27 lut 2016

Rozdział VII

Wyprowadzono mnie na zewnątrz budynku. Wzdrygnęłam się, czując zimny wiatr, delikatnie uderzający o moje ciało. Znajdowaliśmy się na niewielkim placu, wyłożonym brukowaną kostką, otoczonym budynkami z jasnej cegły. Domy były jednopiętrowe, niewielkie, jednak piękne w swojej prostocie. W ścianach umieszczono liczne okna, o złotych ramach. Srebrzyste dachy chyliły się ku ziemi, a z kominów unosił się szary dym. Wszędzie widziałam drzewa o popielatych pniach, pozbawione liści, jak również krzewy. Każdą roślinę idealnie przycięto, zdawało mi się, że nawet trawę strzyżono, po jednym kłosku, nożyczkami. Andoria wydawała się spokojnym, przyjaznym miastem  i tak pomyślałabym w innej sytuacji.
U drzwi już czekał na nas tłum elfów. Wszyscy ubrani byli w ciepłe, drogie ubrania, które okazały się zwierzęcymi skórami. Wydawało mi się to dziwne. Zawsze utożsamiałam sobie te istoty, jako żyjące w zgodzie z przyrodą, tutaj wyraźnie widziałam dowód, że jednak to nie jest prawdą. Ich szczupłe, piękne twarze wyglądały spod głębokich kapturów. Wszyscy górowali nade mną, musiałam delikatnie zadzierać głowę ku górze, by spojrzeć im w oczy. Z każdej strony dochodziły mnie ciche pomruki i szepty. Czułam, jak na moją twarz spływa rumieniec. Oprócz niezliczonej ilości kobiet i mężczyzn dostrzegłam też dzieci. Biegały wesoło, jako jedyne nieświadome powagi sytuacji. Wyglądały jak miniaturki osób dorosłych, również śliczne, lecz o typowo dziecięcych, pyzatych policzkach. Zazdrościłam im w tym momencie tej beztroski, tego, że nie muszą się niczym przejmować, ani niczego bać.
 Spalić ją!  doszło z jednej ze stroną.
 Zabić! Tak jak zabiła nasze dzieci!
 Morderczyni!
Nagle uniosły się głosy, wszystkie istoty skandowały groźby w moim kierunku. Zamarłam zszokowana. Cóż im byłam winna? Czułam ogarniający mnie strach. Spoglądałam w tajemnicze twarze elfów, wykrzywione w nienawiści. Co się stało? Dlaczego na mnie krzyczą? Zapragnęłam uciec stąd jak najdalej, zamknąć się w jednym z opuszczonych pokojów willi i nie wracać. Drżałam z zimna i trwogi. Strażnicy odpychali tych, którzy ochoczo podchodzili w moją stronę, życząc mi bolesnej śmierci. Ktoś przedarł się przez mur żołnierzy i wymierzył mi siarczysty policzek.
 Idziemy!  zawołał jeden z żołnierzy i pociągnął mnie za sobą.
W moich oczach wzbierały łzy. Nigdy nie czułam się tak nienawidzona i jednocześnie taka słaba. Nie miałam nawet możliwości się bronić. Byłam zmuszona zaufać strażnikom, że nie dopuszczą nikogo do mnie, że mnie ochronią. Prowadzono mnie przez tłum, elfy ciskały we mnie resztkami jedzenia i okropnymi słowami. Najgorsze było oskarżanie mnie o morderstwo. Nie zabiłam nikogo. Drżały mi kolana, serce biło jak szalone. Przebyliśmy zaledwie kilka przecznic, dla mnie jednak to trwało wieczność. Starałam się wyłączyć, nie słuchać, jednak rozgoryczony tłum nie dawał o sobie zapomnieć. Włosy miałam pozlepiane od soków i błota, a ubranie nadawało się już tylko do wyrzucenia.
Powoli sceneria zmieniała się. Odległości między domami zwiększyły się, aż w końcu pozostała tylko wąska ścieżka prowadząca prosto do średniej wielkości pałacu. Był biały jak inne budynki, jednak większy od nich. Otaczał go ogromny ogród, pełen roślin, które nawet w tej porze roku wydawały się tętnić życiem. Tłum został z tyłu, odepchnięty przez nowo przybyłych strażników. Pochłaniałam widok pałacu z zachwytem do czasu, aż jeden z ochroniarzy nie popchnął mnie tak, że omal się nie przewróciłam. Posłusznie szłam w kierunku schodów prowadzących prosto do ogromnych wrót z jasnego drewna. Tam również znajdowało się wielu żołnierzy. Wszyscy uzbrojeni stali niczym słupy, gdyby nie to, że mrugali, pomyślałabym, iż są posągami.
Pałac od środka był zdecydowanie bardziej imponujący. Ściany wypełniały starożytne malowidła, wiekowe obrazy, przedstawiające elfy, ludzi i wiele innych niesamowitych istot. Z sufitu zwisały ogromne żyrandole, wypełnione świecami. Idąc dalej przez obszerny korytarz, dostrzegłam niezliczone ilości drzwi, jak również wielu strażników. Czułam, że jestem pod stałą obserwacją, każdy mój krok jest analizowany, w razie próby ucieczki na pewno by mnie złapano.
Wepchnięto mnie do kolejnego pomieszczenia, bardziej nowoczesnego. Podłoga wyłożona była srebrnymi płytkami, po obu stronach sali znajdowały się potężne kolumny, bogato zdobione. Łukowate sklepienie sufitu wypełniono malowidłami. Na podwyższeniu w centrum stał tron z białego kamienia. Na nim zasiadał młody, srebrzysto włosy mężczyzna. Gdzie nie spojrzałam, natrafiałam na wzrok straży.
Mężczyzna  założyłam, że jest to wspomniany wcześniej namiestnik  spojrzał na mnie z góry nienawistnym wzrokiem. Oczy podkreślone miał srebrną kredką, co nadawało mu elegancji. Wyróżniał się spośród pozostałych widzianych przeze mnie elfów bogatym strojem i ruchami pełnymi wyższości. Strażnicy, którzy mnie przyprowadzili, uklęknęli, spuściwszy głowę w dół. Jako jedyna z nowo przybyłych stałam, wpatrując się we władcę. Ktoś pociągnął mnie ku dołowi za koszulkę. Posłusznie ugięłam kolana.
 Wasza wysokość  zaczął jeden z żołnierzy  przyprowadziliśmy przed twe oblicze ową istotę ludzką, zwaną Viene.
 Dziękuję  odparł Toliman, niskim, głębokim głosem.  Powstańcie  nakazał.
Wszyscy podnieśli się, ciągnąc mnie za sobą do góry. Elfi władca również wstał i dumnym krokiem zszedł ku nam. Jego czarne oczy wpatrywały się uporczywie w moje. Jego spojrzenie emanowało niesamowitą siłą i pewnością siebie. Nie byłam w stanie opuścić wzroku, choć wiedziałam, że nie powinnam się w niego wpatrywać.
 Cóż masz nam do powiedzenia, ludzka Viene?  zapytał, podchodząc niebezpiecznie blisko. Ostatnie słowa mocno zaakcentował, jakby starał się mi umniejszyć.
 Chciałabym… się dowiedzieć, za co mnie… aresztowaliście  odpowiedziałam łamiącym się głosem, rumieniąc się z nerwów.
