26 mar 2016

Rozdział IX

Stałam przez moment, nie potrafiąc odwrócić wzroku od twarzy Matta. Moje serce ruszyło z podwojoną szybkością, o ile nie potrojoną, sprawiając, że w nogach i rękach poczułam przyjemne mrowienie, spowodowane błyskawicznym przepływem krwi. Cały świat zniknął. Byłam tylko ja i on. Zdziwiło mnie, że nie wydawał się zaskoczony moim widokiem. Uśmiechnął się lekko i puścił mi oczko. Chwile później zniknął w tłumie. Wpatrywałam się w miejsce, gdzie stał jeszcze moment temu, nie potrafiąc przywołać żadnego logicznego wytłumaczenia, skąd się tu wziął.
Otrząsnęłam się, uświadamiając sobie, że ceremonia już się rozpoczęła. Toliman, okryty grubym futrem, siedział na ogromnym, czarnym wierzchowcu. Ciało zwierzęcia pokryte było wieloma bliznami. Największa zdobiła jego czoło, zaczynając się u lewego ucha, rozszerzając na środku głowy i znikając przy prawej chrapie. Wyglądał tragicznie, jednocześnie niezwykle fascynująco. Obok elfiego władcy, na różnobarwnych koniach, siedzieli strażnicy. Mieli na sobie lekkie zbroje, a u pasa zaczepione miecze.
Zebraliśmy się tutaj rozpoczął Toliman by pomścić śmierć naszych pobratymców, jak również zażegnać zagrożenie, jakim mogą się okazać te ludzkie ścierwa jego głos katował moje bębenki. Głowę miał wzniesioną ku górze, oczy półprzymknięte. Zdawał się w tym momencie bardzo pewny siebie, jak również pełny nienawiści. Jak wiecie, jakiś czas temu doszło do masakry. Wielu członków waszych rodzin zginęło przez atak wiardów. Ogromny ból spłynął na nas. Nie możemy pozostać temu obojętni. Wszystkim nam wiadome jest, że tylko ludzie są zdolni do zmiany w te krwiożercze bestie. Udamy się na miejsce zbrodni, gdzie w późniejszej ceremonii, złożymy ciała tych istot w ofierze naszym stworzycielom. Niech rządzi sprawiedliwość!
Wokoło rozległy się głośne owacje. Elfy skandowały imię swego władcy. Uznawali go za bohatera. Czy oni naprawdę nie widzieli, co on robił? Nie zdawali sobie sprawy, że czynią gorzej niż wiardy?
Toliman uderzył konia, zmuszając go do marszu. Wolnym krokiem wymijał kolejnych więźniów. Zaraz za nim, na śnieżnobiałym koniu jechał ktoś jeszcze. Dostrzegłam znajomy kolor włosów, piękną twarz. Mimosa. Co? Co ona tu robi? Jej wzrok minął mimochodem moją twarz, nie zatrzymując się na niej ani na chwilę. Zacisnęłam dłonie w pięści. Wiedziałam. Po prostu wiedziałam, że nie można jej ufać. Patrzyłam na nią, marząc, by zabijanie za pomocą zwykłego spojrzenia było możliwe. W bladych promieniach słońca dostrzegłam błysk.  Na jej szyi widniał mały wisiorek z zielonym kamieniem. Wydał mi się znajomy. No proszę, nie dość, że jest kłamliwa, to jeszcze okazała się złodziejką.
Suka sapnęłam przez zęby, kiedy przejeżdżała obok mnie.  
Dostrzegłam ledwo widoczny cień szyderczego uśmiechu na jej twarzy. Czułam, jak paznokcie przebijają delikatną skórę moich dłoni. Drobne rany piekły, otrząsając mnie z pełnego złości transu. Zaraz za królewską świtom ruszyli ludzie, ustawieni w rzędzie, tak, że każdy miał po jednej i drugiej stronie własnych strażników. Kilka osób przede mną szedł Matt. Dostrzegłam czubek jego blond czupryny, górujący na innymi. Chciałam jak najszybciej znaleźć się obok niego. Sama obecność chłopaka pokrzepiała moją duszę. Drobne promyki nadziei rozjaśniały mój umysł, który pogodził się już ze śmiercią. Może wszystko będzie dobrze?   
Szliśmy sporo czasu. Moje nogi zaczynały odmawiać posłuszeństwa, jednak starałam się utrzymać w pionie. Pierwsze płatki śniegu wolno opadały na zamarzniętą ziemię. Drżałam z zimna. Skąpe ubranie nie dawało mi ani trochę ciepła. Gęsty las ciągnął się w nieskończoność. Gałęzie nagich drzew skrzypiały przy nagłych porywach zimowego wiatru. Ktoś z przodu rzędu przewrócił się. Strażnicy złapali go pod ramiona i podnieśli, szydząc z jego słabości.
