15 lip 2016

Ogłoszenie

Kochani,
Wiem, że rozdział powinien być w sobotę/niedzielę, przepraszam, że się nie pojawił. Musze Was również poinformować, że wyjeżdżam do pracy za granicę i nie będzie mnie przez dwa miesiące. Nie mam pojęcia, czy będę mieć dostęp do internetu, więc nie mogę Wam obiecać, że postaram się nadrobić Wasze rozdziały, czy cokolwiek dodam, jeżeli czas i internet pozwoli, to oczywiście się postaram.
Wracam we wrześniu ;)
Przepraszam jeszcze raz i pozdrawiam! Udanych wakacji! ;*

26 cze 2016

Rozdział XV

Moje myśli dryfowały na granicy jawy i snu. Czułam, jak powoli odzyskuję władzę nad ciałem, mogłam poruszyć palcami u stóp, jak również podrapać się po nosie. Radość na wieść o tym, że Matt żyje już dawno wygasła, zbyt słaba, by przeciwstawić się strachowi i poczuciu zagubienia.
Jestem Strażniczką.
Te słowa były dla mnie niczym klątwa. Żal, jaki miałam do matki od czasu uświadomienia mnie o tym, że mnie zostawiła, przybrał na wielkości, obarczając ją dodatkowo dziedzictwem, jakie mi przekazała. Nienawidziłam jej za to. Kim trzeba być, by skazywać własne dziecko, na takie życie  pełne upokorzeń, bez miłości i poczucia bezpieczeństwa. Jednak im bardziej zmęczenie opanowywało moje ciało, tym bardziej czułam, że moja mama miała słuszność w tym, co zrobiła. Może właśnie zostawiła mnie po tamtej stronie muru, by odciąć mnie od mojego dziedzictwa? Może chciała mnie uchronić przed okrutnymi elfami i zajadłymi wiardami. Może moja mama mnie kochała?
Może.
Wszystko było zawarte w tym jednym słowie. Równie dobrze mogła chcieć się mnie po cichu pozbyć, ukryć, byleby nikt się o mnie nie dowiedział. Mogłam być dla niej udręką, ciężarem, czy czymś, co przynosiło jej wstyd.
Mimowolnie w moich oczach pojawiły się łzy. Nie mogłam jednak sprecyzować, czy spowodowane były bólem, czy złością. Chciałam odnaleźć matkę. W tym momencie przypomniały mi się słowa Zoey. Powiedziała, że ja i Matt jesteśmy jednymi z ostatnich. Mogłam więc założyć, że ona nie żyje. Rozczarowało mnie to. Miałam ochotę jej wygarnąć wszystkie krzywdy. Była winna wszystkiemu, co mnie spotkało.
Przemyślenia powoli przekształciły się w płytki sen, gdzie smok o trzech głowach gonił małą dziewczynkę. Po chwili uzmysłowiłam sobie, że tym dzieckiem jestem ja. Wielkie łby zmieniały kształty, przybierając wygląd końskich, jeden miał róg, inny płomienie zamiast oczu, a trzeci skrzela. Z grubego cielska wyrosły nagle pierzaste skrzydła. Stwór zamachnął się wielką łapą, powodując mój upadek. Pazury zawisły nade mną, pod groźbą ostatecznego ciosu. Jednak szpony zmieniły się w ludzką dłoń, a trzy głowy zredukowały się do jednej. Teraz stał nade mną Matt, uśmiechając się szeroko. Coś dziwnego było w jego uśmiechu. Zęby miał szpiczaste niczym lwie kły.
 Obudź się Viene  zawołał, szarpiąc moim ramieniem i spoglądając na mnie swoimi oczami  dziwnie czerwonymi.