 Och, to bardzo proste  zaśmiał się.  Za morderstwo.
 Nikogo nie zamordowałam  zacisnęłam zęby, tłumiąc wypełniający mnie gniew, spowodowany jego ironicznym odzewem.
 Ależ ty nie wiesz, czy kogoś zabiłaś, czy nie. Taka już natura wiardów. Mordujecie, a sami nie wiecie, czy to robicie.
 Słucham?  podniosłam głos, na co jeden ze strażników kopnął mnie pod kolano. Syknęłam z bólu.  Jak możecie mnie oskarżać o coś, czego sami nie możecie być pewni!?  Drugie kopnięcie, tym razem mocniejsze. Zagryzłam policzek, powstrzymując krzyk.  Tylko ci, co ich zaczarują to wiedzą!
 Jak śmiesz się tak zwracać do władcy!  warknął przyboczny namiestnika.  Panie, pozwól mi ją…  nie skończył, na widok podniesionej do góry ręki Tolimana.
 Nie wiemy, czy jesteś wiardem, ale chcemy zapobiec temu, że mogłabyś nim być  oznajmił spokojnie, tak, jakby moje życie nie było warte więcej niż pająka w jednym z kątów sali.  W każdej chwili może się okazać, że nim jesteś, a nie chcemy, żeby doszło tu do niepotrzebnego rozlewu krwi.
 Ale ja nic nie zrobiłam!
 Zaledwie dwa tygodnie temu, zaraz przed twoim przybyciem, pobliskiej wiosce, należącej do mnie, doszło do masakry…
 Nie jestem tu aż tak długo!  wtrąciłam.
 Słońce  zacisnęłam usta w linie słysząc pieszczotliwe określenie.  Myślisz, że ranka na twojej nodze zagoiła się w jeden dzień?  prychnął rozbawiony.  Magia może i wspaniale działa, ale leczenie za jej pomocą jest długie i męczące. Wracając do mojej opowieści: w pobliskiej wiosce stado wiardów zamordowało wszystkich, od starców, po dzieci. Nie przeżył nikt. Gdyby nie ślady ugryzień i miliona wilczych łap, nigdy nie dowiedzielibyśmy się, co to było…
 Może to były tylko wilki?  przerwałam, za co znów oberwałam kopem.
 Nie, kochana  zaśmiał się.  Wilki nie otwierają drzwi, nie zabijają tylko elfów, zostawiając ich zwierzęta, nie podpalają i nie potrafią obsługiwać się bronią. To tylko i wyłącznie może być twoja plugawa rasa. Nie pozwolę na to, by jakikolwiek człowiek przekroczył granice miasta. Zginiecie wszyscy  zamarłam. Zakręciło mi się w głowie, trudno było mi oddychać.
 Po co mnie leczyliście… skoro i tak mam umrzeć?
Mężczyzna odwrócił się ode mnie tyłem. Wolnym krokiem przemierzał komnatę. Jego włosy lśniły w blasku słońca, które słało swe promienie przez wielkie, zakończone łukami okna.
 Musisz być pełna sił  przerwał ciszę.  Nie zginiesz od razu. Zapłacisz najpierw za swoje winy, czy są, czy nie są twoje. Poniesiesz karę za czyny twego ludu. Pokażemy, że jesteśmy silni, potrafimy się obronić przed najgorszymi bestiami. Wyplewimy najgorsze chwasty tego świata, jakimi jesteście wy.
 Ale… - zaczęłam, jednak nagłe uderzenie w brzuch zamknęło mi usta. Do oczu nabiegły mi łzy. Zaparło mi oddech w piersi. Rozmytym spojrzeniem odnalazłam mojego przeciwnika.  Obiecałam sobie w myślach, że jeżeli kiedyś go spotkam, poderżnę mu gardło.
 Do lochu ją  zabrzmiał rozkaz.  Dajcie jej coś jeść, nie chcemy przecież, by szybko osłabła na jutrzejszej ceremonii.
Żołnierze pochylili głowy przed namiestnikiem.
 Nie możesz… !  zdążyłam jeszcze krzyknąć, kiedy zamykały się za mną wrota sali.
Czułam się bezsilna. Cały naród ludzki był skazany na wyginięcie. Nie byliśmy winni temu, co się działo. Czy on tego nie rozumiał? Powinno się wybić tych, co używają magii do opętywania ludzkich umysłów i ciał. Widać jednak, Toliman wolał pójść na łatwiznę, zamiast powstrzymać podpalacza, chciał gasić ogień przez niego rozpalony. Prowadzono mnie plątaniną korytarzy i schodów, aż w końcu znaleźliśmy się w lochach. Zapach stamtąd dochodzący był równy temu, dochodzącemu z chlewu  smród odchodów i marnego jedzenia. Mdliło mnie od tego fetoru. Minęliśmy kilka klatek. Widziałam w nich głównie ludzi, w różnym wieku, brudnych i wychudzonych.  Wepchnięto mnie do jeden z celi. Była niewielka, oddzielona od korytarza grubymi kratami, z innych stron otoczona murem. Od ziemi oddzielała tylko warstwa gnijącej już słomy. Do ściany przytwierdzono łańcuchami dwie deski, pokryte cienkimi prześcieradłami.
Usiadłam na prowizorycznym łóżku, chowając twarz w dłoniach. Trzęsłam się, czując dotyk zimna na lekko odzianym ciele. Słyszałam dochodzące zza pleców jęki, gdzieś indziej, inny więzień domagał się jedzenia. To było zbyt wiele wydarzeń jak na mnie. Świat, który znałam, zanikał powoli w mojej pamięci. Plątanina myśli zdawała się już nie do rozwiązania. Zamazywały się znajome twarze, wygładzały kontury budynków. Zapominałam, kim jestem. Nie wiedziałam już, co jest jawą, a co snem, w co wierzyć. Przeklinałam w duchu Mimosę. Zostawiła mnie na pastwę jej pobratymców. Jednak dalej pozostawała jedyną osobą mogącą mi w jakiś sposób pomóc. Chyba że sama za tym stała.
Wstałam rozwścieczona. Przechodziłam się w tą i z powrotem oddychając głęboko. Miałam rację, nie powinnam była ufać elfce, pozwolić się zabrać do jej miasta. Walnęłam pięścią w mur. Poczułam ból rozprzestrzeniający się od czubków palców po łokieć.
 Spokojnie paniusiu  usłyszałam śmiech.  Jeszcze zabijesz kogoś po drugiej stronie ściany, a tego być chyba nie chciała.
Spojrzałam w kierunku celi, znajdującej się równolegle do mojej. Przy ścianie obok krat siedział po turecku mężczyzna. Zaledwie kawałek twarzy wystawał mu zza brody i długich włosów. Wpatrywał się we mnie rozbawiony. Wyglądał jak typowy włóczęga. Zignorowałam jego zaczepkę i wróciłam na deskę.
Jeszcze wcześniej tego dnia, po obudzeniu się, planowałam znaleźć morderców rodziców. Jedyne co mogłam zrobić teraz, to życzyć im, by ktoś inny ich pomścił. Powoli godziłam się ze zbliżającą się szybkimi krokami śmiercią. Czułam wszechobecny strach, towarzyszący każdej komórce mojego ciała, od palców u stóp po końcówki włosów. Nic nie będzie już takie jak dawniej. A przynajmniej ja miałam się o tym nie przekonać. 

