażały mnie ich ogrom i siła, to uważałam je za najpiękniejsze spośród stworzeń. Jako dziewczynka często marzyłam o własnym, małym kucyku, z którym mogłabym przeżyć wiele przygód. Jednak dziecięce fantazje mijały wraz z kolejnymi latami. Pragnienia, by zostać księżniczką, czy kowbojką kryły się z wolna pod tumanami kurzu, a ich miejsce zajęły racjonalne postanowienia.
Mówiono mi, że każdy ma sobie coś z dziecka. Pisano o tym w książkach i prasie. Dorośli wygłupiali się i robili dziwne rzeczy, chcąc uwolnić drzemiącego w nich młodzieńca. Natomiast moi rówieśnicy starali się dowieść swojej dojrzałości poprzez uciekanie w środku nocy na imprezy, czy palenie papierosów w trakcie trwania lekcji. Jakikolwiek przejaw dziecięcej radości uważali za zaburzenia psychiczne, coś nienormalnego. Wyśmiewali i krytykowali. Dziwiło mnie to. Chcieli być traktowani jako dorośli, a unikali odpowiedzialności. Sama uciekałam się jedynie do skrywania w ośrodkowej bibliotece. Mieć w sobie dziecko, znaczyło dla mnie tyle, co po prostu posiadać wyobraźnię. One widzą świat inaczej niż dorośli. Bawią się z wymyślonymi przyjaciółmi, rysują jednorożce i smoki, wierzą w magię.
Czym jest magia? Kiedyś na myśl od razu przyszłyby mi wróżki i różdżki, czarownice i tajemnicze zwierciadła, tak, jak w bajkach o Kopciuszku, czy Królewnie Śnieżce. Magia w tym miejscu była inna. Znajdowała się wszędzie  w wodzie, ziemi, powietrzu, każdej istocie, w każdej cząsteczce pochodzącej z tego świata. Jak ona powstaje? Czy była tu od początku? Zastanawiałam się, czy potrafiłabym jej użyć. Przez to, że pochodziłam z rasy ludzkiej, zapewne nie mogłabym tego zrobić. Może Strażnicy są w stanie tego dokonać? Może mają pewne zdolności? Mogłabym zapytać Matta…
Potrząsnęłam głową. Myśli o chłopaku wypełniły moją głowę. Matt trzyma moją dłoń. Matt całuje mnie w policzek. Matt się o mnie martwi. Matt mówi, że mu na mnie zależy.
Dlaczego refleksje o nim wciąż zaprzątały mój umysł?
Bo tobie też na nim zależy.
Prychnęłam. Nie. To nieprawda. Uważałam go za przyjaciela. To oczywiste, że chciałam dla niego jak najlepiej. Nie znam go zbyt dobrze. Nie na tyle, by móc stwierdzić jakąkolwiek słabość do jego osoby. Zresztą, odpychało mnie jego spojrzenie na mordowanie ludzi czy elfów.
Przed oczami znów zmaterializowały mi się twarz strażnika i nóż w mojej dłoni. Poczułam, jak ręka napina się przed zadaniem ostatecznego ciosu. Serce biło mi jak szalone. Krew. Mnóstwo krwi. Kilkadziesiąt martwych spojrzeń. Odepchnęłam od siebie ten obraz. Jednak moje wnętrze wciąż wypełniało poczucie winy.
Rozejrzałam się, próbując skupić uwagę na czymś innym. Czas mknął nieubłaganie. Między grubymi pniami drzew przebijały się pierwsze promienie słońca. Pojedyncze chmury prędko pokonywały trasę z jednego krańca widnokręgu do drugiego. Wędrowaliśmy całą noc. W kompletnej ciszy. Zakazano rozmów, by nie zwrócić na siebie uwagi. Jeźdźcy zostali podzieleni na dwie grupy, złożone zarówno z elfich, jak i ludzkich wojowników. Jedna z nich pojechała przodem, w tym ja, a druga została z tyłu, starając się zatrzeć ślady. Między nami rozstawiony był oddział pieszych.