Z trudem podniosłam powieki. Serce biło mi jak szalone, a umysł wciąż trwał w stanie uśpienia. Zaspanym wzrokiem wyłapałam obecność dwóch postaci nad moim łóżkiem. Uniosłam się na łokciach, mrużąc oczy.
 Co się dzieje?  zapytałam, choć nie byłam do końca pewna, czy wypowiedziałam  to na głos, czy jedynie pomyślałam te słowa.
 To ja, Mus.  Ocknęłam się, skupiając wzrok na jego twarzy.  No i Lilith  dodał.
 Co tu robisz?
 Jak to co?  szepnął zdziwiony.  Mieliśmy iść po tego twojego chłopaka czy coś.  Szeroki uśmiech rozjaśnił jego twarz.
 Co?  zawołałam, marszcząc brwi w wyrazie zaskoczenia.  Ja nie mam chłopaka.
 Rusz swoje święte dupsko, bo nie mamy czasu  zawarczała osoba, stojąca za Musem.  Jak tego nie zrobisz, to sama cię stamtąd zedrę.
 Cicho, Lila  skarcił elfkę jej brat.  Nikt nas nie może usłyszeć.
 Tak, ale jak ona zaraz się nie ogarnie, to i tak skończymy z łbami na kijach sapnęła. – Ruszcie się. Nie będę znowu ratować życia temu człowieczkowi.
I wyszła. Patrzyłam za nią ze zdumieniem. Dlaczego ona mnie tak nie lubi?
 Nie wiem. Lilith ma swoje humorki. Na wszystko, co posiada, ciężko pracowała i nie lubi ludzi, którzy się obijają, więc ubieraj się szybko.  Czułam, jak na moją twarz wpływa rumieniec. Nie chciałam powiedzieć tego na głos. Na pewno nie elfowi, którego znałam zaledwie dwa dni, a już na pewno nie jej bratu. Nastała niezręczna cisza, podczas której zastanawiałam się, co mam zrobić. Jak mamy się wydostać z miasta? Jak odnaleźć Matta? Gdzie są ruiny starego miasta? Czym w ogóle jest stare miasto?
Niezgrabnie podniosłam się z łóżka. Spojrzałam na pakunek trzymany przez Musa, później na samego elfa. Chłopak odchrząknął i rzucił mi paczkę, drugą dłonią nerwowo przeczesał włosy.
 To ja wyjdę  oznajmił i opuścił pomieszczenie.
Ubrania, które mi przyniesiono były zdecydowanie lepsze niż te, dane mi przez Lilith dzień wcześniej. Zrzuciłam białe, workowate odzienie i przebrałam się szybko w czarne, obcisłe spodnie z szorstkiego, ale rozciągliwego materiału i równie ciemną koszulkę, której rękawy sięgały mi do łokci. Buty niestety musiały zostać te same, jakie dostałam już w ludzkim obozie. Leżały obok jednej z nóg łóżka.
Pomieszczenie, w którym się znajdowałam, wyglądało tak samo, jak mój pokój, jednak dopiero, kiedy wyszłam na zewnątrz, rozpoznałam, że to właśnie on. Musiano mnie tutaj zanieść po tym całym naznaczeniu.
Przypomniałam sobie o tatuażu na nadgarstku. Szybko podniosłam dłoń do oczu, ale oprócz zaczerwienienia i niewielkiej opuchlizny nie dostrzegłam nic. Uznałam, że to dziwne.
 To dodatkowa ochrona. — Mus odgadł moje myśli.  Jeśli nikt nie zobaczy znaku, to nie będzie cię wypytywał o położenie miasta. Nie będą wiedzieć, że tu byłaś. Chociaż z drugiej strony, pewnie, gdyby go zobaczyli, nie wiedzieliby nawet, że to nasz symbol. Wzruszył ramionami.  W sumie trochę bez sensu.
Pierwsze promienie słońca padały na jego piękną twarz. Wyglądał inaczej niż zwykle, jakby gwiazda wychwalała jego ideał, chciała podkreślić jego urodę i wielbić gorącymi pocałunkami. Pomyślałam, że gdyby był Nocnym Elfem, to z pewnością połączony byłby ze Słońcem i jego imię by nosił. Moje spojrzenie przesunęło się na jego siostrę, stojącą daleko od nas, opartą o jeden ze słupów przytrzymujących most. Spoglądała na nas, marszcząc kształtne brwi. Kitka na czubku jej głowy powiewała nieznacznie przy lekkich podmuchach wiatru. Lilith, chociaż niesamowicie podobna do brata, bardziej przypominała mi Królową Lodu aniżeli słoneczną księżniczkę. Zastanawiałam się, czy choć odrobinę wyglądam tak dobrze, jak oni. Poczułam lekkie ukłucie zazdrości, które starałam się szybko wyprzeć z moich myśli.
 To, jak mamy się stąd wydostać?  zapytałam, siląc się na uśmiech.
 Lilith zaraz zaczyna wartę, więc jak kogoś spotkamy, nie będzie to podejrzane. Będzie to wyglądać tak, że po prostu ją odprowadzamy  oznajmił Mus.  Wymkniemy się przez stajnię.
 Macie stajnię?  Nie kryłam zdziwienia.
 No jasne!  zaśmiał się elf.  Co ty, myślałaś, że sobie te wilki wyczarowujemy?
 Nie zdziwiłabym się  szepnęłam sama do siebie. Nie wiem, czy coś potrafiłoby mnie jeszcze zaskoczyć. Skoro w tym świecie istnieją i jednorożce, i pegazy, i ludzie zmieniający się w wilkopodobne coś, to dlaczego nie można by było wyczarować sobie wilka?
Mus pociągnął mnie za przedramię, kierując w stronę siostry. We troje, w całkowitej ciszy przemierzaliśmy kolejne mosty. Nie spotkaliśmy po drodze żadnej żywej duszy. Nie wydawało mi się to normalne, w końcu nawet w środku nocy, kiedy pierwszy raz przybyłam do miasta, ktoś przechadzał się drewnianymi kładkami. Nie odważyłam się odezwać, otaczająca nas cisza wydawała się tak delikatna, że nawet głośny oddech mógłby rozerwać ją na małe kawałeczki. Nie wiedziałam, jakie konsekwencje mogą nam grozić za opuszczenie miasta bez czyjejś zgody. Lilith określiła to mianem „łbów na kijach”, co dla mnie znaczyło tyle, co śmierć.
Przełknęłam ślinę, nerwowo zaciskając palce u rąk. Elfy kroczyły pewnie, ale dostrzegłam w ich ruchach wymuszaną delikatność, jakby bały się wydać najmniejszy dźwięk. Intuicyjnie dopasowałam do nich mój krok, jednak nie wychodziło mi to tak gładko i cicho, jak im.
Lilith weszła na jeden z jeszcze nieznanych mi mostów. Prowadził on do płaskiego pnia, podobnego do tego, gdzie znajdowała się studnia, lecz ten był zdecydowanie mniejszy. Przez jego środek, do samego dołu przechodziła szeroka szczelina.
 Mamy tam zejść?  zapytałam, a moim ciałem wstrząsnęły dreszcze.
 A co, dziewczynka boi się wysokości?  zakpiła Lilith.  Trzeba było się nie pakować do miasta na drzewach.
Po tych słowach skoczyła w dół. Dłoń automatycznie znalazła się przy moich ustach, kryjąc grymas szoku na mojej twarzy.
 Jest drabina  zaśmiał się Mus.  Ale efekt piorunujący, nie?
Chłopak puścił mi oczko, po czym przerzucił nogi w stronę przepaści i tyle go widziałam. Nie miałam lęku wysokości. Bałam się jedynie upadku, złamania kręgosłupa, połamania kończyn. Odległość do ziemi była ogromna. Gdybym spadła, pewnie leciałabym bardzo długo, zanim moje ciało uderzyłoby o grunt. Nie miałam jednak wyboru. Pochyliłam się nad krawędzią. Zobaczyłam tylko ciemność.
Czy na pewno nie miałam wyboru? W każdej chwili mogłam zawrócić, znaleźć się z powrotem w łóżku. Nie byłam tym, kim mi wmawiano, że jestem. Nie miałam żadnych kwalifikacji, umiejętności. Co, jeśli przyjdzie mi walczyć, czy jechać konno? Byłam tak naprawdę nikim. Zapewne już w pierwszym dniu odosobnienia w tej puszczy skończyłby się mój krótki żywot.
Nie myśl tak. Nie wolno ci tak myśleć.
Byłam tylko morderczynią. Problemem. Istotą pozbawioną talentów i marzeń o wspaniałej przyszłości. Małym człowieczkiem.
Może powinnam się rzucić w dół? I po prostu to skończyć? Musowi i Lilith z pewnością poszłoby lepiej beze mnie. Matt im pomoże.
Matt.
Nie może wejść do miasta. Inaczej umrze. Czy oni o tym wiedzą? Czy nie przyjdzie mnie szukać? Co, jeśli go złapią?
Mój wzrok padł na pierwszy z wielu szczebli.
Pójdę i mu powiem. Potem niech się dzieje co chce.
Niepewnie pochyliłam się nad przepaścią. Drżącymi dłońmi chwytałam kolejne drewniane belki. Miałam wrażenie, że moja podróż ciągnie się w nieskończoność. Po pewnym czasie moje palce odmawiały już posłuszeństwa, nie chciały zaciskać się na szczeblach, czułam wyrastające mi pod skórą bąble.
Po kilku kolejnych ruchach odważyłam się spojrzeć w dół. Udało mi się dostrzec odległy grunt, do moich nozdrzy doszedł też zapach piżma i siana. Ten aromat mieszał się z czymś jeszcze, czego nie potrafiłam zidentyfikować.
Poczułam ulgę, kiedy moje stopy dotknęły podłoża. Wzięłam głęboki oddech i prześlizgnęłam się przez niewielką szczelinę w korze drzewa. Znalazłam się w stajni. Nie była to jednak taka sama stajnia, jaką pamiętałam z ilustrowanych książek. Przypominała raczej wilczą norę, osadzoną głęboko w ziemi, wyłożoną piaskiem i sianem. Jedynym źródłem światła były pochodnie, umieszczone dla bezpieczeństwa w kloszach z przezroczystego materiału. Ogromne pomieszczenie podzielono na kilka części. W największej zagrodzie dostrzegłam zarys postaci kilku ogromnych wilków. Czułam, jak ich wzrok mierzy mnie od góry do dołu, jakby oceniały, czy dałoby radę się mną najeść. Bez wątpienia wyczuwały mój strach. Przeczuwałam, że gdyby nie oddzielające mnie od nich ogrodzenie, już dawno by się na mnie rzuciły.
