Szok. Niedowierzanie. Strach.
Obóz w jednej chwili został
postawiony na nogi. Ludzie biegali, chwytając w dłonie wszystko, co mogło
służyć za broń — od kamieni, poprzez proce i łuki, po miecze i włócznie. Słyszałam krzyki i nawoływania. Kilka razy ktoś szturchnął mnie ramieniem,
czasem niechcący kopnął. Nie było żadnej organizacji, wszyscy ustawiali się,
jak chcieli, następując i wpadając na siebie. Szybko zbito się w ciasną grupkę,
uzbrojoną po zęby.
Stałam w miejscu. Nie ruszyłam się
ani na krok. Nie wiedziałam co mam robić, czym się zająć. Przeszywały mnie
lodowate dreszcze, spowodowane przerażeniem. Bałam się. Co, jeśli znów mnie
złapią? Co, jeśli tym razem mnie zabiją? Serce biło mi jak szalone. Mrugałam
szybko, próbując powstrzymać oczy przed wypuszczeniem słonych kropel wody. Jak
to możliwe, że tak szybko nas znaleźli?
— Vie! Chodź tu do cholery!
Matt machnął mi ręką przed oczami.
Otrząsnęłam się i poszłam za nim. Wcisnął mnie w środek tłumu, a sam znalazł
się na przedzie grupy. Widziałam, jak dłonie ludzi wkoło trzęsą się. Palce
bielały pod wpływem silnego ścisku broni. Byli przerażeni tak samo, jak ja.
Podniosło mnie to na duchu. Nienawiść do elfów łączyła nas wszystkich. Szeptali
między sobą, próbując, choć odrobinę dodać sobie odwagi. Zacisnęłam dłoń na
zielonym wisiorku, który zawiesiłam sobie poprzedniego dnia na szyi, próbując
opanować targające mną emocje.
Przeciągłe wycie rozbiło panującą w
lesie ciszę w drobny mak.
Czy to wiardy? Elfy z nimi
współpracują?
Strach w tłumie był wręcz namacalny.
Jego gęste kłęby otaczały nas z każdej strony. Czułam jego obrzydliwie słodki
zapach.
Kolejne wycie wypełniło przestrzeń,
a zaraz po nim odezwało się kolejne, z innej strony. Byliśmy otoczeni. Dotarło
to do każdego. Wszyscy zbliżyli się do siebie jeszcze bardziej. Syknęłam, kiedy
czyjaś stopa nadepnęła na moją. Szepty przemieniły się w niespokojne, pełne
przerażenia krzyki.
— Spokojnie, ludzie! — zawołał ktoś.
Poznałam po głosie, że to ten sam mężczyzna, który nawrzeszczał na Matta. — Wyprostujcie się! Trzymajcie mocno broń! Niech nie widzą waszego strachu!
Będziemy walczyć o życie! Nie oddamy się łatwo!
Kilka osób nieśmiało zawtórowało
mężczyźnie. Mimo że panika nie opadała, to również nie zauważyłam jej wzrostu. Konie
parskały zdenerwowane. Próbowały uwolnić się od drzewa, do którego były
przywiązane.
Wycie przemieniło się w pobliskie
warczenie. Zza pni wyszedł ogromny wilk. Jego sierść była koloru srebra z
niewielkimi przejaśnieniami na pysku i łapach. Bursztynowe oczy spoglądały
bystro na zebranych ludzi. Gdy mój wzrok powędrował na jego grzbiet, przeżyłam
szok. Dosiadała go niesamowita postać. Z początku nie mogłam założyć, czy to jeden
z nas, czy elf. Jednak prędko doszłam do wniosku, że człowiek nie mógłby być
tak majestatyczny. Twarz o ziemistym kolorze zdobiły różnobarwne kreski i
kropki, układające się w unikalny, piękny wzór. Oczy miał jakby ze złota, lekko
skośne, a nad nimi wyraźne zaznaczone brwi. Włosy skrywał pod zielonym
kapturem. W jednej z dłoni widniała włócznia o białym grocie, przyozdobionym u
nasady szafirową wstążką.
Zaraz obok niego pojawili się
kolejni jeźdźcy, dosiadający równie ogromnych, różnobarwnych wilków. Zwierzęta
nie miały siodeł ani uzd. Elfy trzymały jedynie skrawek sierści tuż nad
karkiem, by utrzymać się na ich grzbiecie. Bestie powarkiwały cicho, marszcząc
nosy i ukazując ostre zęby.
