23 kwi 2016

Rozdział XI

Szok. Niedowierzanie. Strach.
Obóz w jednej chwili został postawiony na nogi. Ludzie biegali, chwytając w dłonie wszystko, co mogło służyć za broń  od kamieni, poprzez proce i łuki, po miecze i włócznie. Słyszałam krzyki i nawoływania. Kilka razy ktoś szturchnął mnie ramieniem, czasem niechcący kopnął. Nie było żadnej organizacji, wszyscy ustawiali się, jak chcieli, następując i wpadając na siebie. Szybko zbito się w ciasną grupkę, uzbrojoną po zęby.
Stałam w miejscu. Nie ruszyłam się ani na krok. Nie wiedziałam co mam robić, czym się zająć. Przeszywały mnie lodowate dreszcze, spowodowane przerażeniem. Bałam się. Co, jeśli znów mnie złapią? Co, jeśli tym razem mnie zabiją? Serce biło mi jak szalone. Mrugałam szybko, próbując powstrzymać oczy przed wypuszczeniem słonych kropel wody. Jak to możliwe, że tak szybko nas znaleźli?
 Vie! Chodź tu do cholery!
Matt machnął mi ręką przed oczami. Otrząsnęłam się i poszłam za nim. Wcisnął mnie w środek tłumu, a sam znalazł się na przedzie grupy. Widziałam, jak dłonie ludzi wkoło trzęsą się. Palce bielały pod wpływem silnego ścisku broni. Byli przerażeni tak samo, jak ja. Podniosło mnie to na duchu. Nienawiść do elfów łączyła nas wszystkich. Szeptali między sobą, próbując, choć odrobinę dodać sobie odwagi. Zacisnęłam dłoń na zielonym wisiorku, który zawiesiłam sobie poprzedniego dnia na szyi, próbując opanować targające mną emocje.
Przeciągłe wycie rozbiło panującą w lesie ciszę w drobny mak.
Czy to wiardy? Elfy z nimi współpracują?
Strach w tłumie był wręcz namacalny. Jego gęste kłęby otaczały nas z każdej strony. Czułam jego obrzydliwie słodki zapach.
Kolejne wycie wypełniło przestrzeń, a zaraz po nim odezwało się kolejne, z innej strony. Byliśmy otoczeni. Dotarło to do każdego. Wszyscy zbliżyli się do siebie jeszcze bardziej. Syknęłam, kiedy czyjaś stopa nadepnęła na moją. Szepty przemieniły się w niespokojne, pełne przerażenia krzyki.
 Spokojnie, ludzie!  zawołał ktoś. Poznałam po głosie, że to ten sam mężczyzna, który nawrzeszczał na Matta.  Wyprostujcie się! Trzymajcie mocno broń! Niech nie widzą waszego strachu! Będziemy walczyć o życie! Nie oddamy się łatwo!
Kilka osób nieśmiało zawtórowało mężczyźnie. Mimo że panika nie opadała, to również nie zauważyłam jej wzrostu. Konie parskały zdenerwowane. Próbowały uwolnić się od drzewa, do którego były przywiązane.
Wycie przemieniło się w pobliskie warczenie. Zza pni wyszedł ogromny wilk. Jego sierść była koloru srebra z niewielkimi przejaśnieniami na pysku i łapach. Bursztynowe oczy spoglądały bystro na zebranych ludzi. Gdy mój wzrok powędrował na jego grzbiet, przeżyłam szok. Dosiadała go niesamowita postać. Z początku nie mogłam założyć, czy to jeden z nas, czy elf. Jednak prędko doszłam do wniosku, że człowiek nie mógłby być tak majestatyczny. Twarz o ziemistym kolorze zdobiły różnobarwne kreski i kropki, układające się w unikalny, piękny wzór. Oczy miał jakby ze złota, lekko skośne, a nad nimi wyraźne zaznaczone brwi. Włosy skrywał pod zielonym kapturem. W jednej z dłoni widniała włócznia o białym grocie, przyozdobionym u nasady szafirową wstążką.
Zaraz obok niego pojawili się kolejni jeźdźcy, dosiadający równie ogromnych, różnobarwnych wilków. Zwierzęta nie miały siodeł ani uzd. Elfy trzymały jedynie skrawek sierści tuż nad karkiem, by utrzymać się na ich grzbiecie. Bestie powarkiwały cicho, marszcząc nosy i ukazując ostre zęby.