Szłam dalej przed siebie, starając się nie patrzeć w oczy bestii, w kierunku dwóch osób, żywo ze sobą dyskutujących. Stały obok kolejnej zagrody, gdzie zobaczyłam mojego konia, a raczej wierzchowca Matta. Zwierz niespokojnie strzygł uszami, wsłuchując się w wilcze warczenie i szczekanie. Bez wątpienia niepokoił go również ten dziwny zapach. Kiedy próbowałam odnaleźć jego źródło, dostrzegłam następne ogrodzenie, oddzielające od ścieżki ogromne ilości pokrytych krwią kawałków mięsa.
Przełknęłam ślinę, starając się powstrzymać odruch wymiotny. Jak oni mogą pracować w takich warunkach? Czy ich to nie brzydzi? Napotkałam wzrok Musa, który podszedł do mnie, szeroko się uśmiechając. Musiał dostrzec bladość mojej twarzy, a raczej jej zielony odcień, bo oglądnął się na górę mięsa i serdecznie zaśmiał.
 Jak coś, to jest świeże  oświadczył dumnie.  Musimy polować za nasze zwierzaki, bo nie chcemy, by komuś udało się za jednym z nich dotrzeć aż tutaj. Nie widziały słońca już dobre dwa tygodnie. Biedne wilki.
 A skąd się tu wziął ten koń?  Kiwnęłam głową w kierunku czarnego wierzchowca.
 To jeden z niewielu, które uciekły przed Nocnymi, ma zwierzak szczęście. Teraz pozostaje kwestia, na czym wolisz jechać, na wilku czy koniu.  Mus wbił we mnie zaciekawione spojrzenie.
 Najlepiej to ani to, ani to  przyznałam.  Kiepski ze mnie jeździec…
 A jest coś, co potrafisz zrobić?  Lilith wykrzywiła usta w ironicznym uśmieszku.  Ach, wybacz, miałaś dość odwagi, by zejść na dół.  Uniosła ręce w geście poddania.
 Lila, daj jej spokój  skarcił siostrę Mus.
Moje blade policzki w jednej chwili nabrały szkarłatnej barwy. Miałam ochotę wygarnąć, co o niej myślę, zapytać, dlaczego jest wobec mnie tak niemiła. Niestety, moje usta pozostawały zamknięte. Nie wiedziałam, czy to strach przed odrzuceniem ze strony Musa, jeżeli miałabym obrazić jego siostrę, czy po prostu wiedziałam, że Lilith ma racje. Zacisnęłam pięści, starając się uspokoić. Oddychałam głęboko przez usta, starając się uniknąć dopływu nieprzyjemnych zapachów.
 Wolę konia  szepnęłam, na co Mus kiwnął głową i poprowadził mnie w kierunku wierzchowca.
Stanęłam przed zagrodą, patrząc, jak elf siodła ogromne zwierzę, nucąc pod nosem. Jego siostra zniknęła za drzwiami stodoły, umieszczonej w kojcu wilków. Odpychałam od siebie wspomnienia wypowiedzianych przez nią słów.
 Dlaczego nikogo tutaj nie ma?  zapytałam Musa, kiedy ten podawał mi lejce.
 Dziś jest nasze małe święto  oznajmił.  Wszyscy, poza wartownikami, powinni być na głównym placu. To daje nam okazje do ucieczki.
 Jakie święto?
 Pierwszodzień Oczu Drzew, coś jak umowna data powstania naszego ludu. Miejmy nadzieję, że szybko nie zauważą naszej nieobecności.
 Ale mówiłeś, że jak coś, powiemy, że odprowadzaliśmy Lilith…
 Tak, chodzi o to, że główna mowa zaczyna się dopiero za chwilę, do tego czasu można jeszcze załatwiać swoje sprawy, ale większość zbiera się już o świcie, bo organizowane są różne pokazy i konkursy.
Kątem oka dostrzegłam zbliżającą się elfkę. O krok za nią szły dumnie, dwa ogromne wilki, jeden czarny, drugi w kolorze srebra. Nie były ubrane w żadne siodła ani uzdy, kroczyły wolno, niczym dwa wytresowane psy. Wiedziałam jednak, że wystarczyłby jeden zły ruch, a rozszarpałyby gardło w ułamku sekundy.
Mus pomógł mi wdrapać się na grzbiet konia, który na sam widok wilków kładł po sobie uszy i wrogo prychał. Stępem ruszyłam za elfami. Tunel ciągnął się w nieskończoność. Minęliśmy ostatnią pochodnię, wkraczając w całkowitą ciemność. Przytuliłam się do szyi wierzchowca, ufając jego instynktowi. Kroczące przed nami wilki nie wydawały żadnych dźwięków, poruszały się niczym duchy. Przez moment bałam się, że wstąpiłam na złą ścieżkę, o ile taka była, i szłam w zupełnie innym kierunku. Jednak chwilę później dostrzegłam nikłe światło przed sobą, a na jego tle zarys dwóch wilczych jeźdźców, pochylonych nad owłosionymi karkami swoich podopiecznych.
Zatrzymałam wierzchowca na granicy kamienistej groty i rozprzestrzeniającej się przede mną puszczy. Chłody wiatr muskał moje nagie przedramiona i rozwiewał włosy. Czarna grzywa rumaka powiewała na wietrze. Zwierz uniósł łeb ku górze, rozkoszując się świeżym, leśnym zapachem. Przycisnęłam łydki do jego boków, nakazując ruszyć przed siebie. Zdziwił mnie brak mgły, pary czy tych dziwnych, ogromnych drzew. Domyśliłam się, że tunel prowadzi daleko poza granice miasta, lecz gdzie dokładnie? Mus zrównał ze mną wilka, który wzrostem prawie dorównywał koniowi.
 Gdzie jesteśmy?  Rzuciłam mu pytające spojrzenie.
 Pamiętasz wasz ludzki obóz? To zaledwie godzinę drogi od niego  oznajmił, gdy kiwnęłam głową.  Musimy się pośpieszyć, jeżeli chcemy dogonić Twoich przyjaciół, trzymaj się mocno.
Wilczur ruszył cwałem przed siebie. Uderzyłam konia łydkami, jednocześnie luzując wodze. Skąd wiedziałam co mam robić? Nie wiem. Kłykcie bielały mi od nacisku. Zimny wiatr powodował dreszcze na moim ciele. Bałam się. Bardzo się bałam. Co, jeśli znów spadnę? Miałam nadzieję, że Mus po mnie wróci. Wpatrywałam się w zgrabne sylwetki wilków, podziwiałam ruchy elfów na ich grzbietach. Stanowi jedność. Ciało zwierzęcia idealnie współgrało ze swoim jeźdźcem. Przez moment zastanawiałam się, jak tresowane są te wierzchowce, skąd biorą się tak ogromne stworzenia. Chwila dekoncentracji sprawiła, że omal nie wypadłam z siodła, gdy koń przeskakiwał zwalony pień drzewa. Skupiłam się więc, na utrzymaniu równowagi.
Ze zdziwieniem spostrzegłam, że elfy zwalniają tępo, by po chwili całkowicie się zatrzymać. Do moich nozdrzy doszedł nieprzyjemny zapach. Gdy tylko zrównałam się z towarzyszami podróży, dostrzegłam źródło tego smrodu. Wkoło walały się poszatkowane ciała. Głowy leżały rozdzielone od korpusów, palce od dłoni, wnętrzności wylewały się na twardą, zamarzniętą ziemię. Moim ciałem wstrząsnęły torsje.
 Niedobrze mi  zdążyłam szepnąć, kiedy z moich warg na ziemie wylała się cała zawartość żołądka.
Lilith zasłaniała usta dłonią, a w jej oczach błyszczały łzy. Tutaj, w tłumie martwych ciał, mógł leżeć ktoś jej bliski. Jedynie Mus zachował zimną krew. Zeskoczył z grzbietu wilka i przemierzył pole walki. Nie ruszyłam się z miejsca. Nie byłam w stanie. W moim brzuchu wciąż trwała rewolucja, oddychałam przez usta, zatykając nos palcami. Widziałam ślady pazurów i zębów na pobliskich szczątkach. Niektóre z twarzy ostały się w całości, mogłam więc zauważyć, że wśród zamordowanych byli i ludzie i elfy. Również konie i wilki leżały zamordowane, i w kawałkach, z wyżartymi dziurami w brzuchach i szyjach.
 Wiardy  szepnął chłopak, zatrzymując się przy wierzchowcu.  To część twojego oddziału.  Spojrzał na mnie ze współczuciem w oczach.  Pierwszy raz słyszę o czymś takim, żeby wiardy atakowały grupę ludzi i elfów.  
Ze smutkiem opuściłam głowę. Czy był wśród nich ktoś, kogo znałam? Czy możliwe bym znalazła wśród tych wszystkich szczątek Anthony’ ego lub starca bez ręki? A może te kobiety, z którymi dzieliłam namiot? Może był tam nasz dowódca, Kell?
 Jedźmy stąd  zaproponowałam, nie mogłam dużej na to patrzeć. Przełknęłam ślinę, a wraz z nią napływające mi do gardła wymiociny.
Elf kiwnął jedynie głową i wspiął się na wilczy grzbiet. Nie zdążył wykonać ani kroku naprzód, kiedy doszedł do nas dźwięk łudząco przypominający kaszel. Strach sparaliżował moje nogi, nie pozwalając zmusić konia do ruchu. Mus i Lilith w jednej chwili wyciągnęli zza pasa krótkie miecze i pośpieszyli wilki. Zwierzęta najeżyły się, ukazując rządek ostrych zębów, jednak nie wydając najcichszego warknięcia.
Kaszlnięcie powtórzyło się głośniej. Dostrzegłam również, jak jedno z końskich ciał nieznacznie się poruszyło. Kobieta ześlizgnęła się z wilka, uspokajająco gładząc go po karku. Podeszła do korpusu konia, delikatnie go szturchając, a wtedy ze zwłok uniosła się chmara much.
Usłyszałam ciche chrypiące odgłosy, na których dźwięk, Mus zeskoczył z wilka i pomógł Lilith zepchnąć ogromne cielsko na bok. Po tym doszło do mnie głośne sapnięcie. Wytężyłam wzrok, starając się dostrzec, co tam leży. Zobaczyłam zakrwawione spodnie, wbity w sam środek klatki piersiowej miecz, obwinięty brudną od krwi szmatą, aż w końcu spojrzałam na twarz rannego. Posklejane włosy i bujna broda z początku nie pozwoliły mi rozpoznać osobnika. Jednak po chwili do mnie dotarło, kto to.
 Anthony!  wykrzyknęłam, a stado kruków uniosło się z pobliskich drzew, wydając przeraźliwe dźwięki.
           