Dotarliśmy do wioski. Była to mała osada, składająca się zaledwie z kilku drewnianych domków i zagród. Panowała cisza, nie licząc oddechów i kroków osób, które dopiero przybyły. Ziemia w niektórych miejscach była zabarwiona na bordowo, gdzieniegdzie leżały strzępy ubrań i pukle włosów. Poza tym nie dostrzegłam kompletnie nic, żadnej żywej duszy, zwierzęcia. Widok takiej pustki mroził krew w żyłach. Zbito nas w ciasną grupkę, otoczono dokładnie z każdej strony, by nie dać nam szansy na ucieczkę. Kroczek po kroczku, z niemałym trudem, przecisnęłam się do Matta.
Co ty tu robisz? szepnęłam. Z moich ust wydobył się kłębek pary.
Chłopak spojrzał na mnie, obdarzając przy tym jednym ze swoich najlepszych uśmiechów.
Cześć maleńka! Zobaczysz w swoim czasie ponownie puścił mi oczko.
Co? zawołałam, troszkę zbyt głośno, bo jeden z pilnujących nas elfów podszedł i pociągnął Matta z dala ode mnie, mówiąc przy tym, że nie życzy sobie żadnych rozmów.
Śnieg sypał coraz mocniej. Białe płatki powoli tworzyły puchatą pierzynę, otulając delikatnie powierzchnię ziemi. Stałam jak najbliżej innych ludzi, by zaznać, choć odrobinę ciepła. Elfy podpalały po kolei, utworzone przez siebie wcześniej, stosy drewna i siana. Z racji niesprzyjającej pogody szło to bardzo mozolnie.
Może wybierzemy jakiegoś ochotnika powiedział Toliman, ukazując rządek zębów w fałszywym uśmiechu. Niech każdy z was dowie się, co go czeka.
Z tłumu ludzi wyciągnięto mężczyznę w średnim wieku. Szarpano nim, pchano go, jednak on dumnie kroczył przed siebie. Przykuto go do ściany jednego z budynków. Toliman machnął ręką na jednego ze swoich strażników. Ten wyciągnął nóż i szybkim ruchem przebił nim dłoń więźnia na wylot. Mężczyzna syknął z bólu, jednak nie krzyknął. Elfy wołały zachwycone widowiskiem. Władca wykrzywił usta w zadowoleniu.
Chcecie więcej? zapytał, na co znów odpowiedziano wiwatami.
Strażnik wyciągnął broń z dłoni starca i zaczął odcinać jego palce. Ciepła krew spływa wolno na ziemię, żłobiąc w śniegu czerwone dziury. Krzyk bólu rozniósł się po równinie, płosząc ptaki na pobliskich drzewach. Twarz człowieka bladła w miarę upływu osocza. Patrzyłam na to, nie mogąc oderwać wzroku. Czułam, jak moje ramiona przeszywają sztylety paniki. Strach wypełnił każdą z możliwych komórek. Katowano go nadal, odcinano kolejne palce, uderzano w brzuch. Mężczyzna wymiotował krwią. Nie on jedyny. Poczułam odór wymiocin obok siebie, co słabsze żołądki osób wokoło mnie eksponowały swoje byłe zawartości na podłożu. Kobiety łkały, jednak na tyle cicho, by nie zwrócić na siebie uwagi.
Podleczcie go zawołał Toliman.
Elfka otulona w skóry podeszła niepewnie do katowanego. Odrzuciła kaptur na plecy. Była to Zosma. Dotknęła opuszkiem palca czoła mężczyzny. Zmarszczyła czoło w skupieniu. Poczułam lekką wibrację pod stopami. Zaskoczona wpatrywałam się w ciało człowieka, jego rany wolno sklepiały się, jednak tylko na tyle, by zatamować krwawienie. Postąpiła krok w tył, głośno dysząc.
Usłyszałam świst przeszywający powietrze, ułamek sekundy później dostrzegłam jak Zosma upada, przeszyta strzałą. Wokoło zapanował chaos. Elfy zaczęły krzyczeć, ludzie rozglądali się zszokowani. Kolejne groty przebujały serca moich wrogów. Kilkadziesiąt moich pobratymców wybiegło z pobliskiego lasu, rzucając się na przeciwników. Ktoś przeciął więzy krępujące moje dłonie. Rozglądałam się zaskoczona, nie wiedząc co mam ze sobą zrobić, próbując ogarnąć, co się tak naprawdę dzieje.