Nie były to te same elfy, które więziły ludzi. Różniły je od nich kolor skóry, ubiór i kształt uszu. Te miały je mniejsze i tylko delikatnie zaostrzone na końcu. Poczułam lekką ulgę, jednak napięcie w grupie nie zmniejszyło się. Czy oni też pragną naszej śmierci? Czy są równie złe i podstępne jak Nocne? Plątanina myśli wypełniała moją głowę, powodując zwiększenie się poziomu przerażenia. A jeśli są gorsze?
 Czego chcecie?  wołanie jednego z wojowników spowodowało, że osoby obok mnie zbiły się w ciaśniejszą grupę.
Odpowiedziała mu cisza. Elfy dumnie wyprostowane siedziały na wilkach, poza mrugnięciami nie wykonując ani jednego ruchu. Wyglądały jak posągi. Niezwykłe, emanujące magią rzeźby.
 Zostawcie nas w spokoju!  kolejne wołanie przyniosło ten sam skutek co poprzednie, czyli żaden.
 Nie chcemy walczyć  po długiej ciszy zabrzmiał kobiecy głos.  Szukamy sojusznika.
Najbliżej stojące wilki rozstąpiły się. Spomiędzy nich wyszedł kolejny, czarny jak smoła, z fioletowymi refleksami na gęstym, długim futrze. Jego oczy były białe, bez zaznaczonej źrenicy. Stwierdziłam, że musi być ślepy. Na jego grzbiecie siedziała starsza kobieta. Cera blada jak papier mocno kontrastowała z hebanowymi oczyma. Srebrnoszare włosy zaplecione miała w gruby warkocz. Ciało pokrywał zielonkawy płaszcz. Liczne zmarszczki pokrywały jej twarz, jednak nie dodawały jej babcinego ciepła, a jedynie świadczyły o latach doświadczenia i pewności siebie. Jej wzrok wędrował po naszych twarzach.
 Dlaczego mielibyśmy rozmawiać z elfami?  zagrzmiał przywódca gromady ludzi.
 Bo razem możemy stworzyć coś niezwykłego  odpowiedziała. Jej głos brzmiał niesamowicie poważnie.  Potrzebujemy siebie nawzajem. Nocni nie wybijają tylko was, ale również kierują swe siły przeciwko nam.
 Jesteście elfami! Tak jak oni!
 Owszem. Jednak każdy elf jest inny. Nie jesteśmy Nocnymi. Nasza siła jest dzieckiem natury.
 Co was niby od nich różni? Skąd mamy wiedzieć, że zaraz nas nie wybijecie albo nie wydacie tamtym?  zadał pytania ktoś inny.
 Zwą nas Oczami Drzew. Nie jesteśmy mordercami ani mścicielami. Pragniemy jedynie pokoju. Pomóżcie nam, a my wesprzemy was.  
Wokoło zabrzmiały szepty. Rozglądałam się zdezorientowana po tłumie. Kim oni są?
 Nie sądziłem, że naprawdę istniejecie  oznajmił jeden z ludzi.
 Mało jeszcze wiesz, chłopcze  odpowiedziała elfia dama.  Porozmawiamy w mniejszym gronie?  zapytała, zwracając swoje słowa ku ludzkiemu przywódcy.
Dostrzegłam kiwnięcie głowy. Kobieta ześlizgnęła się z gracją z grzbietu wilka. Pogłaskała go po długim pysku. Podobnie uczyniło dwóch podobnych do niej mężczyzn. Ruszyli ku namiotowi wskazanemu przez człowieka. Pozostałe bestie pozostawały w bezruchu, od czasu do czasu machając ogonem lub węsząc. Ich jeźdźcy wpatrywali się tępo przed siebie, wiedziałam jednak, że czujnie obserwują obóz.
Nikt nie opuścił broni. Atmosfera z lekka się rozluźniła, ale wszyscy trwali w stanie gotowości. Słyszałam, jak jedna z osób krytykuje sposób przybycia elfów. Dlaczego nie wysłali posłańca, tylko otoczyli zamieszkany przez nas obszar? Również miałam wątpliwości co do uczciwości gości. Bałam się ich i tego, co mogą zrobić.