************************************************

I tak rozpoczyna się nasza długa podróż. Matta spotkamy już niebawem. Najpierw dowiemy się co i jak się wydarzyło tutaj. Kolejny rozdział już za 2 tygodnie.
Tymczasem życzę miłych wakacji ;>
Pozdrawiam! ;) 

11 cze 2016

Rozdział XIV

Pomieszczenie, w którym się znalazłam, skąpane było w złotych, bardzo jasnych barwach. Sprawiało wrażenie niewielkiego z powodu ścian, tworzących drewnianą kopułę. Znalazło się tam wystarczająco miejsca dla około dwudziestu osób, siedzących wokół stołu o kształcie okręgu, znajdującego się w sercu sali. Przez jego środek przebijało się coś, na kształt przeźroczystej rurki, która miała swój początek na podłodze, a kończyła się u sufitu. To właśnie od niej bił niesamowity blask. Mieniła się kolorami srebra i złota, dając światło podobne do słonecznego, jednak wydawało mi się, że w sali jest zdecydowanie jaśniej niż na zewnątrz. We wnętrzu przewodu dostrzegłam ruch. Po chwili koncentracji uzmysłowiłam sobie, że to woda go wypełnia. Był to kanał, prowadzący prosto do studni, z której pobierało płyny całe miasto. Zjawisko całkowicie odwróciło moją uwagę od wszystkiego innego, co znajdowało się w sali. Nigdy nie widziałam nic równie fascynującego. Miałam wrażenie, że moja krew zaczyna dostosowywać swoje tempo do szybkości wody w kanale. Serce kurczyło się gwałtownie, jego ruchy wywoływały dreszcze na moim ciele. Mogłabym przysiąc, że czułam je wszędzie, od czubka głowy, po palce u stóp. Czym spowodowana była moja reakcja? Nie potrafiłam tego zrozumieć, odnaleźć ośrodka w moim wnętrzu, odpowiedzialnego za ogarniające mnie w tamtym momencie uczucia. Wiedziałam jedynie, że nie chce, by chwila dobiegała końca. Wszystkie troski zniknęły, myśli stały się przejrzyste, czyste, mętlikowe węzły rozprostowywały się. To musiało być spowodowane przez magie, nie miałam co do tego wątpliwości, lecz w jaki sposób ona działała?
 Widzę, że już odgadłaś, czym jest serce naszego miasta.  Chrapliwy głos rozniósł się po sali, rozpraszając się. Nie mogłam z tego powodu odgadnąć, kim jest osoba wypowiadająca te słowa. Wyrwana ze świata myśli skupiłam wzrok na znajdujących się w pomieszczeniu postaciach. Było ich dokładnie dwadzieścia jeden. Owładnęło mną skrępowanie. Nie lubiłam być w centrum uwagi, a już na pewno sama wśród kompletnie nieznanych mi osób. Czułam, jak na policzki wpływają mi rumieńce. Wzięłam głęboki oddech, starając się zapanować nad zdenerwowaniem.
 Dz… Dzień dobry  wychrypiałam.
 Witaj, Viene.  Tym razem dostrzegłam poruszające się wargi jednego z mężczyzn.   Prosiłbym, żebyś zajęła swoje miejsce.  Wskazał mi jedno z krzeseł wokół stołu.
Ów elf był starcem. Jego twarz zdobiła siateczka głębokich zmarszczek, przecinając linie białego tatuażu, układającego się w coś, co wyglądem przypominało wzburzone fale oceanu. Złociste oczy o inteligentnym wyrazie błyszczały jednak młodzieńczo. Poczułam, że mogę zaufać temu mężczyźnie. Mój wzrok błądził po pozostałych osobach z grupy. Większość była wiekowa, jedynie dwoje z nich wyglądało na mniej niż trzydzieści lat. Poza sympatycznym staruszkiem doliczyłam się dziesięciu kobiet i tylu samych postaci męskich. Twarz każdego z nich zdobił inny tatuaż, różniący się kolorem i kształtem. Domyśliłam się, że to przedstawiciele poszczególnych klanów.
Usiadłam na wskazanym miejscu, czując na sobie zaciekawione spojrzenia. Pod ich wpływem miałam ochotę uciec lub co najmniej schować się pod stół. Utrzymałam jednak prostą pozycję, unikając kontaktu wzrokowego. Czułam się jak intruz. Nie pasowałam do tej społeczności. Byłam tylko człowiekiem.
 Mieliśmy nadzieję przeprowadzić tę rozmowę z całą twoją grupą  powiedział starzec.  Nie wiemy jednak, kiedy dotrą pozostali, a pewne rzeczy są zbyt istotne, by czekać z ich przekazaniem nowo przybyłej osobie.  Kiwnęłam głową, spoglądając na elfa.
Mężczyzna spojrzał na leżący przed nim pergamin, marszcząc brwi w skupieniu. Zaskoczyło mnie to, że wokoło panowała kompletna cisza, nikt nie ważył się poruszyć, czy choćby kaszlnąć. Miałam wrażenie, że oddycham zbyt głośno, naruszając ten spokój. Elfy siedziały wyprostowane, wpatrując się w mojego rozmówcę. Byli usadowieni tak, że co drugie miejsce przynależało się kobiecie. Dzięki takiemu rozstawieniu odebrałam ich społeczność jako równouprawnioną, zdanie każdej osoby, bez względu na płeć, było tak samo ważne.
 Jestem Zorb  chrząknął starzec, przeczesując swoje gęste, białe włosy.  Jestem przewodniczącym Rady, jak również głównym przedstawicielem grupy Myślicieli. Domyślam się, że twój przewodnik mniej więcej przedstawił ci podział naszego społeczeństwa, więc nie będę już do tego wracał.  Niewielki uśmiech rozjaśnił jego twarz, sprawiając, że wyglądał młodziej niż w rzeczywistości.  Jak zdążyłaś zauważyć, w Radzie zasiadają osoby, które są przedstawicielami swoich rodzin  kiwnęłam głową, czując chwilowo rozpierającą mnie dumę, że nie myliłam się w swoim osądzie.  Kto kim jest i jaka jest jego funkcja, nie będzie dla ciebie istotne, jednak zapamiętaj te twarze, gdybyś czegoś potrzebowała, śmiało możesz prosić ich o pomoc.
Ponownie kiwnęłam głową, przelatując wzrokiem po zgromadzeniu. Czułam, że nie znalazłabym w sobie na tyle odwagi, by prosić o pomoc obcą osobę. Wiedziałam jednak, że bez wątpienia należy im się szacunek, jako osobą wybranym i zaakceptowanym przez lud. Dłużej zatrzymałam spojrzenie na przedstawicielu Wojowników, którego poznałam po czerwonym odcieniu tatuaży. Rękawy koszuli podwinięte miał do łokci, przez co mogłam dostrzec zarysy rysunków na umięśnionych przedramionach, które zdobiły uwypuklenia żył. Ubranie podkreślało również uwypukloną klatkę piersiową i szerokie ramiona. Jednak, kiedy zobaczyłam jego twarz, moim ciałem wstrząsnął dreszcz spowodowany strachem. Od czoła, poprzez oko, do samego podbródka przechodziła gruba, obrzydliwa szrama. Oczodół w tym miejscu był pusty, dostrzegłam czarną dziurę zamiast spojówki. Zagryzłam policzek, próbując nie wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Wojownik wyczuł moje spojrzenie, bo jego zdrowe oko przekręciło się, wpatrując prosto w moją twarz, a jego usta wygięły się w krzywym, nieszczerym uśmiechu. Wielką dłonią odgarnął czarny kosmyk włosów, który wypadł z kucyka, zebranego na czubku jego głowy. Odwróciłam wzrok i starałam się uspokoić oddech.
 Zacznijmy od pierwszej i najważniejszej rzeczy.  Zorb zdawał się nie zauważyć mojej gwałtownej reakcji.  Jest nią przysięga. Każda nowo przybyła osoba musi złożyć przysięgę, że nigdy nie zdradzi położenia miasta. Nie możemy ci jednak zaufać, jako że nie jesteś jego mieszkańcem, ani nie jesteś w żaden sposób z nami powiązana, dlatego też zostanie ci wypalony magiczny znak. Jeśli nas zdradzisz, to po prostu umrzesz.
 Słucham?  wyjąkałam.
Wzięłam głęboki oddech. Nikt nie ostrzegł mnie o takich zasadach przebywania w Koronnym Mieście. Odebrałam to, jako naruszenie mojej prywatności i wolnej woli. Czy to oznaczało, że umrę nawet nieświadomie, wspominając o czymś związanym z tym miejscem? Miałam nadzieję, że starzec coś jeszcze powie, lecz ten tylko podniósł dłoń, a wtedy kilku członków Rady podniosło się, szybkim krokiem zmierzając w moim kierunku. Wojownik stanął za mną, kładąc mi dłonie na ramionach. Ten dotyk wydał mi się zbyt intymny, zbyt władczy i ograniczający. Przełknęłam ślinę, starając się uspokoić plątaninę myśli. Co oni chcą zrobić?
Inny mężczyzna położył obok mojej dłoni coś, co wyglądało jak ogromne pióro o koniuszku w kształcie małego nożyka.  
 Co… Cco wy chcecie zzrobić?  sapnęłam, nie mogąc powstrzymać drżenia ciała.
Zorb położył swoją dłoń na mojej, obdarzając mnie smutnym uśmiechem.
 To czeka każdego dziecko. Nie będzie bardzo boleć  zapewnił.  Chodzi o to, że nie chcemy zostać zdradzeni, a wy  ludzie, jesteście bardzo podatni na magie i jej skutki. Nie możemy pozwolić sobie na żadne niedopatrzenie.
Słuchając go, dostrzegłam niesamowite podobieństwo w tym co mówi, do tego, co mówił władca Nocnych Elfów. Nie potrafiłam opanować strachu. Starałam się wyrwać z uścisku, jednak dłonie Wojownika zacisnęły się nagle na moich przegubach, uniemożliwiając jakikolwiek ruch. Moja klatka piersiowa unosiła się przy spazmatycznych oddechach. Myśli dryfowały pomiędzy poczuciem zdrady a niewielkim zrozumieniem. Dlaczego nie dano mi wyboru? Wiedziałam, że jeżeli dojdzie do wypalenia znaku, już nigdy nie będę mogła swobodnie rozmawiać, bo wspomnienie o Oczach Drzew może być wyrokiem śmierci. Bałam się tego. Być może podchodziłam zbyt histerycznie, może to wcale nie miało być tak straszne i ograniczające. Jednak wiedziałam, że wystarczyłoby jedno słowo, a moje życie skończy się szybciej, niż się zaczęło.
Dłonie zaczęły mi drętwieć, bo pod wpływem nacisku elfa o czerwonych tatuażach, krew miała zaburzony przepływ. Zorb chwycił pióro. Poprzez pojawiające się w moich oczach łzy dostrzegłam, jak mężczyzna unosi je do góry, a jego usta poruszają się, wydobywając z siebie niezrozumiałe szepty. Po chwili pochylił się nad moją prawą ręką. Wojownik odwrócił moje ramię, by odsłonić wewnętrzną część mojej dłoni. Zacisnęłam oczy, a słone krople spłynęły po moich policzkach. Nie będzie boleć  wmawiałam sobie, choć na myśl o zaostrzonym przedmiocie ciarki przechodziły po moim karku.
Najpierw poczułam ukłucie, coś, jak wbijanie igły w ramie podczas szczepienia. Serce biło mi jak szalone, miałam wrażenie, że słyszą je wszyscy dookoła. Do czasu, kiedy mój krzyk zagłuszył wszystko inne. Gdybym miała zobrazować wypełniający mnie ból, porównałabym go do odrywania kończyny od reszty ciała. Dłoń paliła mnie żywym ogniem. Wydawało mi się, że skóra pod kciukiem naciąga się, to zmniejsza swą powierzchnię, powodując męczeńskie skurcze. Z każdą kolejną chwilą ból narastał, gardło piekło od wrzasku, którego nie mogłam powstrzymać. Sekundy trwały niczym godziny, łzy lały się strumieniami, a głowy nie wypełniało nic poza szumem i echem moich wrzasków.
Niech to się skończy. Niech przestanie boleć.
On jednak narastał. Wypełniał mnie całą. Oblał mnie niczym ogromna fala. Straciłam władzę nad swoim ciałem. Moje oczy otworzyły się bez mojej zgody. Wpatrywałam się w dziwny symbol pod kciukiem. Nie potrafiłam zidentyfikować jego kształtu. Pióro powoli wychodziło z mojej dłoni. Gdy tylko znalazło się poza ciałem, wstrząsnął mną dreszcz. Jego siła poruszyła coś w mojej głowie, coś w niej pękło, niczym szklaka strącona z krawędzi stołu. Rozczepiło się na miliony kawałków. Obraz zniknął sprzed moich powiek, a zamiast myśli pojawiła się nieprzenikniona ciemność.