Nie były to te same elfy, które
więziły ludzi. Różniły je od nich kolor skóry, ubiór i kształt uszu. Te miały
je mniejsze i tylko delikatnie zaostrzone na końcu. Poczułam lekką ulgę, jednak
napięcie w grupie nie zmniejszyło się. Czy oni też pragną naszej śmierci? Czy
są równie złe i podstępne jak Nocne? Plątanina myśli wypełniała moją głowę,
powodując zwiększenie się poziomu przerażenia. A jeśli są gorsze?
— Czego chcecie? — wołanie jednego z
wojowników spowodowało, że osoby obok mnie zbiły się w ciaśniejszą grupę.
Odpowiedziała mu cisza. Elfy dumnie
wyprostowane siedziały na wilkach, poza mrugnięciami nie wykonując ani jednego
ruchu. Wyglądały jak posągi. Niezwykłe, emanujące magią rzeźby.
— Zostawcie nas w spokoju! — kolejne
wołanie przyniosło ten sam skutek co poprzednie, czyli żaden.
— Nie chcemy walczyć — po długiej
ciszy zabrzmiał kobiecy głos. — Szukamy sojusznika.
Najbliżej stojące wilki rozstąpiły
się. Spomiędzy nich wyszedł kolejny, czarny jak smoła, z fioletowymi refleksami
na gęstym, długim futrze. Jego oczy były białe, bez zaznaczonej źrenicy. Stwierdziłam,
że musi być ślepy. Na jego grzbiecie siedziała starsza kobieta. Cera blada jak
papier mocno kontrastowała z hebanowymi oczyma. Srebrnoszare włosy zaplecione
miała w gruby warkocz. Ciało pokrywał zielonkawy płaszcz. Liczne zmarszczki
pokrywały jej twarz, jednak nie dodawały jej babcinego ciepła, a jedynie świadczyły
o latach doświadczenia i pewności siebie. Jej wzrok wędrował po naszych
twarzach.
— Dlaczego mielibyśmy rozmawiać z
elfami? — zagrzmiał przywódca gromady ludzi.
— Bo razem możemy stworzyć coś
niezwykłego — odpowiedziała. Jej głos brzmiał niesamowicie poważnie. — Potrzebujemy siebie nawzajem. Nocni nie wybijają tylko was, ale również kierują
swe siły przeciwko nam.
— Jesteście elfami! Tak jak oni!
— Owszem. Jednak każdy elf jest
inny. Nie jesteśmy Nocnymi. Nasza siła jest dzieckiem natury.
— Co was niby od nich różni? Skąd
mamy wiedzieć, że zaraz nas nie wybijecie albo nie wydacie tamtym? — zadał
pytania ktoś inny.
— Zwą nas Oczami Drzew. Nie jesteśmy
mordercami ani mścicielami. Pragniemy jedynie pokoju. Pomóżcie nam, a my
wesprzemy was.
Wokoło zabrzmiały szepty. Rozglądałam
się zdezorientowana po tłumie. Kim oni są?
— Nie sądziłem, że naprawdę
istniejecie — oznajmił jeden z ludzi.
— Mało jeszcze wiesz, chłopcze — odpowiedziała elfia dama. — Porozmawiamy w mniejszym gronie? — zapytała,
zwracając swoje słowa ku ludzkiemu przywódcy.
Dostrzegłam kiwnięcie głowy. Kobieta
ześlizgnęła się z gracją z grzbietu wilka. Pogłaskała go po długim pysku.
Podobnie uczyniło dwóch podobnych do niej mężczyzn. Ruszyli ku namiotowi
wskazanemu przez człowieka. Pozostałe bestie pozostawały w bezruchu, od czasu
do czasu machając ogonem lub węsząc. Ich jeźdźcy wpatrywali się tępo przed
siebie, wiedziałam jednak, że czujnie obserwują obóz.
Nikt nie opuścił broni. Atmosfera z
lekka się rozluźniła, ale wszyscy trwali w stanie gotowości. Słyszałam, jak
jedna z osób krytykuje sposób przybycia elfów. Dlaczego nie wysłali posłańca,
tylko otoczyli zamieszkany przez nas obszar? Również miałam wątpliwości co do
uczciwości gości. Bałam się ich i tego, co mogą zrobić.