Usiadłam na jednym z prowizorycznych krzeseł w postaci kawałka drzewa. Moje myśli dryfowały pomiędzy wspomnieniami a teraźniejszością. Czy moi rodzice mnie choć trochę kochali, czy oczekiwali tylko, że zastąpię Ashley? Czułam ból w klatce na samo wspomnienie słów Matta. Zostałam adoptowana, by zostać Strażnikiem. Czy tylko po to? Kim w ogóle są Strażnicy? Co miałabym robić? Z góry założyłam, że nie poradziłabym sobie w tej roli. Nie należałam do odważnych osób, potrafiłam walczyć tylko wtedy, gdy było to ostatecznością. Sport nie posiadał miejsca w karcie moich zainteresowań. Wątpiłam, by kiedykolwiek mógł się tam znaleźć. Łączyłam tę funkcję właśnie z dobrą kondycją i koordynacją ruchową, których, niestety, ja nie posiadałam.
Matt. Na samo wspomnienie poczułam ciepło jego dłoni, delikatnie głaskających moje ręce i pełne blasku spojrzenie, jakim obdarzał mnie za każdym razem. Starałam się odtrącić wszelkie myśli o nim, jednak te wracały, powodując dziwne kłucie w okolicy serca. Nie chciałam, by mnie pokochał. Nie chciałam, by pomyślał o mnie inaczej niż jako o przyjaciółce. Nie powinno mu tak zależeć. Wiedziałam, że ja nie byłabym w stanie się w nim zakochać. Nie wierzyłam w miłość. Nie wierzyłam w szczęśliwe związki i piękne zakończenia.
Wciągnęłam zimne powietrze w płuca. Może tylko mi się wydaje, że Matt coś do mnie czuje? Może po prostu o mnie dba? Może wszystko wyolbrzymiam? Westchnęłam.
 O czym tak rozmyślasz, piękna?
Mój wzrok padł na przybysza. Jasne oczy spoglądały na mnie spod brązowych, skołtunionych włosów. Dawny więzienny sąsiad znowu uraczył mnie swoją obecnością.
 Nie wyglądasz na zadowoloną  zauważył.  Jestem Anthony  przedstawił się.
 Viene  szepnęłam, odwracając wzrok.
 Co u ciebie słychać, słodka Viene?  sięgnął po jeden z kawałków drewna i usiadł naprzeciwko mnie.
 Nic.
 Rozumiem. W naszym świecie, jeśli kobieta mówi „nic”, to na pewno o coś musi chodzić  zaśmiał się.  Nie chcesz mówić, to nie mów, ale jak coś, to moje ramię chętnie posłuży za chusteczkę.
Mimowolnie uniosłam kąciki ust. Nie zamierzałam zwierzać się obcemu mężczyźnie z nic nieznaczących miłosnych rozterek. Tym bardziej nie chciałam mówić o rodzicach. Rany na moim sercu były zbyt świeże i bolesne. Poza ty, co go mogło obchodzić życie osobiste nastolatki. Może jest coś, czego warto się od niego dowiedzieć?
 Wiesz coś może, o tych elfach?  zapytałam, próbując przybrać silny ton.  W sensie… Skąd są i czego od nas chcą?  Wpatrywałam się w schowaną pod ogromną ilością włosów twarz rozmówcy.
 No coś wiem  rzekł.  Zacząć by od tego, jak powstały Nocne Elfy…
 To już wiem  przerwałam mu.  Słyszałam historie o gwiazdach i nadawaniu imion.
 No dobrze  zastanowił się.  O wojnie z tego, co widziałem, też słyszałaś — kiwnęłam głową.  No to zostaje mi opowiedzieć ci o tym, co było po niej.
Te elfy, którym udało się uniknąć śmierci, zawędrowały w odległe rejony świata, tam, gdzie jeszcze nikt się nie zapuścił. Część z nich kryło się wśród niewielkich ludzkich osad. Przycinali sobie uszy, by choć trochę ukryć swoje pochodzenie. Praca i odmienny tryb życia sprawiły, że ich mięśnie zaczęły się rozrastać, a ich dzieci rodziły się niższe, bardziej przypominające człowieka niż elfa.