Trzymaj! krzyknął ktoś, podając mi niewielki miecz, wyjątkowo lekki.
Zesztywniałymi z zimna palcami starałam się ułożyć go odpowiednio w dłoni. Wybiegłam naprzeciw armii elfickich żołnierzy. W jednym momencie przestałam się przejmować śmiercią. Jeżeli nie umrę w walce, zginę jako skazaniec. Nie wiedząc kompletnie nic o wojnie, o tym, jak powinnam uderzać, gdzie, nie potrafiąc zachować odpowiedniej postury, czy utrzymać balansu, naparłam na najbliższego przeciwnika. Uderzyłam ostrzem w jego zbroję, drgania wywołane zderzeniem opanowały moje ręce, później całe ciało, przewróciłam się. Elf wydał okrzyk pełen złości. Podniósł klingę nad głowę, z zamiarem upuszczenia ją na mnie. Zacisnęłam powieki, czekając na ostateczny cios.
Nie nadszedł.
Wstawaj, mała usłyszałam znajomy głos.
Spojrzałam ku górze, dostrzegając uśmiechniętą buźkę Matta.
Chyba się do tego nie nadaje szepnęłam, czując mrowienie na wyblakłej ze strachu twarzy.
Jeszcze się nauczysz zawołał, chwytając mnie za przedramię i ciągnąc ku sobie. Kończmy tę walkę i uciekajmy.
Ruszyłam biegiem za nim. Matt poruszał się zadziwiająco dobrze, zadając celne pchnięcia i sprawnie unikając ciosów. Próbowałam go naśladować. Niezgrabnie odskakiwałam od napierających na mnie przeciwników. Czułam się żałośnie, kiedy kolejny raz uświadamiałam sobie, że moja siła polega tylko na ucieczce. Skupiając się na tych wszystkich manewrach, zgubiłam się w tłumie, nie mogąc odnaleźć przyjaciela. Gdzie jesteś?
Widząc elfa pochylającego się nad jednym z ludzi, chcącego zadać ostateczny cios, podbiegłam i wbiłam mu miecz w udo. Istota uklękła, warcząc gniewnie. Uniósł na mnie pełne nienawiści spojrzenie. Poznałam go. To ten sam, który znęcał się nade mną podczas przesłuchania i ten, który wyprowadzał mnie z lochów.  Rzuciłam szybkie spojrzenie w kierunku, jak się okazało, starszej kobiety, nad którą pastwił się elf. Leżała, z szeroko otwartymi oczami, ani nie drgnęła. Czułam, jak wzbiera we mnie złość.
To za wszystkie upokorzenia i morderstwa szepnęłam, wbijając ponownie miecz w jego nogę.
Jęknął z bólu, nagłym ruchem złapał mnie za kostkę i pociągnął do siebie. Przygniótł ciężarem własnego ciała. Próbowałam się wyrywać, czując ogarniający mnie strach. Jakakolwiek przewaga zniknęła. Odrzucił mój miecz na bok. Zacisnął dłonie na moim gardle.
Ty mała idiotko szepnął myślisz, że byłabyś w stanie pokonać mnie? Najlepszego wojownika?  Żałosne.
Zaczynało mi brakować tchu. Rozglądałam się na boki, szukając jakiejkolwiek pomocy. Gdzie zniknął Matt? Jedną ręką próbowałam odepchnąć ważącego dwa razy tyle, co ja elfa, drugą dotykałam ziemi obok. Moje palce natrafiły na coś twardego, zapewne kamień. Nie zastanawiając się, wzięłam zamach i walnęłam przedmiotem wojownika. Chwila dekoncentracji pozwoliła mi uwolnić się spod duszących mnie dłoni. Kopnęłam go w ranną nogę. Syknął z bólu. Dostrzegłam rękojeść noża, wystającą z maleńkiej pochwy u pasa przeciwnika. Wyciągnęłam go i wbiłam w szyje elfa. Krew spłynęła po jasnej skórze, a jej krople opadały na moje ubranie, nadając szkarłatnej barwy. Patrzył na mnie, a jego zszokowane oczy powoli zachodziły mgłą. Otworzył usta, jakby chcąc coś powiedzieć. Po chwili opadł bezwładnie, przygniatając mnie swoim ciałem.
Oddychałam głęboko, próbując uspokoić myśli.
Zabiłam go.
Zabiłam elfa.
Serce biło mi szybko, ukojone triumfem i radością ze zwycięstwa, stłumionych moment później przez poczucie winy i grozy.
Zabiłam go.
Morderczyni.