Ta ostrożność wydawała mi się zabawna. Gdyby Nocni chcieli, to znaleźliby nas bez problemu. Moje zdanie podzielało większość osób, jednak Kell powtarzał, że nigdy nie wiadomo, co może uratować nam życie, warto więc rozważnie stawiać kroki. Nawet małe opóźnienie oddziału Nocnych, mogłoby stać się naszą szansą na ratunek. Sam dowódca podążał na tyłach armii. Grupę prowadzoną przez Matta zgubiliśmy z oczu po dwóch godzinach wędrówki. Po kolejnej nie byliśmy już w stanie usłyszeń dudnienia ich kroków.
Starałam się zdrzemnąć podczas jazdy, jednak strach przed ześlizgnięciem się z grzbietu konia pozwalał mi jedynie na chwilowe przymknięcie powiek. Rozmyślałam więc o moim dawnym życiu, jak i chwilowej sytuacji. Odtwarzałam w głowie niczym filmy, rozmowy z Mimosą i Rose. Gdyby udało mi się wrócić do normalnego świata, spisałabym te historie i wydała w formie książki. Warto by było podzielić się z resztą ludzi tak cudowną opowieścią. 
Po kilku kolejnych godzinach zauważyłam, że las zaczyna gęstnieć. Drzewa wydawały się tutaj szersze i wyższe niż te, które widziałam wokoło obozu. Śnieg zniknął, pozwalając dostrzec zamarzniętą ziemię i pojedyncze kłosy trawy. Z kroku na krok było coraz ciszej. Wiatr całkowicie ustał. Nie słyszałam również śpiewu ptaków, nawet konie stąpały bezdźwięcznie. Ten spokój sprawiał wrażenie nienaturalnego, powodował u mnie zdenerwowanie.
Wilczy jeździec, wędrujący zaledwie kilka kroków przede mną, zatrzymał się, a zaraz za nim przystanęli również pozostali. Pociągnęłam za cugle, powstrzymując mojego wierzchowca przed wykonaniem kolejnego stąpnięcia. Elf podniósł dłonie do ust i głośno zahukał. Zmarszczyłam brwi zdziwiona. Co on robi? Odpowiedziały mu podobne odgłosy i ciche gwizdanie. Jeździec ruszył z miejsca, zmuszając swoje zwierzę do biegu. Zbladłam na samą myśl  o szybkiej jeździe. Trzęsącymi się nogami uderzyłam konia, a ten posłusznie podążył w kierunku galopującego stada.
Uzda wyślizgiwała mi się ze spoconych przez nerwy dłoni. Próbowałam przytrzymać się szyi wierzchowca, lecz jego gwałtowne ruchy sprawiały, że odbijałam się od niego niczym pingpongowa piłeczka. Koń dostosowywał tempo do innych zwierząt, przyśpieszając z każdą kolejną sekundą. Marzyłam, by ten bieg w końcu się skończył. Gdzie nam tak śpieszno?
Obróciłam głowę, spoglądając za siebie. Czy przed czymś uciekamy? Nagły cios wytrącił mnie z siodła. Moje ciało uderzyło o ziemię, pozbawiając mnie tchu. Nie byłam w stanie nawet krzyknąć. Czułam, jak przesuwam się z niesamowitą szybkością, uderzając po drodze w kamienie i wystające korzenie. Próbowałam się unieść, jednak nie miałam władzy nad żadną kończyną. Sweter podwinął mi się, odsłaniając nagie plecy. Ból przeszywał tę część ciała przy kolejnych spotkaniach z drzewami i skałami. Ociężale podniosłam głowę. Łzy wypełniały moje oczy, rozmazując obrazy. Rozpoznałam zarys czarnego rumaka, który zdawał się nie zauważyć braku swojego jeźdźca. Dostrzegłam również moją nogę, zaczepioną o strzemię. Zacisnęłam zęby, starając się ją wyciągnąć. Czas zdawał się stać w miejscu. Mierzyłam go, licząc kolejne dziury na drodze, w które wpadłam.
Po długich zmaganiach w końcu wypchnęłam stopę i przetoczyłam się do krawędzi ścieżki. Krew powoli wypełniała odrętwiałą kończynę, powodując nieprzyjemne mrowienie. Nie byłam w stanie się poruczyć. Plecy piekły mnie niemiłosiernie, miałam wrażenie, że połamałam sobie żebra i wszystkie kości obręczy barkowej. Oddychałam ciężko, czując ból przy każdym kolejnym wdechu.