Tam też doszło do pierwszych skandali. Rasy mieszały się ze sobą. Ludzka kobieta zostawała żoną elfa albo elfi mężczyzna poślubiał ludzką kobietę. Krzyżowanie się było w tamtych czasach zakazane. Toż kto to widział, by najwspanialsza z istot żyła obok parszywego człowieka, a co dopiero miała z nim dzieci. Jednak, wybacz określenie, ilość kundli wzrastała, aż w końcu było ich tak wiele, że tworzyli całkiem nową rasę. Nocni nigdy jej nie zaakceptowali. Uważają ich za równym nam  zwykłym ludziom. Dążyli i wciąż dążą do ich wybicia.
Ukryli się w lasach znajdujących się przy najdalszej granicy tego świata. Setki lat wśród roślinności, dziczy, z dala od innych społeczeństw, sprawiły, że wręcz zlali się z drzewami. Nauczyli się żyć od nowa. Założyli cywilizację. Ich miasta znajdują się wysoko wśród koron drzew, ukryte tak dobrze, że prawie niemożliwe jest, by je dostrzec. Oswoili zwierzęta, zresztą widzisz te ogromne wilki, na które rozwój nowych mieszkańców lasu również miał działanie. Stąd ich wzrost. Po części wciąż są dzikie. Nie pozwolą dotknąć się nikomu poza swoim jeźdźcem, chyba że tamten się na to zgodzi.
Są dobrzy. Przynajmniej za takich uchodzą. Nie obawiałbym się z ich strony ataku, czy zdrady. Weź jeszcze pod uwagę fakt, że jednak mamy wspólne korzenie  szeroki uśmiech ozdobił jego twarz.  Będzie dobrze, zobaczysz.
 A dlaczego nazywają siebie Oczami Drzew?  zmarszczyłam brwi.
 Bo spoglądają na świat z ich gałęzi  powiedział.  To jest taka metafora. Utożsamiają się z lasem i chcą być do niego porównywani. Cóż poradzić, taka elfia natura. Najważniejsze dla nich, to żeby ich nazwę fajnie się wypowiadało.
Parsknęłam śmiechem. Anthony wydawał się zabawnym człowiekiem, jednocześnie inteligentnym. Poczułam sympatię do jego osoby. Historia przez niego ukazana łączyła się  z opowieścią Rose, jak również przedstawieniem elfów przez Mimose. Czy to wszystko jest prawdą? Miałam wrażenie, że wciągnęła mnie jedna z licznie czytanych przeze mnie książek. Z opowieści na opowieść ten świat stawał się coraz bardziej absurdalny, jednocześnie pociągał mnie jeszcze bardziej. Gdyby nie te wszystkie chęci zamordowania mnie, to mogłabym tu nawet zostać.
 A wiesz coś o Żywych Kronikach?  dopytywała się.
 Niewiele, pewnie tyle, co ty, że po prostu są i znają całą historię świata. Do tego nieczęsto można je spotkać i są długowieczne.
Siedzieliśmy chwilę w ciszy. Płatki śniegu wirowały leniwie w powietrzu, przyśpieszając gwałtownie przy nagłych porywach wiatru. Objęłam się ramionami, kiedy chłodny powiew uderzył we mnie, powodując dreszcze. Byłam wdzięczna za te kilka swetrów, dzięki którym mogłam skryć nagą skórę przed mrozem.
Słońce kryło się z wolna za horyzontem. Jego ciepłe promienie tańczyły na płachtach namiotów i twarzach ludzi, ale omijały z daleka postacie elfów. Zdawały się przenikać przez ich sylwetki, jakby ich skóra była przezroczysta. Przyglądałam się im badawczo. Zastanawiałam się, czy marzną, czy czują chłód. Wyglądało na to, że zimno im nie przeszkadza, a nawet go nie odczuwają. Ludzie w tym czasie zaczęli kotłować się wokół ogniska chcąc, choć odrobinę się ogrzać. Próbowałam wypatrzeć Matta, lecz zapewne wraz z dowódcą zniknął w jednym z namiotów.
 Kim jest ten mężczyzna, który rozmawiał z elfami?  zapytałam.
 Kell Parker, ktoś w rodzaju naszego przewodnika, zna tę krainę jak nikt inny z ludzi  powiedział Anthony.  Jest potomkiem Alladora  dodał po chwili.
 Musi mieć wielu wrogów  zauważyłam.