**********************************************************************************************

Cześć wszystkim! ;) 
Cieszę się widząc coraz większą aktywność na  moim blogu. To naprawdę miłe i motywujące. ;) 
Chciałam poinformować, że kolejny rozdział pojawi się dopiero za dwa tygodnie, gdyż nie będę miała czasu na opublikowanie go szybciej. 
Pozdrawiam serdecznie ;*

20 lut 2016

Rozdział VI

Po kilku godzinach byłam już pewna, że jazda konna nie jest mi przeznaczona. Przy każdym kolejnym ruchu moje uda przeszywał ból. Nie czułam rannej łydki, zdawało mi się, że noga kończy się od razu pod kolanem. Nie wróżyło to dobrze. Wspomniałam o tym Mimosie, jednak ta kazała mi wytrzymać jeszcze chwilę. Zaciskałam więc zęby, starając się skupić na rozmowie z elfką.
Kobieta opowiedziała mi o swojej rasie. Jej historia wydawała się zaczerpnięta z niesamowitej, pięknej baśni. Była Nocnym Elfem. Nie słyszałam nigdy wcześniej takiego określenia. Lud ten wywodził się ponoć od gwiazd. Jedna z nich spadła na ziemię wiele lat temu, a z jej cząstek utworzyła się jaśniejąca w mroku postać. Kolejne kule świetlne zjawiały się w różnych miejscach, tworząc podobne oblicza. Odnalazły one siebie i połączyły, wybudowały wioski, rodziły dzieci. Wtedy gwiazdy przestały budować nowe osoby, a zaczęły obdarzać ich młode swą mocą. W  żyłach elfów płynął gwiezdny pył. Ich miasta znajdowały się w górach, wśród skał, jak najbliżej nieba. Co miesiąc, w czasie pełni urządzali ogromne bale, odbywały się tańce, a równo o północy składali ofiary. Dziękowali w ten sposób swym stworzycielom. Każdy elf miał moc przyzywania światła gwiazdy, której imię nosił. Kiedy w ciemności wywołał jej nazwę, ona zsyłała mu promień, który oświetlał drogę. Wydawało mi się to nieprawdopodobne, jednocześnie wspaniałe.
 Skąd wiecie, jakie ktoś powinien mieć imię?  zapytałam.
 To proste  powiedziała.  W dzień narodzin dziecka gwiazda zsyła nań swój promień. Mamy bardzo wykształconych astrologów, którzy zajmują się studiowaniem mapy nieba przez całe życie. Gdy widzą to światło, odnajdują gwiazdę i przekazują matce imię.
 Nie zdarzyło się nigdy pomylić nazwy?
 Zdarzyło się niejednokrotnie. Jednak dziecko dorasta, wraz z nim rośnie jego moc. W końcu dochodzi do próby wezwania gwiazdy. Czasem się to nie uda, promień nie pojawia się. Wtedy uczeni szukają tej właściwej. Oczywiście może to chwilę trwać, ale jednak zawsze się udaje. Elf Nocny bez własnej gwiazdy to jak ryba bez wody. Powoli umiera.
Z każdym uderzeniem kopyt konia o ziemię czułam się coraz gorzej. Przed oczami pojawiały mi się mroczki, powieki powoli opadały, oddech stawał się cięższy. Mimosa była tego świadoma, popędzała więc wierzchowca, aż w końcu cwałowaliśmy pomiędzy nagimi drzewami. Zatrzymaliśmy się zaledwie dwa razy, aby dać odpocząć zwierzęciu, jak również po to, by uzupełnić płyny i coś zjeść.
Czas płynął nieubłaganie. Słońce, które ledwie przed chwilą wstało, kładło się teraz po drugiej stronie firmamentu. Chmury nabierały barwy słodkiego różu, przechodzącego powoli w ciepły pomarańcz. Zachód był piękny. Uwielbiałam patrzeć na zmieniające kolory niebo. Lubiłam myśleć o tym, że każdy wschód jest darem, daje szansę wszelkim stworzeniom na zrobienie czegoś ważnego. Umożliwia rozpoczęcie wszystkiego od nowa. Zachód natomiast był dla mnie symbolem przemijania. Dzień dobiega końca, mija czas na naprawienie błędów.  
 Dojeżdżamy  zawołała Mimosa.
Podniosłam powieki, które moment wcześniej opadły, próbując odepchnąć od siebie ramiona snu. Kobieta zatrzymała konia na wzniesieniu, tuż przed rozległą skarpą. Ostatnie promienie oświetlały otoczone murami miasteczko, umiejscowione pomiędzy skałami i pagórkami, ale jednocześnie jakby ponad nimi. Z tej perspektywy wyglądało niesamowicie, wręcz magicznie. Złote światło padało na dachy domów, sprawiając, że wyglądały, jakby pochłaniały je płomienie. Z wyżej położonej skalnej półki spływał wartki potoczek, zdawał się wpadać pomiędzy mury. Miasto tworzyło swego rodzaju tamę. Strumienie wypływały spod niego i opadały na niżej położone kamienie, wydając przy tym kojące szumy. Tam łączyły się z ogromną rzeką, przepływającą u podnóża skarpy, na której stałyśmy.
 Witaj w Andorii  szepnęła  moim domu.
Spojrzałam na nią. W jej oczach dostrzegłam błysk radości. Zdawała się szczęśliwa, że wraca. Poczułam lekkie ukłucie zazdrości. Marzyłam o powrocie do własnego pokoju, do zobaczenia znajomych twarzy. Jednak to wszystko zdawało mi się tak odległe i nieprawdziwe. Miałam wrażenie, że to wszystko było snem. Być może dalej nim jest.
Koń ruszył kłusem po wzniesieniu, w stronę miasta. Odgoniłam od siebie myśli, skupiając się na wypełniającym moje ciało bólu. Gdyby nie Mimosa już dawno spadłabym z wierzchowca. Otaczało mnie gorące powietrze, uniemożliwiając sprawne oddychanie. Moje kończyny były zdrętwiałe, przed oczami pojawiały się mroczki.
 Co się ze mną dzieje?  wychrypiałam.
— Wydaje mi się, że nasz zwierzak nie  miał zbyt czystych łapek  powiedziała Mimosa.  Musimy się pośpieszyć.
Jak przez mgłę pamiętałam kolejne kroki wierzchowca, słowa kobiety. W głowie pojawiła mi się myśl: jakie to dziwne, że ktoś, kogo się obawiamy, nagle staje się jedynym ratunkiem. Przed oczami mignęła mi jakaś brama – zapewne wejście do tego miasta. Zaraz, jak ono się nazywało? Otaczały mnie głosy. Dużo głosów. Co oni mówią? Poczułam ciepły dotyk na czole, coś mi wlano do gardła. Nie miałam pojęcia, co to było. Ból przeszył mi łydkę. Krzyknęłam. Podniosłam powieki.
 Zostaw mnie …  szepnęłam i opadłam nieprzytomna na poduszki.