Czyniło mnie to takim samym potworem, jakim był on sam. Jednak to on od początku planował moją śmierć, ja się tylko bronię próbowałam się  usprawiedliwić.
Wysunęłam się spod ciała. Podniosłam się, otrzepując z błota. Zewsząd dochodził mnie dźwięk stali uderzającej w stal. Krew barwiła ubrania, ziemię. Elfy mieszały się z ludźmi. Słyszałam jęki bólu, jak i krzyki gniewu. To była rzeź.
— Zamordujcie ich! Na co czekacie!
Mój wzrok padł na krzyczącego Tolimana. Jego twarz wykrzywiona była w gniewie i nienawiści. Czarny rumak niespokojnie przebierał kopytami w miejscu. Sam elf trzymał w dłoni miecz, jednak od atakujących dzielił go mur żołnierzy.
Tchórz pomyślałam.
W tłumie walczących dostrzegłam Mimose na białym koniu. Zdrajczyni. Na jej widok poczułam wypełniający mnie gniew. Pragnęłam wymierzyć jej karę za zdradę, jakiej się dopuściła. Wyrwałam jednemu z trupów broń z dłoni. Czułam, jak adrenalina buzuje w moich żyłach. Włosy elfki falowały na ledwo wyczuwalnym wietrze. Dostrzegłam krople potu na jej bladych policzkach. Wyglądała niczym bogini wojny pięknie i groźnie.
Czyjś miecz uderzył w pierś białego wierzchowca. Kolana ugięły się pod nim. Ogromne cielsko przetoczyło się na bok, przygniatając nogi Mimosy. Okropne kwilenie cierpiącego zwierzęcia sprawiło, że zadrżałam. Kobieta próbowała zepchnąć ciężkie stworzenie, nie była jednak w stanie tego zrobić.
Stanęłam nad nią, próbując przybrać maskę obojętności. Podniosła na mnie swój zaskoczony wzrok.
No proszę sapnęła z trudem. Udało wam się. W porywie bezradności uderzyła korpus konia pięścią. No dalej, zabij mnie.
Patrzyłam na nią, nie mogąc zdecydować się na kolejny ruch. Nienawidziłam jej, a przynajmniej tak mi się wydawało. Wiedziała, że nie zasługuje na drugą szansę. Jednak, czy byłabym w stanie ją zabić? Nie chciałam być morderczynią. Wciąż czułam szok po śmierci strażnika.
Na co czekasz? załkała. Szloch powoli zmieniał się w histeryczny śmiech. Nie umiałabyś tego zrobić. Jesteś za słaba stwierdziła. Od początku to wiedziałam. Taka podatna na wpływ. Mówię idziesz ze mną, to ze mną idziesz. Żałosne. Wszyscy tacy jesteście. Umrzesz wcześniej, czy później. Damy sobie z wami radę.
Wsłuchiwałam się w jej chichot. Zaciskałam zęby, starając się nie rozpłakać. Może miała rację? Nie umiem zabijać. Nie chciałam tego robić. Czy poczucie litości i szanowanie czyjegoś życia było złe?
Morderczyni.
Miecz wypadł z mojej dłoni, wydając cichy dźwięk przy zderzeniu z zamarzniętą ziemią. Mimosa roześmiała się. Czułam się niczym w gęstej mgle. Wszystko było niewyraźne, ciche, jakby wszystkie wydarzenia rozgrywały się za ścianę ze szkła. Zwykła dziewczyna w magicznym świecie? Uczestnicząca w walce? Absurd.
Viene?
Oglądnęłam się za głosem wypowiadającym moje imię. Dostrzegłam Matta dosiadającego czarnego, całego w bliznach konia. Szybko zmierzał w moim kierunku. Spojrzałam na elfkę.
Policzymy się jeszcze szepnęłam.
Schyliłam się i zerwałam jej zielony wisiorek z szyi. Matt podjechał do mnie i chwycił za ramię, sadzając przed sobą w siodle. Uderzył mocno łydkami w boki rumaka, a ten ruszył galopem przed siebie.
Mam nadzieję! doszedł mnie jeszcze krzyk Mimosy.
Cwałem mknęliśmy przez las. Chłopak obejmował mnie jednym ramieniem, dając trochę ciepła, drugim natomiast trzymał cugle.
Co z innymi? zapytałam.
Dogonią nas uśmiechnął się blado. Nie martw się o nich.
Kiwnęłam głową. Ciało miałam zesztywniałe z zimna, a lodowate powietrze uderzające we mnie wcale nie pomagało w utrzymaniu ciepła.