 I równie wielu przyjaciół. Elfy go nienawidzą, a ludzie kochają. Możesz mu ufać, chociaż uważaj na słowa, ma gość charakterek.
 Widziałam, jak wydarł się na Matta.
 Ma powody. Martwi się o nas. Na niczym mu tak nie zależy, jak by wyjść spod tyranii elfów. Jego złość nie wynikała tyle, co ze straty wojowników, ale ze straty znajomych.
 Nie wiedziałam  szepnęłam.
 Skąd miałaś? Ma jednak rację, to było bez sensu. Gdyby Matt tak bardzo się nie pośpieszył, to znaleźlibyśmy inny sposób, by was uwolnić. Chłopakowi chyba bardzo na tobie zależy  uśmiechnął się.
Zmusiłam się do odwzajemnienia gestu. Oby nie za bardzo.
Nagle wszyscy wstali, wpatrując się w wejście do namiotu. Widziałam, jak Matt przytrzymuję materiał, tworzący prowizoryczne drzwi, a obok niego przechodzi elfka, za nią Kell i pozostali uczestnicy narady. Kobieta wymieniła szybkie spojrzenie z przywódcą, ten kiwnął głową. Odwrócił się przodem do tłumu.
 Przyjmiemy propozycję Oczu Drzew  powiedział, powodując poruszenie wśród ludzi.  Postanowiliśmy przenieść obóz do ich miasta…
 Co, jeśli to pułapka!?  krzyknął ktoś, a reszta ochoczo przytaknęła.
 Wspólny wróg nas jednoczy  rzekł.  Oboje chcemy tego samego. Czy nie pragniecie zemścić się za wielokrotne morderstwa naszych ludzi? Teraz możemy mieć na to szansę! Nie musimy im od razu ufać. Stwórzmy armię, dzięki której zdołamy przywrócić dawny pokój! Nie chcecie wolności? Nie chcecie móc wychowywać dzieci w spokoju i szczęściu? Sami nie zdołamy się wyzwolić. Jednak razem będziemy mogli to zrobić. Kto jest ze mną!?
Odpowiedziały mu liczne wołania.
 W takim razie pakujcie się! Wyruszamy wraz z nadejściem nocy.
Ludzie zaczęli się przepychać, by jak najszybciej dotrzeć do swoich dorobków i prędko poskładać namioty. Wszystko, co było moje, miałam już na sobie, siedziałam więc nadal, grzebiąc patykiem w śniegu.
 Vie  Matt kucnął przede mną, wpatrując się pełnymi blasku oczami w moją twarz.  Weźmiesz konia, dobrze? Ja muszę iść na czele ludzi, ale nie chcę, żebyś szła pieszo.
 Poradzę sobie  odparłam. Jego troska mnie przytłaczała.  Zresztą, nie umiem jeździć.
 Wiem, ale zrób to dla mnie, jeździłaś już, dasz radę  jego mina przybrała formę smutnego pieska.  Proszę cię.
 No dobra  szepnęłam, odwracając wzrok.
 Dzięki!  chłopak nachylił się nade mną i pocałował w policzek. Poczułam gorąco spływające na moją twarz.  Weźmiesz tego czarnego z blizną na czole. I przypnij moją torbę do siodła.
Rzucił plecak o ziemię, posłał mi ostatni uśmiech i odszedł. Wzięłam bagaż w dłonie. Wolno ruszyłam w kierunku koni, wymijając plączących się w jedną i drugą stronę ludzi. Stanęłam twarzą w twarz z ogromnym zwierzęciem. Oczy, czarne niczym bezgwiezdna noc, spoglądały na mnie wyczekująco. Z lekką obawą dotknęłam jego gładkich chrap.
 Jesteśmy na siebie skazani  szepnęłam.
Jeden z chłopców pomógł mi osiodłać konia, przypiął torby do siodła. Wdrapałam się na grzbiet zwierzęcia. Nie musiałam kierować wierzchowcem, sam z siebie podążył za stadem. Czekała nas długa droga. Co czyha na jej końcu?

*************************************************

Hej ;>
Rozdział jest raczej spokojny, wprowadzający w dalszą opowieść, w której będzie więcej akcji. ;) 
Miłego czytania!