***
W moim umyśle trwała długa i ciężka wojna. Jedna część mnie chciała pozostać w obecnym stanie, w całkowitym wyciszeniu i spokoju, z dala od trosk, smutku. Druga natomiast miała w pamięci ostatnie wydarzenia, pragnęła zemsty, jednocześnie chcąc zrozumieć, o co tak naprawdę chodzi w tym świecie. Zdawało mi się, że stoję w miejscu, gdzie droga się rozwidla. Miałam do wyboru albo iść przez zieloną łączkę pełną kwiatków, zalaną słońcem, albo wkroczyć na krętą ścieżkę pełną pytajników. Zastanawiałam się, co osiągnę, jeżeli nie wstanę. Gdybym umarła nigdy nie poznałabym powodów, dla których moi rodzice musieli poświęcić życie. Ogarnęło mnie poczucie winy. Oni oddali swoje istnienie, a ja bałam się, chociażby wstać z łóżka.
Chciałam zacisnąć zęby w nagłym napływie złości na siebie, jednak moje ciało nie chciało słuchać. Zdawało mi się, że stoję po szyję w mule o konsystencji budyniu. Jakiekolwiek drgnięcie było dla mnie niczym wielogodzinny bieg  mięśnie odmawiały posłuszeństwa, oddech stawał się płytki  wysiłek ponad moje siły. Poddałam się.