Usiadłam na jednym z prowizorycznych
krzeseł w postaci kawałka drzewa. Moje myśli dryfowały pomiędzy wspomnieniami a
teraźniejszością. Czy moi rodzice mnie choć trochę kochali, czy oczekiwali
tylko, że zastąpię Ashley? Czułam ból w klatce na samo wspomnienie słów Matta.
Zostałam adoptowana, by zostać Strażnikiem. Czy tylko po to? Kim w ogóle są
Strażnicy? Co miałabym robić? Z góry założyłam, że nie poradziłabym sobie w tej
roli. Nie należałam do odważnych osób, potrafiłam walczyć tylko wtedy, gdy było
to ostatecznością. Sport nie posiadał miejsca w karcie moich zainteresowań.
Wątpiłam, by kiedykolwiek mógł się tam znaleźć. Łączyłam tę funkcję właśnie z
dobrą kondycją i koordynacją ruchową, których, niestety, ja nie posiadałam.
Matt. Na samo wspomnienie poczułam
ciepło jego dłoni, delikatnie głaskających moje ręce i pełne blasku spojrzenie,
jakim obdarzał mnie za każdym razem. Starałam się odtrącić wszelkie myśli o
nim, jednak te wracały, powodując dziwne kłucie w okolicy serca. Nie chciałam,
by mnie pokochał. Nie chciałam, by pomyślał o mnie inaczej niż jako o
przyjaciółce. Nie powinno mu tak zależeć. Wiedziałam, że ja nie byłabym w
stanie się w nim zakochać. Nie wierzyłam w miłość. Nie wierzyłam w szczęśliwe
związki i piękne zakończenia.
Wciągnęłam zimne powietrze w płuca. Może
tylko mi się wydaje, że Matt coś do mnie czuje? Może po prostu o mnie dba? Może
wszystko wyolbrzymiam? Westchnęłam.
— O czym tak rozmyślasz, piękna?
Mój wzrok padł na przybysza. Jasne
oczy spoglądały na mnie spod brązowych, skołtunionych włosów. Dawny więzienny
sąsiad znowu uraczył mnie swoją obecnością.
— Nie wyglądasz na zadowoloną — zauważył. — Jestem Anthony — przedstawił się.
— Viene — szepnęłam, odwracając
wzrok.
— Co u ciebie słychać, słodka Viene? — sięgnął po jeden z kawałków drewna i usiadł naprzeciwko mnie.
— Nic.
— Rozumiem. W naszym świecie, jeśli
kobieta mówi „nic”, to na pewno o coś musi chodzić — zaśmiał się. — Nie chcesz
mówić, to nie mów, ale jak coś, to moje ramię chętnie posłuży za chusteczkę.
Mimowolnie uniosłam kąciki ust. Nie
zamierzałam zwierzać się obcemu mężczyźnie z nic nieznaczących miłosnych
rozterek. Tym bardziej nie chciałam mówić o rodzicach. Rany na moim sercu były
zbyt świeże i bolesne. Poza ty, co go mogło obchodzić życie osobiste
nastolatki. Może jest coś, czego warto się od niego dowiedzieć?
— Wiesz coś może, o tych elfach? — zapytałam, próbując przybrać silny ton. — W sensie… Skąd są i czego od nas
chcą? — Wpatrywałam się w schowaną pod ogromną ilością włosów twarz rozmówcy.
— No coś wiem — rzekł. — Zacząć by
od tego, jak powstały Nocne Elfy…
— To już wiem — przerwałam mu. — Słyszałam historie o gwiazdach i nadawaniu imion.
— No dobrze — zastanowił się. — O
wojnie z tego, co widziałem, też słyszałaś — kiwnęłam głową. — No to zostaje mi
opowiedzieć ci o tym, co było po niej.
Te elfy, którym udało się uniknąć
śmierci, zawędrowały w odległe rejony świata, tam, gdzie jeszcze nikt się nie
zapuścił. Część z nich kryło się wśród niewielkich ludzkich osad. Przycinali
sobie uszy, by choć trochę ukryć swoje pochodzenie. Praca i odmienny tryb życia
sprawiły, że ich mięśnie zaczęły się rozrastać, a ich dzieci rodziły się
niższe, bardziej przypominające człowieka niż elfa.