Nigdy więcej jazdy konnej. Żadnych koni. Nigdy.
Z trudem podniosłam się do pozycji siedzącej. Co teraz? Czy jeźdźcy zauważą mój brak? Nie miałam zamiaru podążać za nimi pieszo, nie byłabym w stanie ich dogonić. Pozostało mi tylko czekać na oddział prowadzony przez Matta.
Nie próbowałam wstać. Byłam przekonana, że nogi, osłabione po długiej jeździe, nie będą zdolne do utrzymania mnie w pionie. Objęłam się ramionami i przymknęłam powieki. Może przynajmniej uda mi się odpocząć.
Nie mogłam sprecyzować, czy minęło tylko pięć minut, czy może cała godzina, usłyszałam tylko ciche rżenie, które od razu wyrwało mnie z niespokojnego snu. Zmusiłam się do wstania. Opierałam się ramionami o drzewo, starając się zachować w miarę prostą postawę. Otworzyłam usta z zamiarem wydobycia z siebie prośby o pomoc, jednak nie zdążyłam wypowiedzieć ani słowa, gdyż czyjaś dłoń wylądowała na moich ustach, a inna ręka pociągnęła do tyłu, kryjąc nas oboje za grubymi pniami drzew.
Próbowałam odepchnąć przeciwnika, lecz ten ani drgnął. Kopnęłam go mocno w kolano. Poza syknięciem nie zrobił nic.
 Stój spokojnie albo oboje skończymy jako trupy  usłyszałam szept, o dziwo należący do kobiety.
Zamarłam. Nie miałam gwarancji, że w rękach mojej przeciwniczki będę bezpieczna. Musiałam się uwolnić. Uścisk na moich ustach zmniejszył się. Kobieta najwyraźniej uznała, że wypełnię jej rozkaz. To moja szansa. Wstrzymałam oddech, nasłuchując. Dotarł do mnie cichy tętent konia. Zacisnęłam pięść. Uderzyłam przeciwniczkę łokciem w brzuch. Jęknęła. Chwila dezorientacji pozwoliła mi wymknąć się z jej objęć. Poczułam, jak jej dłoń muska jeszcze mój nadgarstek, jednak nie zdołała mnie chwycić. Wybiegłam na ścieżkę.
 Ratunku!  wrzasnęłam, dostrzegając jeźdźca na rumaku o jabłkowitej maści.
Nieznajomy szybkim ruchem wydobył coś spod płaszcza. Cień kaptura skrywał jego twarz. Dostrzegłam błysk zniekształconego przedmiotu w jego dłoni. Nie zważając na ból mięśni, ruszałam prędko w jego kierunku.
 Pomóż mi!  powtórzyłam.
Osobnik podniósł dłoń ku górze. Zwolniłam kroku. Krew odpłynęła mi z twarzy. Sztylet. On trzymał sztylet. Koń zaczął biec w moją stronę z coraz większą prędkością.
Zabije mnie.
Zamachnął się. Niewielki przedmiot leciał w moim kierunku. Widziałam, jak obraca się wokół własnej osi. W tej samej chwili coś pociągnęło mnie w tył. Ostrze minęło moją twarz zaledwie o centymetr.  Uderzyłam twardo o ziemię.
 Porąbało cię!?  usłyszałam.  Jak chcesz umrzeć, to trzeba mnie było o tym uprzedzić!
Ogromne oczy, o szafirowej barwie wpatrywały się we mnie z oburzeniem. Jasne włosy kobieta zebrała w koński ogon. Odwróciła się na pięcie i spoglądała za zawracającym jeźdźcem. Nie byłam w stanie wydusić z siebie ani słowa. Uświadomiłam sobie, że to elfka, jedna z Oczu Drzew. Jej blada twarz ozdobiona była przez różnokolorowe wzory. Dominowała głównie barwa niebieska, świetnie podkreślająca piękny odcień oczu. Ciało skrywała pod obcisłym, czarnym strojem. U pasa w dwóch pochwach, schowane były miecze, które w tym momencie wyciągnęła.
 Uciekaj  powiedziała, nie oglądając się na mnie.
Jeździec szarżował prosto na nią. Widziałam pianę sączącą się z pyska wierzchowca. Dostrzegłam błysk zębów, ukazanych we wściekłym uśmiechu.