***
Nie wiem, ile minęło czasu. Mój mózg znów odzyskał sprawność. Budyniowa papka znikła, a zamiast niej pojawiły się łagodne schody, prowadzące na zewnątrz. Wspięłam się po nich z niemałym wysiłkiem. Już po chwili byłam w stanie otworzyć oczy.
Pierwszym co napotkało mój wzrok, było oślepiające światło. Minęła dobra chwila ,zanim przyzwyczaiłam się do jego natężenia. Rozglądnęłam się wokoło. Znajdowałam się w pomieszczeniu przypominającym salę szpitalną. Ściany pokryte były białą farbą, pod nimi stały rzędy łóżek. W powietrzu nie unosił się jednak typowy szpitalniany zapach. Nie widziałam żadnych typowych przyrządów, kroplówek, komputerów. Jedynie na stolikach w różnorodnych butelkach znajdowały się dziwne roztwory.
Podniosłam się powoli do pozycji siedzącej. Czułam lekkie pulsowanie w głowie, bardzo nieprzyjemne. Przypomniałam sobie o rannej łydce. Wyciągnęłam nogę spod śnieżnobiałej pierzyny. Gdyby nie mała, różowa blizna pomyślałabym, że nigdy tej rany nie było. Co się stało? Ile spałam?
Drzwi do pokoju otworzyły się. Stanęła w nich średniego wzrostu, szczupła kobieta. Brązowe włosy miała zaplecione w ciasny warkocz. Jej wzrok od razu wylądował na mnie. Przystanęła na moment zaskoczona. Otrząsnęła się jednak prędko i szybkim krokiem podeszła do mojego łóżka.
 W końcu się obudziłaś  zauważyła nerwowo, rzucając mi przestraszone spojrzenie.  Czy jest coś, czego potrzebujesz? Jedzenie, ubranie, leki?
Spojrzałam na siebie po tych słowach. Miałam na sobie jedynie białą koszulę i spodnie do kolan, co było prawdopodobnie piżamą.
 Tak, chciałabym się ubrać  powiedziałam.  Przepraszam, gdzie jestem?
 Sala medyczna w Andorii  przedstawiła.  Ja jestem Zosma i opiekuję się tym miejscem.
 Ja jestem…
 Viene, tak, wiem  przerwała mi.  Chyba wszyscy już wiedzą.
 Że co, proszę?  zawołałam.
 Leż spokojnie, przyniosę ubrania.
Patrzyłam, jak wychodzi z sali. Co to miało znaczyć? Nie lubiłam być w centrum zainteresowania, na samą myśl bycia rozpoznawalną ciarki przeszły mi po plecach. Mimosa nie uprzedzała mnie, że mogę szybko znaleźć się na językach całego miasteczka. Gdzie ona jest? Mimo że nie pałałam do niej sympatią, nagle zaczęło mi jej brakować. Była jedyną znaną mi tutaj osobą.
Czekałam niecierpliwie na Zosmę. Chciałam ubrać się i wyjść, znaleźć Mimosę. Niedługo potem lekarka przyszła, niosąc różne elementy garderoby. Zostawiła mi je i wskazała drzwi do niewielkiej łazienki w rogu sali. O dziwo, elfie ciuchy prawie idealnie na mnie leżały. Opinały moją sylwetkę, jednak nie krępowały ruchów.  Przejrzałam się w małym lusterku. Wydawało mi się, że jestem bardzo blada, miałam sińce pod oczami, policzki zdawały się zapadnięte, włosy skołtunione, złapane w nieudolny kucyk. Przemyłam twarz wodą, zostawioną w glinianej misce. Przeglądnęłam się ostatni raz i otworzyłam drzwi.
Zamieniłam się w słup soli widząc malujący się za wrotami obraz. Zaledwie kilka metrów ode mnie stało dziesięciu mężczyzn ubranych w zbroje z włóczniami w dłoniach. Każdy był wyższy o przynajmniej głowę.
 Z rozkazu Tolimana, namiestnika i pana tego miasta mam nakaz cię aresztować  przeczytał jeden z nich, wpatrując się w kartkę.  Wszelki opór będzie traktowany jako zniewaga i nieposłuszeństwo wobec władcy, karany pięćdziesięcioma batami.
 Słucham? — zajęczałam.
 Pójdziesz z nami dobrowolnie, czy mamy cię wytargać siłą?  rzucił jeden z rycerzy.
 Na jakiej podstawie mnie aresztujecie?  czułam, jak cała krew odpływa mi z twarzy.
 Za bycie człowiekiem  wypalił, postępując krok do przodu i ciągnąc mnie za ramię.
Zawiązali moje dłonie sznurem. Nie wierząc w to, co się dzieje, wpatrywałam się w twarze strażników, szukając jakiegokolwiek sygnału, znaku, chcąc się dowiedzieć, o co chodzi. W drzwiach sali medycznej minęłam Zosmę, która rzuciła mi, pierwsze tego dnia, pełne spokoju spojrzenie.


Masz ci los… trzeba było się nie budzić. 