Pozdrawiam. ;>
            

10 kwi 2016

Rozdział X

Mrok spowijał las. Drzewa wydawały dziwnie skrzypiące odgłosy, powodując dreszcze na moim ciele. Gęsta mgła nie pozwalała dostrzec nic, co było położone dalej, niż na krok ode mnie.
Zahukała sowa.
Zatrzymałam się, wytężając wzrok. Czy aby na pewno sowa? Bałam się. Objęłam się ramionami. Nie czułam zimna. Jedynie przerażenie. Gdzie jestem? Co tu robię?
Postąpiłam kolejny krok. Potem jeszcze jeden. Poganiana kolejnymi strasznymi odgłosami przyśpieszyłam. Po chwili biegłam. Sus za susem pokonywałam coraz szybciej kolejne skrawki trasy. Prześladowało mnie pewne przeczucie.
Coś jest nie tak.
Oglądnęłam się za siebie. W mroku dostrzegłam błysk czerwonych ślepi. Moje serce rozpoczęło morderczy sprint. Brakowało mi już tchu. Co moment spoglądałam w tył. Kolejne krwawe spojrzenie posłane w moim kierunku.
Odbiłam się mocno od ziemi. Poczułam rwący ból w łydce. Potem dotyk zimnej trawy na twarzy. Leżałam na ziemi, głośno dysząc. Podniosłam wzrok. Mgła opadła. Przede mną rozciągała się, skąpana w ognistym świetle równina. Miliony ciał nakładało się na siebie. Dostrzegłam szpiczaste uszy elfów, zwyczajne twarze wieśniaków.
Usłyszałam wycie. Przetoczyłam się na plecy. Zaledwie o skok ode mnie stał wiard. Nie spuszczał swych krwistych ślepi z mojej twarzy. Podniósł się z czworak, wyginając wargi w parszywym uśmiechu. Jego pysk spłaszczył się, włosy znikały, uszy skurczyły się do tych ludzkiej wielkości. Po chwili stał przede mną chłopak, blondyn o zielonych oczach.
Matt?  chciałam szepnąć, lecz z moich ust nie wydobył się żaden dźwięk.
 Vie  zaśmiał się. Jego oczy powtórnie przybrały czerwoną barwę. Wargi rozchyliły się, ukazując rządek ostrych zębów. Silne łapy zgięły się, by chwile potem unieść się nad ziemię. Paszcza rozwarła się szerzej, zaciskając się na mojej szyi…


Otworzyłam oczy. Moja klatka piersiowa unosiła się przy gwałtownych oddechach. Ból przeszywał moją nogę, jak również szyję. Cóż za przerażający sen.  Dotknęłam zranionego miejsca. Wyczułam strużkę cieczy, spływającą powoli ku poduszce, na której leżałam. Spojrzałam na palce. Krew. Zapewne coś mnie ugryzło. Wykonałam serię uspokajających wdechów. Podniosłam się do pozycji siedzącej.
Znajdowałam się w ogromnym namiocie z ciemnego płótna. Podłoże wyłożone było grubą warstwą kocy i skór, mających za zadanie zatamować, ciągnące od ziemi zimne powietrze. Wraz ze mną pomieszczenie dzieliło kilka kobiet w różnym wieku, od nastolatek po starsze panie.
Dosiadając czarnego rumaka, po kilku godzinach jazdy, dotarliśmy z Mattem do obozu, postawionego przez ludzi. Było ich tu kilkaset. Grupę tworzyli głównie uciekinierzy. Wszyscy w jakiś sposób byli powiązani z elfami, głównie wyzwolili się z niewoli. Były to jedyne informacje, jakie zdążyłam wyciągnąć od przyjaciela. Moje wyziębione i zmęczone ciało, szybko straciło kontakt ze światem, oddając się w objęcia snu.
Budziłam się co moment, mając przed oczami twarz zabitego przeze mnie strażnika. Kto by pomyślał, że zabójstwo może mieć taki wpływ na psychikę normalnego człowieka. Drżałam na samą myśl o tym, kim się stałam. Zwykłym mordercą. Pomimo świadomości, że popełniłam zbrodnię w obronie własnej, nie potrafiłam wyrzucić z głowy poczucia winy. Co mnie jeszcze czeka? Czy będę zmuszona zabić kogoś jeszcze? Nie chciałam o tym myśleć. Nie chciałam czuć tego bólu, wypełniającego moją klatkę piersiową, przy każdym wspomnieniu zabójstwa.