Co się stało? Gdzie się znalazłam? Wpatrywałam się w drewniany sufit, nie mogąc wykonać żadnego ruchu, poza mrugnięciem czy wzięciem płytkiego oddechu. Moje ciało było bezwładne, czułam tylko pulsowanie w prawej dłoni, przenikające aż do łokcia. Moją głowę wypełniał ból. Nie potrafiłam odnaleźć jego źródła, czy pochodził ze skroni, czy potylicy. Nic, totalna pustka. Musiałam zemdleć.
Gdy skupiłam myśli na tym, co mówił Zorb, zaczęłam mieć wątpliwości co do dobrych intencji Oczu Drzew. Owszem, byli po naszej stronie, jednak w jakim stopniu? Starałam się ich zrozumieć. Nie wiedziałam zbyt dużo o ludziach, jako istotach podatnych na magie. Nie wiedziałam, jak się to objawia czy czym może grozić. Pamiętałam jedynie przypadek Wiadrów. W końcu tylko człowiek jest w stanie nim być. Przynajmniej tak mi mówiono. Czy są inne sposoby, by wykorzystać człowieka? Wydawało mi się, że wszystkie rasy odbierają nas, ludzi, jako coś pomiędzy istotami rozumnymi a zwierzętami. Uznałam to za upokarzające i bezpodstawne. Miałam się za raczej inteligentną osobę, do tego mającą wolną wolę, co za tym idzie, umiejąca podejmować indywidualne, świadome decyzje. Elfy odbierały mi ten przywilej. Samo ograniczanie mnie i narażanie na śmierć, gdybym tylko wspomniała o ich mieście, sprawiało, że czułam się jako ich więzień. Rozumiałam, że bali się zdrady, tego, że komuś może się wymsknąć położenie ich stolicy, ale to nie dawało im prawa decydować za mnie.
Westchnęłam, starając się oczyścić umysł. Nie mogłam już nic zrobić. Pozostało mi zaakceptować wszystko takim, jakim jest, a raczej  jakim się stało. W razie czego będę mogła popełnić samobójstwo, wypowiadając zaledwie jedno słowo. Może kiedyś mi się to przyda.
 Podjęcie tej decyzji byłoby o wiele trudniejsze, niż sądzisz  usłyszałam.
Chciałam odwrócić głowę w stronę, z której dobiegał głos, jednak paraliż ciała uniemożliwiał mi jakikolwiek ruch. Kątem oka dostrzegłam zbliżającą się do mnie kobietę w kwiecie wieku. Stanęła nad moim łóżkiem, jednak zachowując odpowiedni dystans, nie naruszając intymnej strefy. Miała czarne niczym smoła włosy, ciągnące się aż do pasa, a kilka spośród pasemek zaplecione było w warkoczyki. Duże oczy koloru morza wpatrywały się we mnie ciepło, a płytkie zmarszczki jedynie dodawały jej urody. Była niesamowicie piękna.
Otworzyłam usta, chcąc coś powiedzieć, jednak poza jęknięciem nie wydobył się z nich żaden dźwięk.
 Spokojnie, niedługo ozdrowiejesz  zapewniła mnie, wyginając swoje pełne usta w uśmiechu.  Nie musisz nic mówić, potrafię wyłapywać myśli.  W moich oczach musiał się odmalować ogromny szok, bo kobieta zaśmiała się i kontynuowała:  Nie czytam w myślach, jedynie mogę odgadnąć pojedyncze słowa, kiedy się skupię. Jestem Zoey i należę do ludu zwanego Mureen, o którym już wiesz, bo spotkałaś jedną z nas.
Rose  pomyślałam.
 Jak ona, mam dar zapamiętywania przeszłości, jak również wizje przyszłości. Wiem dużo o ludziach i elfach, i o wszystkim innym. I również jak u niej, mój wygląd nie oddaje mojego prawdziwego wieku.  W jej oczach pojawiły się rozbawione iskierki. W tamtym momencie uznałabym, że ma nie więcej niż dwadzieścia lat. Zaraz jednak jej twarz spoważniała, a wraz z tym przybyło jej wiosen.  Wiem, że masz bardzo wiele pytań, lecz nie mamy zbyt dużo czasu. Twój przyjaciel dotrze tu jeszcze dzisiaj, lecz nie może wejść do miasta.
Dlaczego?  Serce zabiło mi szybciej. Matt żyje! Chciałam to wykrzyczeć. Radość wypełniła całe moje wnętrze.
 Nie mogą mu wypalić znaku. Nie może być ograniczony, bo inaczej będzie się znajdował na granicy śmierci. – Na te słowa zimny pot oblał moje ciało.  Jak tylko będziesz zdolna się poruszyć, znajdź Musa i wyruszajcie. On wie, że ma Ci towarzyszyć, tak samo jego siostra.
Gdzie?
 Oczy Drzew są dobrzy, tego musisz być pewna. Jednak sami wojny nie wygrają. To, co nadciąga, jest gorsze od wszystkiego innego, co było. Nie pytaj, co to  dodała szybko, widząc moje zaniepokojone spojrzenie  widzę tylko skrawki przyszłości, tak niewielkie szczegóły, że jedyne co mogę powiedzieć, to właśnie, że jest złe. Potrzebujemy ludzi i nie tylko. Potrzebujemy czegoś znacznie silniejszego i magicznego. Posłuchaj uważnie, wszystko wiąże się z pewną legendą, która uznawana jest przez wielu, za bajkę.
Znasz opowieść o Alladorze i jego potomku  zauważyła.  Wiesz również o Mai, o demonie i o Feniksie. Teraz musisz się dowiedzieć czegoś jeszcze.
Zanim Feniks umarł, zrodził swoje ostatnie pióro. Zostało ono podzielone na cztery części tak, że każdy z jego skrawków znalazł się w jednym z czterech żywiołów. Przez wiele lat myślano, że magia ognistego ptaka zginęła i nic z niej nie pozostało. Tylko Żywe Kroniki przekazywały sobie informacje o tym, że Feniks obiecał nas nigdy nie opuścić i obietnicy tej dotrzymał. Tajemnicą pozostawało to, co się stało z jego piórem.
Potomek Alladora podbił ziemie elfów, ale jak mu się to udało? Odpowiedź poznaliśmy po bardzo długim czasie. Siła jego armii nie leżała w jej ilości, ale w magii, jaką z nią związał. Mówi się, że była bardzo liczna i tylko dlatego wygrał tę wojnę, jednak prawda leży gdzieś indziej.
Co się stało z piórem Feniksa? Przybrało niesamowitą formę. Związało się z powietrzem, ziemią, wodą i ogniem. Jego moc stworzyła coś tak nieprawdopodobnego i cudownego, że większość osób uważa to za mit. Wśród przestworzy i wiatrów powstał Pegaz, wśród morskich fal galopował Kelpie, wśród ognia i lawy swój dom znalazła Zmora, a wśród zielonych łąk i traw swój początek miał Jednorożec.
To ich odnalazł potomek Alladora i to ich moc wykorzystał. By mieć władzę nad jednym z magicznych koni wystarczy jedynie mieć ich dusze, zaklętą w przepięknych kamieniach. Tak jak ten, który masz na szyi. – Odruchowo chciałam pociągnąć swoją dłoń ku piersi, jednak ta ani drgnęła. – Żyją, by służyć, choć posiadają wolną wolę, kiedy ma się klejnot nie mogą ci odmówić. Jedyną trudnością jest to, że by je przywołać, trzeba odnaleźć wszystkie cztery i znaleźć się w miejscu, w którym wszystko się zaczęło. Potomkowi Alladora potrzebne było do tego pół wieku, ale my nie mamy tyle czasu. Musisz zebrać przyjaciół i odnaleźć kamienie.
 Sze… szemu ja?  wyjąkałam, czując ulgę, że odzyskuję władzę nad ciałem.
 Jesteś Strażniczką  odpowiedziała.  Jedną z ostatnich. Nie tylko twoi rodzice zginęli. Zła magia rozprzestrzenia się szybciej, niż byśmy tego chcieli. Wiardów pojawia się coraz więcej, zaczynają tworzyć stada. Wybijają wszystko. Musicie się pośpieszyć. Twoim obowiązkiem jest strzec swojego świata. Jeżeli nie powstrzymamy Zła tutaj, to przeniesie się również za Granicę.
 Nnie jes stłasziczka.  Kropelka potu spłynęła po moim czole.
 Jesteś. Zawsze nią byłaś. To jest coś, czego się nie wybiera. Twoja matka nią była, więc ty również musisz być.
Moja matka? Ta kobieta znała moją matkę? Zbierałam w sobie siłę, by znów się odezwać, kiedy Zoey zerwała się z krzesła, na którym usiadła podczas rozmowy ze mną.
 Muszę uciekać  szepnęła, nerwowo oglądając się za siebie.  Zacznijcie od ruin starego miasta. Powodzenia – dodała i zniknęła szybciej, niż się pojawiła.
Z trudem obróciłam głowę w kierunku wejścia, dostrzegłam jeszcze ruch białej zasłony i znikającą za nią postać Żywej Kroniki.
Magiczne konie? Pegazy i Jednorożce? Co to za bzdury? Mętlik w mojej głowie zwiększał swoje rozmiary. Miałam wrażenie, że zaraz pęknie. Odrzuciłam myśli o nich, wspominając informacje o moim przyjacielu. Matt żyje i idzie do mnie. Znów poczułam przyjemne ciepło w klatce, które zaraz ustąpiło, kiedy przywołałam obraz mojej matki będącej Strażniczką. To zbyt wiele informacji. Skąd ona znała moją mamę? Czy wie, dlaczego mnie zostawiła? Skąd moi adopcyjni rodzice wiedzieli o moim pochodzeniu?
Co powinnam zrobić? Wolno zacisnęłam palce prawej dłoni. Jeden z opuszków natrafił na małe zgrubienie. Syknęłam z bólu.
Nie wiem, czy to przez ten jeden gwałtowny bodziec, czy po prostu nagle dostałam olśnienia. Wiedziałam już, że wyruszę na poszukiwanie tych koni. Nie ze względu na moją matkę czy elfy, ale dla ludzi. Po to, by udowodnić tym wszystkim istotą mających się za lepsze, że nie jesteśmy gorsi. I po to, by mieć możliwość skopania tyłków tym, którzy zabili Aschley i Jaspera.
Przymknęłam powieki. Jednak najpierw muszę odpocząć. 