13 lut 2016

Rozdział V

Obudziło mnie lekkie szturchnięcie. Podniosłam ociężałe powieki, natrafiając na spojrzenie Mimosy. Podjęłam próbę zmiany pozycji z leżącej na siedzącą. Nogę przeszył dotkliwy ból, jak również poczułam nieprzyjemną sztywność pleców. Nigdy nie zdarzyło mi się spać na ziemi, choć jej twardość nie różniła się bardzo od nieugiętych materaców z sierocińca. Zaciskając zęby wyprostowałam się. Świtało. Pierwsze promienie słońca rozpraszały ciemność, budząc las do życia.
 Będziemy musiały się zbierać  powiedziała szybko kobieta.
Spojrzałam na nią, marszcząc brwi. Mimo snu w głowie wciąż miałam mętlik. Odpychałam od siebie automatycznie wspomnienia poprzedniego dnia. Nie chciałam ponownie przeżywać tych wydarzeń, nie chciałam cierpieć. Skupiłam się na bólu nogi, wypierając myśli.
 Gdzie?  syknęłam.
 Poza tą część puszczy, chyba że chcesz się stać obiadem jednego z jej mieszkańców.
Jej bystry wzrok przesuwał się po mojej twarzy. Miałam wrażenie, że wyłapuje każdą moją emocję, uczucie. Starałam się przybrać maskę obojętności, by nie dać się odczytać.
 Miałaś mi wszystko wyjaśnić  zauważyłam złowrogo.
 No dobrze  odparła, spuszczając wzrok.  Jednak najpierw musisz mi powiedzieć, co wiesz. Muszę wiedzieć, kim jesteś, żeby rozeznać się w sytuacji.
Prychnęłam. Nie ufałam jej. Narastała we mnie coraz większa niechęć do tej osoby. Nie miałam w zwyczaju zachowywać się niegrzecznie, lecz sam jej widok budził we mnie agresję, mimo że zawdzięczałam Mimosie życie. W tym momencie uświadomiłam sobie jednak, iż lepiej było umrzeć. Nie miałam dokąd iść, nie miałam nikogo, kto mógłby mi pomóc. W myślach mignęła mi twarz Matta, dopadła mnie nikła nadzieja na odnalezienie go. Problemem było jednak to, że nie chciałam wracać do domu, coś kazało mi trzymać się z dala od tamtego miejsca. Został mi jeden wybór  ona.
 Co mam wiedzieć?  zapytałam. - Żyłam sobie spokojnie, aż tu nagle przyszło to coś i zamordowało moich rodziców!  wypaliłam.
 Jesteś zwykłym człowiekiem?  przypatrywała mi się.
 To chyba oczywiste? - zakpiłam.  Czym miałabym być?
Śmiech kobiety rozniósł się po lesie. Zaskoczona podniosłam na nią wzrok.
 Podoba mi się twój charakterek  zachichotała.  Jednak musisz wiedzieć, że nie tylko ludzie zamieszkują te krainy. Przykładowo  ja nie jestem człowiekiem. Jestem elfem.
Na potwierdzenie swoich słów odgarnęła długie włosy, pokazując szpiczaste końcówki uszów.
 Żartujesz  prychnęłam.  Nie ma czegoś takiego jak elfy. Przyznaj się, że to atrapa.
 Są prawdziwe.
Mimosa podniosła się z ziemi i podeszła do swojego konia. Z juk wyciągnęła zawiniętą w rulonik kartkę. Rzuciła ją w moim kierunku. Z zaciekawieniem rozwinęłam papier. Była to ręcznie malowana mapa. Nie rozpoznawałam żadnego z naniesionych na nią miejsc. Czarnym tuszem spisano nazwy, których znaczenia nie mogłam odgadnąć, napisane innym językiem niż mój.
 To mapa Elfiego Gaju  oznajmiła Mimosa zaglądając mi przez ramię  terenów podlegających do elfów z mojego rodu. Widzę, że nie masz pojęcia, gdzie tak naprawdę żyjesz. Twoja ślepota na otaczający nasz świat wręcz mnie przeraża.
 Że niby ty wiesz więcej?  krzyknęłam, nie kryjąc oburzenia wywołanego jej słowami.
 Zdecydowanie, żyję dłużej niż ty  podniosła dumnie podbródek.  Jednak jeśli masz tu przetrwać, muszę cię uświadomić. Schowaj dumę do kieszeni i słuchaj.
Świat, w którym żyjesz, nie jest taki, jaki myślałaś. Jego granice rozciągają się zdecydowanie dalej, niż pozwala ci pojąć mózg. Wasze mapy są niekompletne, skierowane tylko i wyłącznie ku zwyczajnym ludziom. Mało kto znajduje nasz tereny. Istnieje kilka przejść, które są pilnie strzeżone. Nigdy byś się tutaj nie znalazła, gdyby wiard nie naruszył statyczności granicy. Musiała nim kierować potężna magia. Przygotuj się na to, że mój świat jest zdecydowanie bardziej urozmaicony niż twój, ale to przekonasz się wkrótce. Na razie mam obowiązek zabrać cię przed oblicze Rady.
Zamilkła rzucając mi przeciągłe spojrzenie. Słuchałam jej i nie wiedziałam, o co chodzi. Granice? Elfy? Rada? Jeżeli miałam wcześniej mętlik w głowie, tak teraz powiększył się kilkakrotnie.
 Nie rozumiem  udało mi się wychrypieć.