Przez cienką płachtę namiotu dostrzegłam przygaszone promienie słońca, tańczące swobodnie po materiale. Godzina była już późna. Zepchnęłam z siebie skórę. Poczułam nagły powiew zimna na nagich ramionach. Matt zadbał o to, by dano mi grube ubrania, które leżały teraz obok mojego posłania. Znalazłam wśród nich kilka swetrów i spodnie, pokryte od wewnątrz ciepłym, miękkim puchem. Dostałam również o parę rozmiarów za duże buty. Jednak lepsze to niż nic.
Ubrana w kilka warstw odzieży uchyliłam materiał, osłaniający wejście do namiotu. Z początku oślepiła mnie przeraźliwa jasność. Po chwili byłam w stanie dostrzec morze śniegu, tworzącego grubą, nieprzeniknioną pierzynę. Światło odbijało się od niego, tworząc rażące, choć przyjemne dla oka, tęczowe refleksy. Słyszałam śmiechy i głośne rozmowy, dochodzące zza innych namiotów. Ruszyłam w tamtym kierunku, starając się nadeptywać na pozostawione już przez kogoś ślady.
Okolica była cicha. Poza pojedynczymi piosenkami śpiewanymi przez małe ptaszki i szumu wiatru, który zwinnie tańczył między licznymi drzewami, nie można było usłyszeć nic więcej. Ogromna ilość namiotów została rozmieszczona między potężnymi pniami, wszystkie w szarych barwach. Zajmowaliśmy dużą powierzchnię, jednak nie na tyle wielką, by przyszło mi na myśl, że może się tu ukrywać kilkaset osób. Gdzieś pośrodku tego miejsca wytyczono mały plac, gdzie usytuowane było ognisko, oraz można było dostać swoją porcję prowiantu.
Na miejscu dostrzegłam niewielką grupkę ludzi. Wśród nich siedział Matt. Rozmawiał ze starszym mężczyzną, który machał przed nim ramieniem, pozbawionym dłoni. Wzdrygnęłam się na sam widok. Kalectwo to coś przerażającego. Przeszło mi przez myśl, że na miejscu starca zapewne bym sobie nie poradziła. Byłam pod wrażeniem tego, iż znalazł się w grupie uciekinierów i widocznie uraz mu nie przeszkadzał.
Zawsze zaskakiwali mnie ludzie, którzy mimo niesprawności potrafili żyć dalej. Czy bez ręki, czy nogi, czy sparaliżowani  żyli tak, jak potrafili najlepiej. Być może ich istnienie miało większy sens niż moje.
Matt spojrzał w moim kierunku i uśmiechnął się na mój widok. Odwzajemniłam gest. Widziałam, jak mówi coś do towarzysza rozmowy i po chwili ruszył w moją stronę. Miał na sobie kurtę i najzwyklejsze jeansy. Włosy, już lekko przydługawe, zawijały się w maleńkie loczki na jego czole i przy uszach. Na twarzy widniały liczne zadrapania i niewielkie blizny.
 Jak ci się spało?  zapytał.
 Dobrze  mruknęłam.  Przydałaby mi się kąpiel  zauważyłam. Moje włosy były skołtunione i przetłuszczone. Ciało zdawało się wręcz lepić od potu i brudu. Czułam się fatalnie.
 Wiem  Matt przyjrzał mi się od stóp do głów.  I tak jesteś piękna  puścił mi oczko.
Otworzyłam usta i zaraz je zamknęłam. Speszył mnie. Nie przywykłam do słuchania komplementów. Miałam pewien okres w życiu, kiedy chorowałam na anoreksje. Wiele osób myślało, że takie osoby są przeraźliwie chude. To nieprawda. Tacy ludzie po prostu widząc się w lustrze, mają się za grubych i nieatrakcyjnych, każdy nowy kilogram powoduje pogorszenie humoru, a zrzucenie go daje złudne uczucie szczęścia. Słysząc, że jestem szczupła, czułam swego rodzaju dumę, jednak wciąż miałam się za zbyt grubą. Dążyłam do doskonałości, której nie można było osiągnąć.