*********************************************

Pierwsze co, to bardzo, bardzo, ale to bardzo przepraszam za tygodniowe opóźnienie. Jakoś nie mogłam się zebrać, by poprawić ten rozdział i go wstawić. 
No to trochę się wszystko komplikuje. Magiczny świat staje się jeszcze bardziej magiczny i bajkowy. Ale czy to zmiana na lepsze? No zobaczymy.
Pozdrawiam serdecznie! 
Zabieram się za nadrabianie zaległości. Widzimy się za dwa tygodnie ;) :* 

21 maj 2016

Rozdział XIII

Śmierć to zjawisko powszechne. Jednak inaczej odbiera się ją, kiedy umiera ktoś całkowicie obcy, a inaczej, gdy ginie ktoś, z kim miało się bezpośredni kontakt. Gdyby jeszcze była spowodowana chorobą albo starością, nie wzbudziłaby takich kontrowersji, jak wieść o masowym morderstwie.
Wypełniała mnie dziwna pustka. Nie znałam tych ludzi, miałam z nimi tylko wzrokowy kontakt. Ich śmierć była dla mnie dużym zaskoczeniem. Jeszcze bardziej oddziaływała na mnie myśl, że gdybym nie spadła z konia, prawdopodobnie też skończyłabym swój krótki żywot. Miałam nadzieję, że wśród zabitych nie było Matta. Stał się on moim łącznikiem ze światem zewnętrznym, czymś w rodzaju łańcucha, który mnie nie ograniczał, a tylko zapewniał poczucie bezpieczeństwa. Był jedyną osobą, której wiedziałam, że mogę ufać i jedyną, którą znałam przed znalezieniem się w magicznej krainie. Razem z moim przyjacielem wędrował również Anthony, co też przyprawiło mnie o niespokojny oddech, mimo że nie znałam go zbyt dobrze. Dokładne informacje obejmowały tylko moją flankę. Grupa jeźdźców obejmowała zaledwie dwadzieścia ludzi i dziesięć elfów. Nie wystarczyło koni na większą armię. Na wierzchowce mogli pozwolić sobie tylko ci, którzy zdobyli je w walce. Takim sposobem Matt stał się posiadaczem zwierzęcia w bliznach i oddał je mi, co niezbyt mnie cieszyło. Nie było pewne, co działo się z pozostałymi grupami.
Mus, widząc moje bezsilne ciało, uparł się, by nieść mnie na plecach. Nie namawiał długo. Oparłam policzek o jego ramię, zaciskając zęby przy turbulencjach, powodowanych skocznymi krokami elfa. Szliśmy w ciszy. Słońce dawno skryło się za horyzontem. Jedynym źródłem światła były miliardy gwiazd, ślące swe srebrzyste promienie pomiędzy łysymi gałęziami drzew. Byłam bardzo zdziwiona tym, że im głębiej lasu się znajdowaliśmy, tym chłód stawał się coraz mniej odczuwalny. Od Musa biło przyjemne ciepło, które powoli mnie usypiało, jednak trzymałam oczy szeroko otwarte, by nie przegapić widoku miasta.
Zauważyłam zwiększającą się gęstość mgły, otaczającej nas ze wszystkich stron, stającej się coraz mniej przeniknioną z każdym kolejnym stąpnięciem. Wolnym krokiem weszliśmy pomiędzy gęste chmury, niepozwalające dojrzeć nic położonego dalej niż na kilka kroków. Wilgoć osiadała na moim ciele. Po chwili miałam twarz pokrytą warstwą ciepłej wody, a ubranie stało się mokre i ciężkie, nieprzyjemnie ocierało się o zranioną skórę.
 Pod ziemią są gorące źródła  szepnął elf  dlatego tak tu ciepło. Mgła zasłania też drzewa, przez co staje się czymś w rodzaju naturalnej fortyfikacji. Trudno dostrzec nasze zabudowania. Najlepiej działa to w zimne dni, kiedy temperatura powietrza jest znacznie niższa od oparów, troszkę gorzej jest latem. Dlatego też ciężko jest znaleźć nasze miasto.
Drzewa w tym miejscu miały niesamowicie grube pnie. Potrzeba by było około dwudziestu osób, jak nie więcej, by móc objąć konar. Nie rozpoznawałam gatunku rośliny. Ich kora była szorstka, z licznymi guzami i szramami.
Gęste powietrze powodowało u mnie duszność. Elfy wydawały się nieporuszone tym zjawiskiem. Parły naprzód i gdyby nie skręcające się pod wpływem wody włosy, pomyślałabym, że nie ma na nich żadnego wpływu. Podeszliśmy do jednego z większych drzew. Stanęłam na ziemi o własnych nogach, z trudem utrzymując równowagę.
 Teraz najlepsze  zaśmiał się Mus.
Podniósł dłonie do ust i przeciągle zagwizdał. Przez moment nic się nie działo. Po chwili poczułam ruch powietrzach i zobaczyłam ciemny kształt, prędko zbliżający się do podłoża. Szybko okazało się, że to szeroka, gruba deska, obwiązana grubymi linami.
 Świetna rzecz  powiedział elf.  Może czasem mało praktyczna, bo opóźnia dotarcie do miasta i może przenosić tylko dwie osoby naraz, ale też utrudnia wrogom znalezienie wejścia. Zapamiętaj sobie na przyszłość to miejsce  złapał mnie za ramię. — Są jeszcze inne, ale to jako jedyne jest ogólnodostępne. Do pozostałych trudno się dostać.
Kiwnęłam głową pełna wątpliwości. Jak miałabym znaleźć to ogromne drzewo? Wszystkie wyglądały tak samo i skrywały się pod grubą warstwą mgły. Trzymałam się jednak nadziei, że nie będę nigdy wędrować sama i ktoś z towarzyszącej mi grupy na pewno zapamięta przejście. Po szybkim uzgodnieniu kolejności weszłam na kawałek drewna z Musem. Jego siostra uparcie stroniła od mojego towarzystwa. Nie odezwała się podczas podróży ani słowem. Dlaczego? Nie byłam w stanie sobie odpowiedzieć. Wiedziałam, że powinnam dziękować jej za uratowanie życia, jednak nie rozumiałam jej niechęci do mnie, którą wyczuwałam od pierwszej chwili naszej znajomości.
Chłopak zagwizdał kolejny raz. Liny napięły się, a deska ruszyła szybko w górę. Byłam pod wrażeniem zaradności elfów. Ta prowizoryczna winda działała lepiej niż niejedna elektryczna z mojego świata. Posuwała się niesamowicie szybko. Wiatr spowodowany prędkością szumiał mi w uszach i uderzał o oczy, powodując łzawienie. Trzymałam się jednej z lin, nie pozwalając sobie spojrzeć w dół.
 Działa za pomocą magii  oznajmił Mus.  Nie jesteśmy tak uzdolnieni, jak Nocni, jednak mamy kilku magów, którzy odziedziczyli więcej nadnaturalnych genów. Telepatycznie posuwają liny. Dlatego to tak szybko leci.
Ocierałam łzy spływające mi po policzkach, pojawiające się pod wpływem wiatru. Nie chciałam jednak zamykać oczu, by nic nie umknęło mojemu wzrokowi. Po chwili przebiliśmy się ponad białe opary.