 Obudź się, dziewczyno!  podniosła głos  To, co się stało, odcina cię od przeszłości! Nie możesz wrócić, nie masz dokąd iść, co ze sobą zrobisz? Chcesz umrzeć z głodu? Chociaż nie, czekaj, po zmroku wróci wiard, na pewno szybko skróci twoje życie.
Po chwili ciszy uświadomiłam sobie, że mam otwarte usta. Szokiem było dla mnie to, jak łatwo mnie odczytała. Skąd mogła to wiedzieć? Poczułam się naga. Oczy nabiegły mi łzami.
 Co to wiard?  zapytałam, próbując się opanować.
 Ktoś, kto kiedyś był człowiekiem. Nazywamy ich sługami cienia. Ich ciało i umysł spętane są pieczęcią, której nie można złamać. Mijasz na ulicy zwykłych ludzi, takich jak ty, mogą się wydawać mili, zabawni, możesz ich pokochać. Jednak wystarczy jedno słowo, jedna myśl, a zmieniają się w potwora. Nagle ze spokojnej istoty rodzi się bestia nieposiadająca uczuć  kobieta spojrzała na mnie smutnym wzrokiem.  Najgorsze w tym wszystkim jest to, że to może się przytrafić każdemu z waszej rasy. Jesteście słabi, podatni na magię. Wystarczy proste zaklęcie, zmuszenie do przysięgi krwi, a wasza dusza zostaje sprzedana w niewole ciemności.
 Nie ma żadnego sposobu, by ich uwolnić?
 Śmierć.
 Ten, który mnie zaatakował…  zaczęłam  Dlaczego nie został walczyć? Tylko uciekł?
 To z natury strachliwe stworzenia  powiedziała kobieta.  Silne, bezwzględne, jednak gdy działają w pojedynkę, wystarczy delikatna przewaga liczebna, a uciekają. Dlatego nie wykorzystuje się ich w wojnach ni napadach, jedynie w łatwych misjach, kiedy wiadomo, że mają szansę wygrać.
Słońce wznosiło się coraz wyżej, jego promienie przyjemnie łaskotały moją twarz. Wpatrywałam się w błyszczącą taflę jeziora. Delikatne podmuchy wiatru wywoływały u mnie dreszcze.
Próbowałam przyswoić zdobyte od Mimosy informacje, jednak wydawały mi się zbyt nierealne, jakby zaczerpnięte z bajki. Magiczny świat, o którym mówiła, nie mógł istnieć. To zaprzeczało wszelkiej logice, wiedzy zawartej w podręcznikach, mapach. Czymże jednak mógł być ten stwór jak nie istotą wydartą z horrorów i nieprawdziwych opowieści? Wraz z tą myślą wiele innych przyszło mi do głowy. Najważniejsze dla mnie  w tym momencie było dowiedzieć się, kto stoi za zabójstwem moich rodziców. Nienawiść zawładnęła moim sercem. W wyobraźni widziałam, jak przeszywam bestię nożem. Zacisnęłam zęby, próbując choć trochę ujarzmić chęć mordu.
 Wiesz kim może on być?  zapytałam, siląc się na spokojny ton.
 Nie  odpowiedziała.  Wiem tylko, kto może za tym stać. Tylko jedna osoba włada tak potężną, ciemną mocą. Jak długo żyję ja i moi przodkowie nie słyszałam o sytuacji, gdy magia opuściła tę część świata. Nadchodzą złe czasy. Już nadeszły.
 Dlaczego magia nie może wyjść poza granice?
 Widzisz, jest ona czymś autentycznym tylko dla tego świata. Każda istota tutaj żywi się magią. Wy ludzie nie możecie żyć bez powietrza, wody, jedzenia, słońca. U nas czymś dodatkowym jest właśnie magia, jest naszą energią, czynnikiem pobudzającym bicie serca. Są to jednak znikome ilości. Pewne istoty uczą się z niej korzystać w inny sposób, na przykład wzmacnianie broni, tworzenie pozytywnej aury, albo właśnie by zawładnąć nad innymi. Trudno jest poskromić w ten sposób stworzenia stąd, ale ludzie, którzy z magią nie mają nic wspólnego, są bardzo podatni na jej wpływ.
 Skoro wy nie możecie żyć w naszym świecie, to jak nam się udaje w waszym?
 Nie potrzebujecie magii. Jednak nie możecie wnosić swoich wynalazków tutaj. Nie działa tu elektryczność, żadne telefony, telewizory, samochody. Nasz świat tego nie przyjmuje.
 To dlatego jeździsz konno! - zauważyłam.
 To też powód, ale głównie po prostu to lubię  powiedziała uśmiechając się.  A teraz proponuje ruszyć w stronę miasta. Czeka nas cały dzień drogi, jak masz jeszcze jakieś pytania, to zadasz je w czasie podróży.
Elfka poklepała białego rumaka po szyi, szepcząc do niego łagodnie. Pomogła mi wdrapać się na grzbiet, po czym, tak jak dzień wcześniej, usiadła za mną. Lekkim uderzeniem łydek pogoniła wierzchowca.
Dopiero po rozmowie z Mimosą poczułam ledwo wyczuwalne wibracje dochodzące z każdej strony. Czy to magia? Być może tylko to sobie wyobraziłam. Jej opowieść z każdą kolejną sekundą nabierała autentyczności. Ból i cierpienie stały mi się nagle obce, strach minął. Tylko jedno słowo trwało w mojej głowie. Zemsta. 