 Powiedziałam, uciekaj!  powtórzyła elfka.
Byłam sparaliżowana. Kobieta pobiegła przed siebie, zbliżając się szybko do wroga. Wybiła się mocno z ziemi, rzucając się na przeciwnika. Wytrąciła go z siodła. Ich ciała rozdzielały się, to łączyły w bitewnym uścisku. Oglądałam ten taniec ostrzy, nie mogąc oderwać wzroku. Wyglądali tak pięknie. Zdawało mi się, że jestem na przedstawieniu, zapominając na chwilę o tym, iż walka toczy się na śmierć i życie.
Krzyk bólu przywrócił mnie do rzeczywistości. Zacisnęłam zęby, starając się zignorować przemęczone mięśnie i ruszyłam biegiem przez las. Nie wiedziałam dokąd mam się udać, gdzie w ogóle jestem, czy co mnie czeka. Wszystkie drzewa wyglądały tak samo, nie mogłam znaleźć żadnego punktu odniesienia. Oglądałam się co moment za siebie. Co, jeśli elfka zginie? Czy tajemniczy jeździec ruszy za mną?
W oczach wzbierały mi się łzy. Znowu to samo. Z deszczu pod rynnę. Dlaczego wszyscy tak bardzo pragną mojej śmierci? Przez myśl mi przeszło, że lepiej byłoby po prostu zginąć. Nie musiałabym się już bać ani martwić. Wydawało mi się to najlepszym rozwiązaniem. Oznaczało to też pójście na łatwiznę. Czy nie lepiej byłoby zginąć w bardziej honorowym celu?
Powoli zaczynało mi już brakować oddechu. Zmniejszyłam tempo. Nawet nie dostrzegłam, kiedy spomiędzy drzew wybiegłam na niewielką polanę. Nie miałam już siły. Rozłożyłam się na zżółkniętej trawie, starając się zignorować piekące plecy. Przymknęłam oczy.
Zaczynałam mieć dość nowego życia. Poczułam ledwie namacalną tęsknotę za spokojem, jakiego mogłam doznać w sierocińcu. Tam nikt nie groził mi śmiercią ani nie napadał w środku lasu. Nie byłam również narażona na głód i zimno. Kiedy ostatni raz się kąpałam? Miałam wrażenie, że moje ciało pokryte jest warstwą brudu. Moje włosy z pewnością nadawały się już tylko do obcięcia. Uśmiechnęłam się. Prawdopodobnie stałam jedną nogą w grobie, a myślałam o stercie kołtunów na mojej głowie.
Usłyszałam świst. Moment później obok mojej głowy wylądował miecz, wbijając się głęboko w glebę. Byłam przekonana, że serce zaraz wyskoczy mi z piersi. Tak niewiele brakło, a ostrze rozcięłoby moją twarz na pół. Nawet nie drgnęłam. Przerażenie przyszpiliło mnie skutecznie do podłoża.
 Wstawaj  odetchnęłam z ulgą, słysząc znajomy głos. — Koniec wakacji.
Posłusznie podniosłam się, wpatrując się w elfkę, która bez najmniejszego wysiłku wyciągnęła miecz i umieściła go w pochwie.
 Na co się gapisz  burknęła.
 Kim jesteś?  zapytałam, czerwieniąc się.
 A co cię to  sapnęła.  Muszę narażać życie, by ratować twój zapyziały tyłek. A wystarczyłoby, żebyś mnie łaskawie posłuchała. Wielka pani się znalazła.
Prychnęła. Odgarnęła blond kosmyk z czoła i szybkim krokiem ruszyła przed siebie. Zawahałam się. Nie byłam pewna czy powinnam pójść za nią. Na samą myśl o jej towarzystwie zrobiło mi się niedobrze. Co za tupet.
 Raczysz się ruszyć, czy mam ci wysłać specjalne zaproszenie?  kobieta zatrzymała się w pierwszym rzędzie drzew, otaczających polanę.
Czy powinnam jej towarzyszyć? Nie znałam jej, nie wiedziałam, do czego mogłaby być zdolna. Z drugiej strony, uratowała mi życie. Dlaczego miałaby mnie go teraz pozbawiać? Nie wiedziałam gdzie jestem, dokąd iść. Nie pozostało mi nic, jak ruszyć za nią.