Nigdy nie przyszło mi do głowy, że kiedykolwiek zabije jakieś stworzenie. Kim byłam, by decydować, kto ma umrzeć, a kto żyć? Wszystko wydarzyło się tak szybko. Pod przymkniętymi powiekami widziałam ciało żołnierza. Przypominałam sobie, jak sztylet rozrywał mu gardło. Gwałtownie otworzyłam oczy. Wolałam wpatrywać się w drzewa niż oglądać znów tę scenę.
Morderczyni.
Łzy spłynęły mi po policzkach. Cieszyłam się, że jestem tyłem do Matta. Przynajmniej nie był w stanie ich dostrzec. Czy kiedykolwiek ten obraz zniknie z mojej pamięci? Czy będę w stanie spojrzeć komukolwiek w oczy? Zabrałam jedno życie, a czułam się, jakbym odebrała ich co najmniej milion.
Morderczyni.
Nienawidzę się. 

*****************************************************************************

Dzień dobry! ;) 
Nadchodzę z  nowym rozdziałem. Kolejny już za dwa tygodnie.
Z racji świąt, chciałabym Wam życzyć wszystkiego, co najlepsze! Dużo radości i ciastek. ;> 
Pozdrawiam! ;) 

12 mar 2016

Rozdział VIII

Obudziło mnie nagłe poruszenie w lochach. Z trudem podniosłam się z pryczy. Mój wzrok padł na miskę z jedzeniem, które dostarczono mi poprzedniego dnia. Była to warzywna papka, wyglądała jak błoto i smakowała jak błoto. Skrzywiłam się z obrzydzeniem. Kolejny szmer zmotywował mnie do podejścia w kierunku krat. Jedyne światło rzucały wypalające się pochodnie, znajdujące się na korytarzu. Z racji bardzo wczesnej pory na zewnątrz było ciemno. Za niewielkimi okienkami, również oddzielonymi od celi kratami, nie widziałam nic poza migocącymi gwiazdami.
Sąsiad z naprzeciwka, tak jak ja, wpatrywał się w korytarz. Złapał moje spojrzenie i uśmiechnął się, ukazując rządek zadziwiająco zadbanych zębów. Pokręciłam głową, odwracając głowę w kierunku, z którego dochodziły odgłosy. Wąskim korytarzem szło kilku strażników, prowadzących za ręce kobietę. Nie była w stanie iść sama. Sapnęłam zszokowana. Jak można doprowadzić kogoś do takiego stanu? Odsunęłam się od ogrodzenia, gdy podeszli bliżej. Ze zdziwieniem patrzyłam, jak otwierają moją celę i wrzucają do niej kobietę, po czym odchodzą. Jak upadła, tak leżała, na brzuchu. Jej twarz przysłaniały ciemne, skołtunione włosy. Ubranie zakrywało zaledwie tułów i sięgało do połowy ud. Na nagich rękach i nogach dostrzegłam niezliczoną ilość wręcz czarnych sińców i zadrapań.
Wzięłam głęboki oddech i uklęknęłam w bezpiecznej odległości od kobiety. Delikatnie potrząsnęłam jej ramieniem.
 Halo? Słyszy mnie pani? Co się pani stało?
Wydawała się nie reagować. Dopiero po kilku kolejnych próbach nawiązania kontaktu, podniosła z trudem głowę. Spod rozczochranej czupryny spojrzały na mnie ogromne, czarne oczy. Widziałam w nich przerażenie. Na twarzy również miała sińce. Wyglądała na trzydzieści, maksymalnie trzydzieści pięć lat.
 Co się stało?  powtórzyłam pytanie.
— Wody  wychrypiała.
Podałam jej kubek, którego nie zdążyłam jeszcze opróżnić. Jej spierzchnięte usta pękały przy najmniejszym ruchu. Policzki miała zapadnięte.
 Jestem Viene  przedstawiłam się.
Jej spojrzenie błądziło po moim ciele, aż skupiło się na moich oczach.
 Rosa  szepnęła.
 Co ci się stało?
 Te plugawe elfy…  wycharczała. Widziałam, jak jej drobne dłonie zaciskają się w pięści, a na przedramionach ukazują się niebieskie cienie żył.  Najgorsze spośród istot, najgorsze spośród wszystkiego… - sapała, a przerażenie w jej oczach przybierało coraz groźniejszą formę. Nagłym ruchem złapała mnie za kołnierz i pociągnęła w swoim kierunku tak, że dzieliło mnie od niej maksymalnie pięć centymetrów.  Nie ufaj im! Przenigdy im nie ufaj! Wypatroszą jak kaczkę. Upieką jak udziec wołowy. Oskubią jak kurczaka. Potną jak cebule i nawet nie zapłaczą nad twym ciałem.