Wyglądało niesamowicie. W najskrytszych wyobrażeniach tak tego nie widziałam. Setki drzew połączone były licznymi kładkami i mostami. Grube pnie otoczono drewnianymi kołnierzami i schodami, prowadzącymi do wydrążonych w ogromnych konarach dziupli, przysłoniętych różnobarwnymi zasłonami i firanami. Liście zieleniły się, migocząc radośnie przy małych, złotych światełkach, poruszających się tanecznie we wszystkich kierunkach.
 Czy to…?  zaczęłam zaskoczona.
 Świetliki  powiedział dumnie Mus. – Są tu cały rok! Tu, ponad mgłą, trwa wieczna wiosna. Liście nigdy nie opadają, kwiaty wciąż kwitną. Na tym polega cała magia tego miejsca.
Winda zatrzymała się przy jednej z kładek. Elf zszedł pierwszy, podając mi później rękę, pomógł mi przejść nad niewielką przepaścią pomiędzy dwoma kawałkami drewna. Zadrżałam, widząc białą otchłań pod sobą. Szliśmy plątaniną mostów, pomiędzy gałęziami. Mus powiedział, że te dziuple,  to pokoje. Każdej rodzinie przypadał jeden taki tunel. W środku znajdywały się łóżka, stoliki i krzesła, każdy urządzał je, jak chciał. Na jednym drzewie żyły całe pokolenia, od dziadków po noworodki. Im więcej było dziupli, to znaczyło, że członkowie rodziny są liczniejsi. Tworzyli oni klany. Stąd właśnie brały się wzory na ich twarzach, malowane bardzo trwałą, wręcz niezmywalną farbą. Każdy klan miał swój własny, unikalny tatuaż, odpowiadający jego profesji. Jeżeli dana osoba poświęcała swój czas ponad normę czy nawet narażała życie, pozwalano jej namalować wzór również na rękach, czy plecach, gdzie tylko chciał. Były to symbole świadczące o jego pracowitości i odwadze. Wszystko oczywiście działo się podczas specjalnej ceremonii, odbywającej się raz do roku.
Ominęliśmy ostatni mostek, a przed nami otworzyła się pusta przestrzeń. Pusta? Nie, niepusta. Otworzyło się coś tak wspaniałego, że zaparło mi dech w piersi. Był to plac, a raczej ogromne, największe spośród wszystkich drzewo, którego korona tworzyła płaskie, równe podłoże. Od niego w każdym kierunku uchodziły gałęzie, wyglądające jak drewniane ścieżki. Pośrodku pnia stało coś, co wyglądem przypominało scenę. W jej centrum znajdowała się studnia, zbudowana z grubej, złocistej kory.
 Serce naszego miasta  przedstawił Mus.  To tutaj organizuje się wszelkie uroczystości, czy podejmuje najważniejsze decyzje. Ustawia się wtedy ławki wokoło podestu i elfy przychodzą posłuchać. Z tej studni czerpie się wodę. Jeżeli chce ci się pić, czy masz ochotę się umyć, to musisz tutaj przyjść i nabrać sobie odpowiednia ilość płynu. No i oczywiście jest tego ograniczona ilość. Oszczędzanie zasobów ziemskich to podstawa. Woda pochodzi prosto z podziemnego źródła, została wykopana dawno temu przez naszych przodków.
 A jak możliwe jest, że przechodzi przez sam środek drzewa?  zapytałam.
 W samym sercu tej rośliny wydrążony jest otwór. Zrobiono to magicznymi sposobami, nie naruszając struktury drzewa. Woda swobodnie przemieszcza się w górę i nie ma możliwości spłynięcia w dół. Uczymy się o tym na lekcjach historii, ale pewnie wiesz, jak to jest będąc młokosem, taka wiedza wchodzi jednym uchem, a wychodzi drugim. Jakbyś chciała się dowiedzieć czegoś więcej, to zapytaj kogoś ze starszych, albo poszukaj w bibliotece. To tamten budynek.
Wskazał jeden z konarów, znajdujący się naprzeciwko nas. Jego wejście osłaniały zielone zasłony, a zaraz nad nim, mała płaskorzeźba przedstawiała książkę. Drobne schody będące obok otworu, prowadziły na niewielki podest nad biblioteką. Tam dostrzegłam dzwon.
 Ma za zadanie ostrzegać w razie niebezpieczeństwa  rzekł elf.  Jeszcze nigdy go nie użyto. Ciężko nas znaleźć. Oczywiście, nikt na to nie narzeka.
Ruch wśród drzew był niewielki. Od czasu do czasu dostrzegłam pojedyncze postacie wychylające się zza drzwi lub szybkim krokiem przemierzajże jeden z mostów. Nie dziwiło mnie to, w końcu był środek nocy. Z tego, co zdążyłam zauważyć, poza świetlikami elfy nie korzystały z żadnego innego źródła światła. Zapytałam o to Musa.
 Oj dziewczyno  zaśmiał się.  Niezbyt dobrym pomysłem byłoby rozpalić ognisko w miejscu, gdzie wszystko jest z drewna. Chyba że marzy ci się spalenie żywcem.
Czułam, jak rumieniec pokrywa moją twarz. Chłopak spojrzał na mnie i ziewnął przeciągle. Bez wątpienia był równie zmęczony, jak ja. Rozglądnęłam się jeszcze wokoło, próbując zapamiętać rozmieszczenie gałęzi, by w razie potrzeby móc trafić tam, gdzie chciałam. Musiałam przygotować się jednak na to, że w blasku gwiazd i księżyca, wszystko może wyglądać inaczej niż w świetle słonecznym.
 Proponuję udać się na drzemkę  Mus kiwnął na mnie dłonią i ruszył w przeciwnym kierunku do tego, z którego przyszliśmy. Ominęliśmy główny plac, idąc jedną z równoległych do niego kładek, przeszliśmy obok biblioteki i znów mogłam ujrzeć plątaninę mostów.
 Dużo was tu musi być  stwierdziłam.
 Nie, zaledwie kilka tysięcy. Cała nasza rasa mieści się wśród tych koron. To naprawdę niewiele, porównując do liczby nocnych czy ludzi. Kiedyś było nas więcej, rozmieszczeni byliśmy po całym lecie, w małych nadrzewnych osadach. No ale Nocni nas wykurzyli i ostała się tylko stolica, czyli to miejsce. Nie ma na świecie bezpieczniejszego.
Jednym z mostów podążyliśmy  do najbliższej gałęzi, a od niej, do kolejnej. Powoli gubiłam się w tym, którędy miałabym iść, by znów znaleźć się na placu. W końcu zatrzymaliśmy się przed niewielką dziuplą.
 Tutaj przenocujesz  oznajmił.  To coś jakby kwatera gości. Przyjdę po ciebie rano. Dobrej nocy  uśmiechnął się i odszedł.
Z lekkim ociąganiem odsunęłam kotarę zasłaniającą wejście i wkroczyłam do środka. Mrok nie pozwolił mi zbytnio rozejrzeć się po pomieszczeniu. Dostrzegłam jedynie zarys łóżka i kilku innych mebli. Wpatrując się w prycz, poczułam jak mokre ubranie mi ciąży i jak dawno już nie spałam. Ściągnęłam całe odzienie. Nie było mi zimno, drzewo bardzo dobrze chroniło przed wiatrem.
Leżałam chwilę, wpatrując się w sufit. Kiedy dotrze Matt? Czy w ogóle dotrze? Chciałabym, żeby zobaczył to miejsce. Poczułam ból na samą myśl o tych, co nie będą mogli już się tu zjawić. Wspomnienia o śmierci i morderstwie wypełniały moje myśli. Nie potrafiłam cieszyć się z miękkiego łóżka i ciepłej pościeli. Pełna wątpliwości i wewnętrznego cierpienia w końcu zapadłam w sen.
           