Bez słowa podążyłam za kobietą. Elfka w ciszy parła przed siebie. Co chwilę przystawała i nasłuchiwała. Zmęczenie dawało mi o sobie znać coraz bardziej. Zaczęłam potykać się o kamienie czy korzenie drzew. Nie miałam jednak odwagi powiedzieć o tym towarzyszce podróży. Wydawała się bezwzględna i uparta. Emanowała pewnością siebie.
Kiedy moje nogi zaczęły odmawiać posłuszeństwa, zdecydowałam się zakłócić ciszę.
 Gdzie idziemy?
 Do Koronnego Miasta – odpowiedziała spokojnie, co bardzo mnie zdziwiło.
 A daleko jeszcze? – kontynuowałam nieśmiało.
 Nie.
Czekałam na rozwinięcie wypowiedzi, kiedy jednak nie nadchodziło, postanowiłam nie drążyć tematu. Lepiej jej nie drażnić.
Słońce opadało coraz niżej. Smutne w zimie było to, że dzień trwał tak krótko. Dopiero świt budził świat do życia, a już zmierzch kołysał ziemię do snu. Drzewa skutecznie chroniły przed wiatrem. Mimo to czułam, jak moje ciało przeszywają zimne dreszcze. Marzyłam o położeniu się na miękkim łóżku i długim, spokojnym  śnie.
Kobieta przystanęła, wydając z siebie serię gwizdnięć. Odpowiedziały jej podobne odgłosy. A więc Oczy Drzew porozumiewają się za pomocą ptasich tonów. Zainteresował mnie ten fakt. Chwilę później usłyszałam szelest, a następnie zza drzew wyskoczył mężczyzna.
 W końcu  szepnął.  zaczynałem się niepokoić.
 Miałam małe opóźnienie przez tego człowieczka  wskazała mnie palcem, nie racząc nawet spojrzeć w moim kierunku.
Był przystojny. Jasne włosy opadały mu na czoło, a niebieskie oczy, takie same jak u mojej towarzyszki, spoglądały na mnie ciepło. Wyglądał jak męski odpowiednik elfki. Jego twarz zdobiły wzory o granatowej barwie. Na ramieniu zawieszony miał łuk.
 Cześć  przywitał się.  Jestem Mus.
 Cześć  powiedziałam.  A ja…
 No i świetnie  przerwała mi kobieta.  Wszystkich to obchodzi. Kochany braciszku, zdaj mi lepiej raport.
 Ależ oczywiście, droga siostrzyczko  zaśmiał się.  Na stanie mamy pięć nowych koni, ale o dziwo, nie ma żadnego jeźdźca. Naszych wróciło trzech. Reszty możesz się domyślić.
Twarz elfki przybrała szkarłatną barwę.
 Jak to?  sapnęła.  Kpisz sobie ze mnie? Obserwowałam wschodni traktat, ten, którym mieli podążyć. Był czysty!
 Też byliśmy zdziwieni  Mus przetarł dłonią oczy.  Znaleźli inne przejście. Wysłaliśmy już informatorów.
Wsłuchiwałam się w ich rozmowę. Niepokój wdarł się do mojej głowy. Konie. Jeźdźcy. Zmęczenie nie pozwoliło mi szybko połączyć wątków. Coś się stało? Coś nie poszło po naszej myśli?
 … W takim razie tylko ona pozostała  elfka wykrzywiła usta w dziwnym grymasie. To chyba uśmiech.
Tylko ona pozostała. Ona. Ja.
 Słucham!? – wyrzuciłam z siebie.
Rodzeństwo wymieniło zaniepokojone spojrzenia. Mus westchnął głośno.
 Widzisz, chyba nie wszystko poszło, jak powinno  oznajmił.
 Nie rozumiem  odparłam.  Co nie wyszło?
 Nocni znaleźli lukę. Dostali się na tę ścieżkę, którą podążaliście.
 Ale…  nie mogłam dopuścić tej informacji do siebie, nie mogłam tego zaakceptować.
— Przykro mi  szepnął.  Twój oddział już nie istnieje. Miejmy nadzieję, że inni mają więcej szczęścia.




Nomida zaczarowane-szablony