Puściła mnie, odpychając jednocześnie. Wydawała się obłąkana. Odsunęłam się od niej, jak najdalej mogłam. Nie dostrzegła tego. Wpatrywała się w ścianę, ale jakby jej nie widziała. Patrzyła poza nią. Zaczęła mamrotać, bez ładu i składu. Obserwowałam ją chwilę. Bałam się, że kobieta jest nieobliczalna. Dlaczego umieścili ją w celi ze mną? Idąc tu, widziałam  kilka wolnych pomieszczeń. Na pewno mieli w tym jakiś cel.
Ruch po drugiej stronie lochów odwrócił moją uwagę od kobiety. Mój sąsiad usiadł na ziemi, zaraz przy kracie i wpatrywał się w moją współlokatorkę. Złapał moje spojrzenie. Wskazał palcem na usta, nakazując milczenie, a później na uchu, sugerując, żebym posłuchała. Idąc za jego radą, skupiłam się na mamrotaniu. Po chwili odkryłam, że bełkot tak naprawdę jest prostymi słowami.
 … Z ognistego ptaka ciałem  usłyszałam.
 Co?  zawołałam zaskoczona, czym wyciągnęłam kobietę z transu. Spojrzała na mnie niewidzącymi oczami. Źrenice zlały się z tęczówkami.  Zacznij od początku, proszę!  zawołałam.
 Posłuchaj dziecko  szepnęła zmienionym głosem, powodującym ciarki na moim ciele.  Historia, którą ci opowiem, jest stara, tak stara, jak ja. Myślisz, jak to, skoro wyglądam tak młodo. Jednak strzeż się dziewczyno, nie wszystko, co widzisz i słyszysz, jest prawdą. Mam tyle lat, co ten świat, tyle, co mur odgradzający nas od twojego domu, tak stara, że pamiętam czasy piękne, jak i te najgorsze. Wiem, kim jesteś, wiem, co przeszłaś  zamilkła, odwróciła głowę znów w kierunku ściany.  Opowiem ci o czasach, gdy elfy królowały w tej krainie, gdy były najsilniejszą i najwspanialszą rasą.
Dzieliły się wszystkim. Rozumiały szum drzew i szept strumienia. Rozmawiały językami zwierząt. Kochały i były kochane. Jednak wszystko ma swój koniec.
Istniał pewien człowiek, który zazdrościł elfom władzy. Zapatrzony w siebie złoczyńca, najgorszy, najobrzydliwszy. Zwał się Allador. Zebrał armię tak wielką, tak dobrze wyćwiczoną i uzbrojoną, że zdołał wybić większość elfickich rodów. Krwawe to były czasy. Czerwone wznosiły się pełnie, przez co Nocne Elfy traciły potomstwo. Serca dzieci, przesiąknięte światłem krwawego księżyca nie były w stanie kochać. Inne rasy ginęły, poniektóre chowały się w cień, chcąc przetrwać ten okres.
Żył w tamtych czasach król  Rigel. Wspaniały był to władca, mądry, silny. Miał córkę, Maję. Nie spotkano nigdy piękniejszej i cudowniejszej. Lśniła niczym słońce, a z ust nie schodził uśmiech, głos miała jak melodia harfy  lekki i przejrzysty.
Dotarł do nich Allador na czele ogromnej armii. Wdarł się do zamku, a gdy ujrzał księżniczkę, zapragnął jej. Dał królowi wybór  albo córka, albo poddani. Cóż miał czynić Rigel, jak nie poświęcić jedno życie w zamian za kilkaset? Wyprosił ostatni dzień, jaki miał z nią spędzić.  Cały dzień spędzili w Komnacie Modłów, gdzie prosili bogów o pomoc. Gdy dobiegał wieczór, im oczom ukazał się płomień. Powoli przybrał kształt ogromnego ptaka w ogniu. Przedstawił się jako Feniks. Obiecał ochronić królestwo i Maję, w zamian za ciało królewny. Miała się stać ona jego nosicielem. Jej zadaniem stałoby się niesienie szczęścia i prawdy po całym świecie. Ciężkie to zadanie, zbyt wiele stworzeń nie lubi proroków. Nie miała jednak ona wyboru. Feniks powiedział królowi, że Maja kiedyś wróci, o ile nie zginie i o ile będzie mu posłuszna do końca.
Stało się, jak rzekł ognisty ptak. Królestwo znikło z mapy, ochraniane ogromną tarczą, zapewniającą niewidzialność. Nikt od tamtego czasu nie był w stanie go odnaleźć. Maja zniknęła również. Błądziła po górach, dolinach, wśród rzek i oceanów. Jej misja dobiegała końca. Gdyby nie jedna chwila zapomnienia, zapewne dotarłaby do domu.