— Wstawaj! — Obudziło mnie pełne złości warknięcie.
Otworzyłam oczy. Dostrzegłam rozmazaną elfią twarz. Rozpoznałam w niej dziewczynę, która mnie tu przyprowadziła.
 Pierwszy i ostatni raz przyniosłam ci wodę  syknęła.  Masz zmyć z siebie to całe gówno i w końcu wyglądać jak człowiek, a nie prosię. I szybko! Bo nikt ze śniadaniem na ciebie czekał nie będzie.
Otworzyłam usta w zdumieniu. Byłam pod wrażeniem ilości wypowiedzianej przez nią słów. Odwróciła się i wyszła, mamrocząc jeszcze coś pod nosem. Wyrwawszy się z sennego otępienia, rozglądnęłam się po pokoju. Był naprawdę mały. Oprócz łóżka znajdowały się tu tylko niewielka szafa i stolik z parą krzeseł. Podłogę przykrywał zielonkawy, puszysty dywan. W jednym z kątów leżała balia pełna parującej wody.
Kąpiel nigdy nie sprawiła mi tyle przyjemności. Szorowałam swoje ciało dziwnie pachnącym mydłem do czerwoności, starając się zmyć cały bród. Zerwałam wszystkie strupy, powodując niewielkie krwawienie, jednak nie przejęłam się tym. To samo uczyniłam z włosami. Ze zdziwieniem zauważyłam, że substancja z łatwością je rozplątuje. Może nie będę musiała ich ścinać? Jednak ta nadzieja została szybko rozwiana, kiedy spostrzegłam, jak bardzo są zniszczone. Elfka okazała się również na tyle miła, że na jednym z krzeseł zostawiła czyste ubrania. Jedyne co mi nie pasowało, to ich rozmiar, były zdecydowanie za duże. Widać, kobieta zamierzała mnie upokorzyć, robiąc ze mnie wieszak. No trudno. Może za ostro ją oceniam? Postanowiłam dać jej szansę, a raczej sprawić, by ona dała ją mi. W końcu wszystko ma jakąś przyczynę, może w nieświadomy sposób ją uraziłam? Westchnęłam.
 Mogę wejść?  usłyszałam.
 Tak  zawołałam, osuszając włosy ręcznikiem.
Do pokoju wpadł Mus. Zmierzył mnie spojrzeniem do stóp do głów, uśmiechając się przy tym, widocznie rozbawiony.
 No nieźle  stwierdził.  Daj, pomogę ci.
Podszedł do mnie i dotknął mojej czupryny. Poczułam delikatny prąd, przeszywający ciało i przyjemne ciepło na czubku głowy.
 Gotowe  zawołał, a ja ze zdziwieniem stwierdziłam, że jestem całkowicie sucha.  Chodź na śniadanie, bo zaraz Lilith zrobi nam na złość i sama wszystko zje.
 Lilith?
 Moja siostra  zaśmiał się.
Poprawiłam białą koszulę, wciskając ją w równie jasne, szorstkie spodnie. Wyglądałam, jakbym uciekła właśnie ze szpitala psychiatrycznego. Szybko nałożyłam na stopy wielkie buciory, jakie dostałam jeszcze w ludzkim obozie i wyszłam za Musem.
Słońce skrywało się za warstwą szarych chmur. Powietrze niosło ze sobą wyraźny zapach zimy, jednak było ono ciepłe, ogrzane przez źródlane opary. Tym razem ścieżki roiły się od elfów wracających ze śniadania. Wszyscy wpatrywali się we mnie, szepcząc między sobą. Zauważyłam różnorodność wzorów na ich twarzach. Były i żółte, i czerwone, czasem zielone, układające się w unikalne figury. Dostrzegłam też, że nad każdą dziuplą znajdował się pewien symbol, zapewne herb klanu, pomalowany na dane kolory należące do rodziny.
Byłam pod obstrzałem spojrzeń i języków. Uparcie wpatrywałam się w plecy Musa, starając się nie zwracać uwagi na towarzystwo. Chłopak coś do mnie mówił, nie mogłam jednak skupić się na jego słowach, zbyt przerażona byciem w centrum uwagi. Znów przeszliśmy obok biblioteki i jednym z szerszych mostów dotarliśmy do dużego, martwego pnia o pustym wnętrzu. Wejście do niego było większe od pozostałych, które widziałam, więcej też kręciło się wokół niego osób. Weszliśmy do środka. Wnętrze okazało się ogromną salą, wypełnioną stołami i ławami, ciągnącymi się od jednego do drugiego krańca sali. Elfy siedziały obok siebie, w niewielkich grupkach, śmiejąc się i rozmawiając ze sobą. Mimo że należały do różnych klanów, nie widać było między nimi żadnego podziału. Po prostu dzieci dokazywały z innymi dziećmi, dorośli omawiali dojrzałe sprawy w starszym gronie. Dlatego też poczułam się okropnie, gdy wraz z moim wejście w pomieszczeniu zapanowała cisza. Mój towarzysz zatrzymał się, uśmiechając szeroko do współplemieńców.
 Dzień dobry wszystkim!  zawołał. Nagle zrobiło mi się słabo. Rzuciłam mu zaniepokojone spojrzenie. Nie zwracaj na nas uwagi, proszę!   wołałam w myślach. Szkoda, że elfy nie są uzdolnione telepatycznie.  Chciałem wam przedstawić naszego gościa… - zmarszczył brwi, a jego oczy odnalazły moje jak masz na imię?  zapytał szeptem. Odpowiedziałam łamiącym się głosem.  Viene.  Powtórzył za mną.  Za jakiś czas, zapewne jeszcze dziś, powinni dołączyć do niej jej rodacy. Mam nadzieję, że umilicie jej pobyt tutaj.
Elfy zaczęły się podnosić i szybko podeszły w naszą stronę. Miałam wrażenie, że cała krew w moim organizmie, wyparowała ze strachu, pozostawiając mnie białą niczym kartka papieru. Wszyscy zaczęli się przedstawiać, podając mi rękę. Nie zapamiętałam żadnego imienia. Byłam w szoku, że tak mnie przyjęli. Zaprowadzili do stolika, nałożyli jedzenia i opowiadali, co warto by było zobaczyć i zwiedzić. Żołądek zaciskał mi się z nerwów. Zdołałam połknąć zaledwie kilka kęsów czegoś, co w smaku przypominało owsiankę z mnóstwem owoców. Tłum gęstniał i gęstniał. W pewnym momencie byłam pewna, że zebrało się tutaj całe miasto. Odnalazłam wzrokiem Musa, który zajmował się właśnie łaskotaniem jednego z elfich dzieci. Poczułam napływ ciepłych uczuć do niego. Jak na zawołanie spojrzał w moim kierunku. Widocznie zauważył strach w moich oczach, bo zaraz do mnie podbiegł i wyciągnął na zewnątrz, tłumacząc, że musimy iść na pewne zebranie.
 Dziękuję  sapnęłam, biorąc głęboki wdech.  Myślałam, że zaraz umrę z nerwów.
 Szczerze mówiąc, to naprawdę mamy zaraz zebranie.  Podrapał się za uchem, mrużąc oczy.  To znaczy, ty masz. Miało się odbyć, jak dotrą wszyscy, ale nie wiadomo kiedy do tego dojdzie, więc ktoś musi ci przedstawić zasady działania tego miejsca.
 I nie możesz tego zrobić ty?  zapytałam.
 Jestem tylko wartownikiem  oznajmił  ten obowiązek należy do kogoś innego.
Rozczarowałam się. Polubiłam tego elfa. Przerażenie wypełniało moje wnętrze na samą myśl o spotkaniu sam na sam z innymi osobnikami tej rasy. O jakie zasady może chodzić? I gdzie jest Matt? Skoro pozostali ludzie wędrowali zaledwie kilka godzin za pierwszym oddziałem, to powinni już dotrzeć. Czułam się bardzo osamotniona. Mus zaprowadził mnie na plac. Obserwowałam, jak elfy krążą wokół studni, a dzieci bawią się drewnianymi mieczami. Pomimo młodego wieku ich buźki pokryte były już małymi oznaczeniami. Mój przewodnik powiedział, że to zwykła farba, która schodzi po kilku umyciach, a prawdziwe znaki otrzymuje się w dniu wkroczenia w dorosłość, czyli mając piętnaście lat. Sam mężczyzna wspomniał, że skończył już dwadzieścia pięć i marzy mu się, by zasłużyć na kolejne tatuaże. Niebieskie barwy na jego twarzy oznaczały profesję wartownika. Przedstawił też kilka innych klanów, jak czerwonych wojowników, czy białych myślicieli.
Długo siedzieliśmy w ciszy. Z zachwytem przyglądałam się temu miejscu. W ciągu dnia nabierało ono tylko uroku. Dostrzegłam kwiaty mieniące się kolorami tęczy, rosnące wzdłuż konarów. Zastanawiałam się, jakim sposobem posadzono je na drzewie. Miałam zapytać się o to Musa, kiedy zobaczyłam zbliżającą się szybkim krokiem Lilith. Jej włosy swobodnie opadały na szczupłe ramiona, a ich końcówki delikatnie podwijały się w kierunku szyi. Ogromne oczy miała mocno podkreślone czarną obwódką. Wykrzywiła usta w dziwnym grymasie, obrzucając mnie przy tym morderczym spojrzeniem.
 Twoja warta, koleś  zawołała, szturchając mocno brata.
  — Zagadałem się  zaśmiał się.  Odprowadziłabyś Viene na obrady?  zapytał.  Ja już chyba nie zdążę.
 Niech ci będzie  sapnęła, wyraźnie niezadowolona.
Chłopak przytrzymał siostrę w niedźwiedzim uścisku, za co został powyzywany od głupków i nieudaczników. Widać było, że to zżyte rodzeństwo. Droczyli się i pomagali sobie nawzajem. Mimo dużej różnicy charakterów wydawali się najlepszymi przyjaciółmi. Poczułam zazdrość. Też chciałabym mieć brata albo siostrę lub najlepszego przyjaciela. Kogoś, komu nie musiałabym się bać zawierzyć sekretów i zawsze mogłabym na niego liczyć. Kogoś, kogo nigdy nie miałam. Wszystkie myśli, emocje, uczucia kumulowały się we mnie, nie mając komu być ujawnione. Nie czułam się z tym dobrze, nie miałam jednak komu ich wyjawić.
Mus odszedł szybkim krokiem. Lilith usiadła obok mnie, wpatrując się w plac.
 Jestem…   zaczęłam, siląc się na spokojny ton.
 Mam to gdzieś czym jesteś  warknęła.  I wara ci od mojego brata.  Jej niebieskie oczy błysły niebezpiecznie, wbijając się w moją zarumienioną ze wstydu twarz.  Bądź sobie durnowatym człowieczkiem, zrób, co masz zrobić i wracaj, skąd przyszłaś. Nikt cię tutaj nie potrzebuje.
Wpatrywałam się w nią z otwartymi ustami. Dlaczego ona mnie tak nienawidzi? Chciałam zapytać, jednak strach przed kolejnym wybuchem solidnie zacisnął moje wargi. Siedziałyśmy w ciszy pełnej napięcia. Lilith zastygła w bezruchu, nie zmieniając pozycji co najmniej przez kolejną godzinę. Z kolei ja wierciłam się niespokojnie. Starałam się ignorować elfkę. Moje myśli goniły pomiędzy tęsknotą za Mattem a obawami przed nieubłaganie zbliżającym się spotkaniem. Czego ode mnie chcą? Co się stanie? Tworzyłam miliony scenariuszy, w większości negatywnych. Co, jeśli chcą mi przekazać informacje o śmierci całych oddziałów? Może chcą mnie skazać na śmierć i to właśnie z tego powodu Lilith mnie nie lubi? Może po prostu chcą mnie odesłać do domu? Moje serce zamarło. Przecież nie miałam domu. Nie miałabym dokąd pójść, nie wiedziałabym co robić. Lepszym losem byłoby jednak zginąć, niż błąkać się bez celu i bez możliwości na dobre życie.
 Chodź  fuknęła elfka, szybko podnosząc się z miejsca.  Czas na obrady.
Moje serce biło w takt naszych szybkich kroków. Sądziłam, że rozmowa odbędzie się w okolicach studni, ale zamiast tego Lilith poprowadziła mnie na jeden z mostów stromo opadający ku jednej z platform. Stamtąd kolejna kładka, równie pochyła, kończyła się tuż pod placem głównym. Okazało się, że w największym drzewie wydrążona jest dziupla. Znajdowała się centralnie pod sceną, tylko że kilka metrów niżej. W jaki sposób struktura utrzymywała pozostała część pnia? Tunel mógł spowodować załamanie się rośliny.
 Dalej pójdziesz sama  prychnęła kobieta i bez dalszych ceregieli odeszła.
Stanęłam przed czarną zasłoną. Czy powinnam tam wchodzić? Podniosłam dłoń, chcąc ją odsunąć. Zawahałam się. Możesz jeszcze zawrócić, pomyślałam. Od razu zrozumiałam, jak absurdalną wojnę toczę w głowie. Szybkim ruchem odsunęłam firanę i weszłam do środka.
 W końcu jesteś  usłyszałam w momencie, kiedy jasność odebrała mi wzrok. 


******************************************

No, dziś tak bardziej opisowo, nie za wiele się dzieje. Mimo to, mam nadzieję, że Wam sie spodoba. 
Pozdrawiam! ;> 
Nomida zaczarowane-szablony