Tam też doszło do pierwszych
skandali. Rasy mieszały się ze sobą. Ludzka kobieta zostawała żoną elfa albo elfi
mężczyzna poślubiał ludzką kobietę. Krzyżowanie się było w tamtych czasach
zakazane. Toż kto to widział, by najwspanialsza z istot żyła obok parszywego
człowieka, a co dopiero miała z nim dzieci. Jednak, wybacz określenie, ilość
kundli wzrastała, aż w końcu było ich tak wiele, że tworzyli całkiem nową rasę.
Nocni nigdy jej nie zaakceptowali. Uważają ich za równym nam — zwykłym ludziom.
Dążyli i wciąż dążą do ich wybicia.
Ukryli się w lasach znajdujących się
przy najdalszej granicy tego świata. Setki lat wśród roślinności, dziczy, z
dala od innych społeczeństw, sprawiły, że wręcz zlali się z drzewami. Nauczyli się żyć
od nowa. Założyli cywilizację. Ich miasta znajdują się wysoko wśród koron
drzew, ukryte tak dobrze, że prawie niemożliwe jest, by je dostrzec. Oswoili
zwierzęta, zresztą widzisz te ogromne wilki, na które rozwój nowych mieszkańców
lasu również miał działanie. Stąd ich wzrost. Po części wciąż są dzikie. Nie
pozwolą dotknąć się nikomu poza swoim jeźdźcem, chyba że tamten się na to
zgodzi.
Są dobrzy. Przynajmniej za takich
uchodzą. Nie obawiałbym się z ich strony ataku, czy zdrady. Weź jeszcze pod
uwagę fakt, że jednak mamy wspólne korzenie — szeroki uśmiech ozdobił jego
twarz. — Będzie dobrze, zobaczysz.
— A dlaczego nazywają siebie Oczami
Drzew? — zmarszczyłam brwi.
— Bo spoglądają na świat z ich
gałęzi — powiedział. — To jest taka metafora. Utożsamiają się z lasem i chcą
być do niego porównywani. Cóż poradzić, taka elfia natura. Najważniejsze dla
nich, to żeby ich nazwę fajnie się wypowiadało.
Parsknęłam śmiechem. Anthony wydawał
się zabawnym człowiekiem, jednocześnie inteligentnym. Poczułam sympatię do jego
osoby. Historia przez niego ukazana łączyła się
z opowieścią Rose, jak również przedstawieniem elfów przez Mimose. Czy
to wszystko jest prawdą? Miałam wrażenie, że wciągnęła mnie jedna z licznie
czytanych przeze mnie książek. Z opowieści na opowieść ten świat stawał się coraz
bardziej absurdalny, jednocześnie pociągał mnie jeszcze bardziej. Gdyby nie te
wszystkie chęci zamordowania mnie, to mogłabym tu nawet zostać.
— A wiesz coś o Żywych Kronikach? — dopytywała się.
— Niewiele, pewnie tyle, co ty, że
po prostu są i znają całą historię świata. Do tego nieczęsto można je spotkać i
są długowieczne.
Siedzieliśmy chwilę w ciszy. Płatki
śniegu wirowały leniwie w powietrzu, przyśpieszając gwałtownie przy nagłych
porywach wiatru. Objęłam się ramionami, kiedy chłodny powiew uderzył we mnie,
powodując dreszcze. Byłam wdzięczna za te kilka swetrów, dzięki którym mogłam
skryć nagą skórę przed mrozem.
Słońce kryło się z wolna za
horyzontem. Jego ciepłe promienie tańczyły na płachtach namiotów i twarzach
ludzi, ale omijały z daleka postacie elfów. Zdawały się przenikać przez ich
sylwetki, jakby ich skóra była przezroczysta. Przyglądałam się im badawczo.
Zastanawiałam się, czy marzną, czy czują chłód. Wyglądało na to, że zimno im
nie przeszkadza, a nawet go nie odczuwają. Ludzie w tym czasie zaczęli kotłować
się wokół ogniska chcąc, choć odrobinę się ogrzać. Próbowałam wypatrzeć Matta,
lecz zapewne wraz z dowódcą zniknął w jednym z namiotów.
— Kim jest ten mężczyzna, który
rozmawiał z elfami? — zapytałam.
— Kell Parker, ktoś w rodzaju naszego
przewodnika, zna tę krainę jak nikt inny z ludzi — powiedział Anthony. — Jest
potomkiem Alladora — dodał po chwili.