Poznała kogoś. Powiedziałabym nawet, że było to „coś”. Szkaradny stwór, o okropnym wnętrzu. Piękny jak elf, inteligentny i silny, jednak pozbawiony emocji i współczucia. Jego ciało było zdolne przybierać postać czarnej, bezkształtnej chmury. Znane w naszym świecie pod nazwą Demonów. Królewna zakochała się, spędziła z nim wiele dni i nocy. Feniks widząc to, wypalał się, stracił moc kierowania jej losem. Pewnego dnia stwór uciekł, zostawiając Maję z dzieckiem pod sercem. Umarła wydając je na świat. Wraz z nią ostatni oddech wydobył również Feniks.
Dziewczyna sprowadziła tym zagładę dla swego ludu. Bariera znikła. Miasto znów stało się widoczne. Potomek Alladora zebrał armię, jeszcze potężniejszą niż we wcześniejszych czasach. Zrównał królestwo z ziemią, pokonał elfy. Została ich zaledwie garstka. Jednak ich czyste serca spowiła ciemność. Potrafiły troszczyć się tylko o siebie i to zostało im do teraz.  Strasznym stali się ludem. Nienawidzili wszystkich, zwłaszcza ludzi. Zdolni są poświęcić życie miliona istot za życie jednego elfa, tłumacząc się chęcią obrony własnego narodu.
Zamilkła. Słuchałam jej z otwartymi ustami. Historia Rosy brzmiała niczym bajka wydarta z jednej z książek dla dzieci. Gdyby nie to, jak potraktował mnie Toliman, zapewne bym jej nie uwierzyła.
 Kim jesteś?  zapytałam.
 Mureen  rzekła. Jej twarz nagle się postarzała, pomiędzy czarnymi włosami ujawniły się siwe pasma.  Zwana również jako Żywa Kronika. Jestem człowiekiem, uraczonym zaklęciem długowieczności i pamięci.
 Czy ta historia jest prawdziwa?
 Prawdziwa, jak twoje bijące serce  odpowiedziała, nie spuszczając wzroku ze ściany.  Gdyby nie ono, nie żyłabyś, tak jakby nie było nas tutaj, jeśli ta opowieść okazała się tylko bajką. Feniks nie zostawił nas  oznajmiła.  Co tysiąc lat odradza się w ciele osoby, która jest czysta i silna. Obiecał nam to. Obiecał nigdy nie opuścić. Mój czas dobiega końca, tak jak życie każdego człowieka, i moje jest skazane na zakończenie. Nie martw się przyszłością, dziecko. Cokolwiek się wydarzy, tak po prostu miało być.
Siedziałyśmy w ciszy. Pierwsze promienie słońca przemieszczały się po pomieszczeniu. Przez niewielkie okno wpadł poranny wietrzyk, niosąc ze sobą zapach zimy. Mężczyzna zza krat również milczał, jego wzrok utkwiony był w ziemi, dostrzegłam w nich cień smutku. Nienawiść elfów do ludzi zaczęła mi się wydawać słuszna. Jednak, z drugiej strony, nie powinno się osądzać dziecka za czyny rodziców. Rozmyślałam nad tym dłuższą chwilę, czując powoli ogarniające mnie zmęczenie. Skierowałam spojrzenie na Rose. Jej oczy były przymknięte, oddech spokojny, zapewne spała. Zdawała się odmłodnieć, zmarszczki wyrównały się, mięśnie rozluźniły. Zdarłam jedno z prześcieradeł i okryłam nim kobietę, potem sama usiadłam na jednej z pryczy i wpatrywałam się we wschód słońca.
W życiu każdego człowieka, a może i każdej istoty, przychodzi taki moment, kiedy zastanawia się, co też w życiu osiągnął, lub co mógł jeszcze zrobić. Najczęściej nadchodzi wtedy, kiedy owo stworzenie zda sobie sprawę, że koniec jest już bliski. Taki moment dopadł również mnie w tamtym momencie. Zdałam sobie sprawę, że moje istnienie nie miało sensu. Byłam jedną z miliardów osób. Nic mnie nie wyróżniało, nie osiągnęłam nic znaczącego. Nawet odkrycie nieznanej części świata miało przepaść wraz z moją śmiercią. Nie zdążyłam się z nikim pożegnać, nie poznałam też nikogo na tyle, by móc nazwać go najlepszym przyjacielem. Przez głowę przeleciały mi wspomnienia z udziałem Matta, droczenie się, przepychanie. Pamiętałam, jak dzień przed tragedią pocałował mnie w policzek i obiecał, że jak tylko przyjdzie, to wybierze się ze mną na wycieczkę po lesie. Strąciłam z policzka samotną łzę. Nie wybrał się, zapewne już nigdzie się ze mną nie wybierze. Nie zdąży.