6 lut 2016

Rozdział IV

Nocą las był jeszcze bardziej przerażający. Wokoło panowała cisza, drzewa osłaniały teren przed wiatrem. Jedynymi dźwiękami były mój oddech i skrzypiące liście pod moimi stopami. Poruszałam się szybko, lecz nie biegłam. Nogi odmawiały mi posłuszeństwa. Mimo późnej pory nie spotkałam żadnego żywego stworzenia ani nietoperza, ni sowy, jakby wszystkie zwierzęta schowały się przed czymś niesamowicie groźnym. Grube gałęzie i ciemne chmury przysłaniały niebo, nie potrafiłam więc stwierdzić gdzie, ani jak długo idę. Wciąż trwałam w poczuciu strachu i przerażenia. Czułam, że czarna bestia idzie za mną. Pozwalała mi odejść na tyle, by móc zaraz zbliżyć się i czerpać przyjemność z polowania.
Po kolejnej godzinie marszu w końcu usłyszałam jakiś dźwięk. Zza łysych krzewów wyłonił się strumień. Widząc mieniącą się w ciemności wodę, uświadomiłam sobie, jak bardzo jestem spragniona. Uklękłam na brzegu i łapczywie uzupełniłam płyny. Ogarnęła mnie niemoc. Oparłam się o najbliższy pień i schowałam twarz w dłoniach.
Pomału docierały do mnie wydarzenia ostatnich godzin. Czułam ból na wspomnienie o moich rodzicach. Cierpienia było tak duże, że nie byłam w stanie płakać. Pierwszy raz w życiu mogłam zaznać rodzinnego ciepła, miłości i tak szybko musiałam to stracić. Tysiące igieł wbijało mi się w serce. Zatraciłam się całkowicie w pustce i poczuciu samotności. Wyłączyłam się na otoczenie, zimno, jakie otaczało mnie jeszcze moment temu, znikło.
Śmierć jest czymś, co spotyka każdego człowieka, jednak o wiele trudniej jest przyjąć tą nagłą, niż taką, której można się spodziewać. Ciężko pogodzić się z gwałtownym rozstaniem, myślą, że nie było szansy się pożegnać. Taka  tragedia spotkała mnie. Ktoś zupełnie nowy w moim życiu, ale tak bliski został zmuszony do odejścia z tego świata.
Nagły trzask wyciągnął mnie z transu. Wstrzymałam oddech, wsłuchując się w ciszę. Objęłam się ramionami, czując otaczając mnie zimno. Rozglądnęłam się wokoło, lecz ciemność wydawała się nieprzenikniona. Przypomniało mi się ostrzeżenie Matta o czyhającym tu niebezpieczeństwie. Zadrżałam, sama nie wiedząc, czy z zimna, czy ze strachu. Kątem oka dostrzegłam ruch. Gwałtownie odwróciłam się w tamtą stronę, lecz nadal nic nie byłam w stanie zobaczyć. Poczułam zmianę w powietrzu, zapach potu i skóry, później ciepło oddechu na karku. Zamarłam. Mokre coś dotknęło mojej szyi, jakby smakując mojego ciała. Strużka śliny spłynęła w dół, powodując gęsią skórkę. Zdawało mi się, że słyszę bicie własnego serca.
W jednej sekundzie przed oczami zobrazowało się całe moje życie, wspomnienia z sierocińca, znajomi, szkoła, nowy dom, rodzice. Rodzice. W nagłym przypływie złości zacisnęłam pięść i uderzyłam bestię w pysk. Zaskoczona odskoczyła ode mnie, głośno warcząc. Wstałam i ruszyłam przed siebie, kiedy coś szarpnęło moją nogę. Ból przeszył moje ciało. Upadłam na ziemię i odwróciłam się na plecy. Adrenalina pozwoliła mi zapomnieć o cierpieniu. Kopnęłam potwora w szczękę, ten zwolnił uchwyt. Cofałam się niezdarnie, wiedząc jednak, że nie mam szans na ucieczkę. Stanął nade mną, złapał moje ręce w przegubach. Jego pysk znajdował się teraz parę centymetrów od mojej twarzy. Widziałam błysk gniewu w czerwonych oczach. Ślina zabarwiona krwią prawie dotykała mojego policzka. Rozchylił wargi, warknął złośliwie. To koniec.
Wystarczyłaby sekunda dłużej, a wszystko potoczyłoby się inaczej. Jeden moment, a skończyłoby się moje życie. Usłyszałam tylko świst rozrywający powietrze, zobaczyłam szok malujący się w ślepiach bestii, a później skowyt. Leżąc bez ruchu, widziałam, jak ciemny kształt potwora znika między drzewami uciekając śmierci. Próbowałam myśleć, starałam się zmusić do wyobrażenia, co mogło go wystraszyć, jednak szok spowodowany atakiem był zbyt silny. Nie mogłam ruszyć głową. Kątem oka dostrzegłam, jak coś się do mnie zbliża. Nie byłam w stanie skupić na postaci wzroku. Biła od niej jasność, ciepło.
 Witaj  usłyszałam łagodny, kobiecy głos.  Poczekaj, pomogę ci  zawołała, widząc moją próbę poruszenia się.
Podeszła do mnie, uklękła za moją głową i podparła rękoma moje plecy. Syknęłam z bólu. Z trudem wstałam. Czułam, jak moje mięśnie sprzeciwiają się jakiemukolwiek ruchowi. Nieznajoma zaoferowała mi ramię do oparcia się, jednak, będąc dalej w szoku odsunęłam się gwałtownie, za co zapłaciłam dodatkowym cierpieniem. Stojąc na jednej nodze, próbując utrzymać równowagę, przyjrzałam się kobiecie. Była wysoka i szczupła. Włosy koloru jasnego blond, wpadającego w srebro opadały grubymi strumieniami na plecy, dosięgając aż pośladków. Oczy podkreślone miała czarną kredką, co tylko dodawało ich niebieskiej barwie wyrazu. Widząc jej gruby, biały płaszcz zaczęłam się trząść z zimna.
 Nie bój się mnie  rzekła, wbijając we mnie wzrok.  Tutaj nie jest bezpiecznie, chodź ze mną, pomogę ci.
 Kim jesteś?  szepnęłam, stukając zębami.
Kobieta zdjęła z ramion płaszcz i nałożyła mi go na ramiona. Złapałam dłońmi jego krawędzie, otulając się nim mocno i podziękowałam.
 Mimosa  przedstawiła się.  A ty?
 Viene.
 Powinnam ci opatrzyć nogę - zauważyła, po chwili ciszy.  Nie możemy pozwolić, żeby wdało się zakażenie - uśmiechnęła się nieśmiało.
 Nic mi nie…  zaczęłam, lecz kobieta zagwizdała na palcach, nie zważając na moje słowa.
Zza drzew wybiegł duży, siwy koń. Na widok swej pani potrząsnął z zadowoleniem łbem, ona zaś pogładziła go po szyi. Z juków obok siodła wyjęła butelkę i kilka materiałów. Ruszyła w moim kierunku wolnym krokiem, jakby bała się, że spłoszy mnie, niczym młodego jelonka. Kazała mi oprzeć się o drzewo, sama rozdarła nogawkę spodni i oczyściła ranę, później założyła opatrunek.
 Kiepsko to wygląda  stwierdziła.  Musisz odwiedzić jakiegoś specjalistę.
Kiwnęłam głową, nie zważając na to, że nie widzi mojej twarzy. Podniosła się i spojrzała w moje oczy. Wiedziałam, iż dostrzeże w nich nieufność i strach. W jednej chwili cały mój świat się zawalił. Zniknęło to, w co wierzyłam. Czułam się rozdarta, słaba. Denerwowała mnie moja bezradność. Ten stwór… On był zaprzeczeniem rzeczywistości, jedyną plamą na śnieżnobiałym prześcieradle. Miałam mętlik w głowie.
 Co to było?  wychrypiałam, czując, jak gardło puchnie mi z rozpaczy.
 Wiard  szepnęła Mimosa.  Nigdy nie widziałam, żeby zapuszczały się tak daleko.
 Co? Co to wiard?
Spojrzała na mnie ze zdziwieniem.
 Nie słyszałaś o nich?
 Nie!  podniosłam głos w nagłym przypływie przerażenia.  Kim ty jesteś? Gdzie jestem? Co się w ogóle stało?
Osunęłam się na ziemie. Czułam rosnącą we mnie panikę. Schowałam twarz w dłoniach i pierwszy raz tego dnia zapłakałam. Wszystkie emocje skumulowały się właśnie na tę chwilę. Strach, ból, cierpienie, nieznane, zimno  wypływały ze mnie razem ze łzami. Mimosa nie podeszła i nie zaczęła mnie pocieszać, za co byłam jej wdzięczna, wolałam sama w ciszy przeżyć wewnętrzne katusze. Kilka długich chwil minęło, zanim podniosłam wzrok na kobietę i pozwoliłam sobie pomóc wstać.
 Wiesz  zaczęła nieśmiało  proponowałabym rozbić obóz, ale nie w tej części lasu. Wyjaśnię ci wszystko, tylko najpierw się prześpij. Nie wątpię, że dzisiejsze zdarzenia mogły cię zszokować…
 Mogły?  wybuchłam.  To jest po prostu sen. Jeden, okropny sen. To nie może się dziać.
Kobieta położyła mi dłoń na ramieniu i uśmiechnęła się nieznacznie.
 Chodź, to naprawdę dobrze zrobi nam obu.
Rozważyłam jej słowa. Emocje i ucieczka, a także rana wydobyły ze mnie większość energii. Zgodziłam się, by nieznajoma objęła mnie w pasie i poprowadziła w kierunku konia. Pomogła mi na niego wsiąść, później sama zajęła miejsce za mną.
 Nie jeździłam nigdy konno  przyznałam się.
 Nie martw się, będę cię trzymać  odparła kobieta. Cmoknęła głośno, na co rumak ruszył do przodu.
Przy każdym ruchu wierzchowca moją nogę przeszywał ból. Zaciskałam jednak zęby, nie wydając z siebie żadnego dźwięku. Całą drogę przebyłyśmy w milczeniu. Mimosa zatrzymała konia przy brzegu niewielkiego jeziora, ze wszystkich stron gęsto porośniętymi różnorodnymi roślinami. Pomogła mi zsiąść ze swojego zwierzęcia. Wyciągnęła z juk maty i rozłożyła na ziemi. Nazbierała trochę drewna, żeby rozpalić niewielkie ognisko. Kobieta kazała mi się przespać, ona zaś przyznała sobie nocną wartę. Nieufnie zamknęłam oczy. Zmęczenie wzięło nade mną górę i już po chwili odpłynęłam. 
Nomida zaczarowane-szablony