— Musi mieć wielu wrogów — zauważyłam.
— I równie wielu przyjaciół. Elfy go
nienawidzą, a ludzie kochają. Możesz mu ufać, chociaż uważaj na słowa, ma gość
charakterek.
— Widziałam, jak wydarł się na
Matta.
— Ma powody. Martwi się o nas. Na
niczym mu tak nie zależy, jak by wyjść spod tyranii elfów. Jego złość nie
wynikała tyle, co ze straty wojowników, ale ze straty znajomych.
— Nie wiedziałam — szepnęłam.
— Skąd miałaś? Ma jednak rację, to
było bez sensu. Gdyby Matt tak bardzo się nie pośpieszył, to znaleźlibyśmy inny
sposób, by was uwolnić. Chłopakowi chyba bardzo na tobie zależy — uśmiechnął
się.
Zmusiłam się do odwzajemnienia
gestu. Oby nie za bardzo.
Nagle wszyscy wstali, wpatrując się
w wejście do namiotu. Widziałam, jak Matt przytrzymuję materiał, tworzący
prowizoryczne drzwi, a obok niego przechodzi elfka, za nią Kell i pozostali
uczestnicy narady. Kobieta wymieniła szybkie spojrzenie z przywódcą, ten kiwnął
głową. Odwrócił się przodem do tłumu.
— Przyjmiemy propozycję Oczu Drzew — powiedział, powodując poruszenie wśród ludzi. — Postanowiliśmy przenieść obóz
do ich miasta…
— Co, jeśli to pułapka!? — krzyknął
ktoś, a reszta ochoczo przytaknęła.
— Wspólny wróg nas jednoczy — rzekł. — Oboje chcemy tego samego. Czy nie pragniecie zemścić się za wielokrotne
morderstwa naszych ludzi? Teraz możemy mieć na to szansę! Nie musimy im od razu
ufać. Stwórzmy armię, dzięki której zdołamy przywrócić dawny pokój! Nie chcecie
wolności? Nie chcecie móc wychowywać dzieci w spokoju i szczęściu? Sami nie
zdołamy się wyzwolić. Jednak razem będziemy mogli to zrobić. Kto jest ze mną!?
Odpowiedziały mu liczne wołania.
— W takim razie pakujcie się!
Wyruszamy wraz z nadejściem nocy.
Ludzie zaczęli się przepychać, by
jak najszybciej dotrzeć do swoich dorobków i prędko poskładać namioty. Wszystko,
co było moje, miałam już na sobie, siedziałam więc nadal, grzebiąc patykiem w
śniegu.
— Vie — Matt kucnął przede mną,
wpatrując się pełnymi blasku oczami w moją twarz. — Weźmiesz konia, dobrze? Ja
muszę iść na czele ludzi, ale nie chcę, żebyś szła pieszo.
— Poradzę sobie — odparłam. Jego
troska mnie przytłaczała. — Zresztą, nie umiem jeździć.
— Wiem, ale zrób to dla mnie, jeździłaś
już, dasz radę — jego mina przybrała formę smutnego pieska. — Proszę cię.
— No dobra — szepnęłam, odwracając wzrok.
— Dzięki! — chłopak nachylił się
nade mną i pocałował w policzek. Poczułam gorąco spływające na moją twarz. — Weźmiesz tego czarnego z blizną na czole. I przypnij moją torbę do siodła.
Rzucił plecak o ziemię, posłał mi
ostatni uśmiech i odszedł. Wzięłam bagaż w dłonie. Wolno ruszyłam w kierunku
koni, wymijając plączących się w jedną i drugą stronę ludzi. Stanęłam twarzą w
twarz z ogromnym zwierzęciem. Oczy, czarne niczym bezgwiezdna noc, spoglądały
na mnie wyczekująco. Z lekką obawą dotknęłam jego gładkich chrap.
— Jesteśmy na siebie skazani — szepnęłam.
Jeden z chłopców pomógł mi osiodłać
konia, przypiął torby do siodła. Wdrapałam się na grzbiet zwierzęcia. Nie
musiałam kierować wierzchowcem, sam z siebie podążył za stadem. Czekała nas
długa droga. Co czyha na jej końcu?
*************************************************
Hej ;>
Rozdział jest raczej spokojny, wprowadzający w dalszą opowieść, w której będzie więcej akcji. ;)
Miłego czytania!
Pozdrawiam. ;>