Nie mogłam zasnąć. Chłód poranka dawał mi się we znaki, ciało miałam zdrętwiałe z zimna, palce sine. Jedzenie z poprzedniego dnia pokryło się warstwą szronu. Spojrzałam na siedzącą w niezmienionej pozycji kobietę. Jej twarz zbladła, sińce wydawały się jeszcze ciemniejsze. Podeszłam do niej zaniepokojona. Dotknęłam policzka. Był zimny. Jej klatka piersiowa nie unosiła się, ani z nozdrzy ani z lekko uchylonych ust nie wydobywało się ciepłe powietrze. Sprawdziłam puls. Niewyczuwalny.
 Po… pomocy!  zawołałam, nie wiedząc co tak naprawdę mam zrobić. Szybko się podniosłam i przyłożyłam twarz do krat.  Ratunku! Słyszy mnie ktoś?
 Cicho tam!  zagrzmiał głos po drugiej stronie lochów.
 Ale Rosa… Ta kobieta nie żyje!
Usłyszałam kroki. Chwilę później z półmroku wyłonił się strażnik. Popatrzył na mnie, później na kobietę.
 I co z tego  wzruszył ramionami.  I tak miała zginąć. Jednego mniej do dźwigania  zmierzył mnie wzrokiem jeszcze raz.  Ty się zbieraj, zaraz idziemy.
 Gdzie?  wybąkałam, czując ogarniające mnie gorąco.
 Na śmierć!  zaśmiał się i poszedł.
Stałam oniemiała, nie wiedząc, co mam w ogóle o tym myśleć. Nazwali mnie bestią, kiedy sami zachowują się jak zwierzęta. Śmierć ludzi ich bawiła. Czy mogłam trafić na gorsze stworzenia? Nawet wiardy wydawały się mieć więcej uczuć, zabijały szybko, bezboleśnie. Elfy chciały nas katować, aż umrzemy z bólu. Odepchnęłam tę wizję. Nie chciałam myśleć o mojej śmierci. Spojrzałam na nieruchome ciało Rosy. Było mi przykro z powodu kobiety, jednak wiedziałam, że taka śmierć była lepsza niż ta, która czekała nas po wyjściu z lochów. Zakryłam jej twarz drugim prześcieradłem.
 Obyś tam, gdzie teraz idziesz, odnalazła spokój  szepnęłam.
Nie minęło dużo czasu, kiedy korytarz wypełnił się tłumem strażników, którzy wyprowadzali wszystkich ludzi, wiążąc przedtem ich ręce grubymi linami. Znienawidzony przeze mnie żołnierz wszedł do mojej celi. Uśmiechnął się drwiąco i nie szczędząc mi bólu, skrępował moje dłonie.
Zaprowadzono nas na duży plac tuż przed pałacem. Ustawiono w równym szeregu. Było nas około piętnastu, w różnym wieku. Na większości twarzy gościł strach, jednak w niektórych dostrzegłam wyraz świadczący o pogodzeniu się z losem. W pewnej odległości od ludzi stały elfy, wszystkie wpatrzone w nas z odrazą i chęcią mordu. Byłam coraz bardziej świadoma tego, że Mimosa mnie zdradziła. Musiała wiedzieć, że w lochach znajduje się tyle ludzi. Wypełniała mnie nienawiść do tej kobiety. Jak można być tak nieczułą, podstępną kreaturą?
Wpatrywałam się w kolejno przybyłe osoby. Dostrzegłam mojego sąsiada z celi naprzeciwko i kilka twarzy, które udało mi się zapamiętać, kiedy przemierzałam lochy. Jednak tego widoku się nie spodziewałam. To niemożliwe. Po prostu to nie mogło się dziać. Jego nie mogło tu być.
Śni mi się to.
To tylko sen.
W tym momencie chłopak podniósł głowę i skierował swój wzrok na mnie. Nie mogłabym pomylić błysku tych zielonych tęczówek z żadnymi innymi.
 Matt?  wychrypiałam.
Co on tu, do diaska, robi?



***********************************************************

Kochani! Dziękuję za komentarze i jakąkolwiek inną aktywność na moim blogu. ;) 
Niestety jestem zmuszona zmienić częstotliwość dodawania rozdziałów, zamiast co tydzień, to co dwa tygodnie. 
Pozdrawiam serdecznie! ;) :*  
Nomida zaczarowane-szablony