Mimo że usłyszałam od Matta, że wyglądam dobrze, czułam się jeszcze gorzej. Co z tego, iż ma mnie za ładną, skoro dla siebie nie jestem taka? Niska samoocena niszczy życie. Będąc w sierocińcu, przemierzałam szare korytarze z opuszczoną głową. Byle nikt mnie nie zauważył ani nie zaczepił, by nikt nie zwrócił uwagi na moją niedoskonałość.
 Porozmawiamy?  Matt przerwał krępującą ciszę.  Wydaje mi się, że chciałabyś się dowiedzieć co nieco o tym miejscu i w ogóle, o tym świecie.
Kiwnęłam nieznacznie głową. Chłopak chwycił moją dłoń i poprowadził w kierunku jednej z prowizorycznych ławek. Usiedliśmy obok siebie, jednak na tyle daleko, by nie stykać się ramionami.
 Co tu robisz?  zapytałam, zmuszając się do podniesienia wzroku na jego przystojną twarz.
 Nie pamiętam dokładnie  zaczął.  Byłem w lesie, wróciłem do domu, zobaczyłem Aschley i Jaspera. Szukałem cię. Jednak nie znalazłem. Ślady prowadziły w kierunku lasu. Potem odnalazłem odciski kopyt. Domyśliłem się, co się stało. Pochowałem twoich rodziców. Usunąłem jakiekolwiek ślady zbrodni…
 Słucham?  szepnęłam.  To powinno się zgłosić na policję! Przecież doszło do morderstwa.
 Wiem, Viene. Jednak to o wiele bardziej skomplikowana sprawa. Oni nie wiedzą o tym świecie i nie mogą się dowiedzieć. Zdajesz sobie sprawę, ile by to zmieniło? Odnajdziemy zabójców twoich rodziców, obiecuję. Tylko proszę cię, utrzymaj tę sprawę w tajemnicy.
 A czy oni… wiedzieli?
 O tym świecie? Tak.
 Skąd? Dlaczego się nie bronili?
 Słyszałaś o tym, że jest kilka wejść, przez które można się tutaj znaleźć?  przytaknęłam.  To wiedz również, że każde takie wejście ma swoich Strażników. Twoi rodzice nimi byli.
 Strażnikami?  nie mogłam zrozumieć, o czym on mówi.
 Tak. Pilnują, żeby żadna nieproszona istota nie przekroczyła granicy. To zbyt niebezpieczne. Przy każdym przejściu stoi ich przynajmniej dwóch. W tym wypadku byli to Aschley i Jasper.
 Dlaczego mi nie powiedzieli?  czułam się coraz bardziej przybita. Tyle tajemnic mnie otaczało. Byłam wśród ludzi, o których myślałam, że mogę im ufać, mimo krótkiej znajomości. Okazywało się, iż to ci najbliżsi ukrywają najwięcej.
 Nie mogli  westchnął.  Mieli to zrobić po skończeniu przez ciebie osiemnastu lat.
 Co? Niby dlaczego wtedy?
 Aschley umierała, został jej może rok życia. Potrzebowali kogoś, kto szybko mógłby ją zastąpić. Mieli cię nauczyć walczyć i uświadomić o tym wszystkim. No, ale jak widzisz, nie zdążyli.
Spojrzałam na niego, czując ścisk w gardle. Aschley chorowała? Jak to? Myślałam, że najgorsze już za mną, okazało się inaczej. Wszystko, co było, co się zdarzyło, wciąż pozostawało ukryte pod warstwą tajemnic. Miałam zostać Strażnikiem?
Próbowałam się uspokoić, biorąc kilka głębokich wdechów.
 Dalej nie wiem, jak się tu znalazłeś  upomniałam chłopaka, wypierając informacje o moich rodzicach z myśli.
 A no tak  zagryzł wargę.  Poszedłem za mur. Swoją drogą, głupio postąpiłaś, idąc w tę stronę. Mogłaś biec do ulicy albo zamknąć się gdzieś. Tutaj wcale nie byłabyś bezpieczniejsza. Zresztą sama widzisz.
 Dziękuję za tą niezbędną informacją  warknęłam.
 Nie ma sprawy  mrugnął.  Wracając, to mówiłem ci, że wiele razy tu przebywałem. Mam znajomości. Dowiedziałem się o twoim pojmaniu i możliwości kary. Tylko musiałem czekać, aż dojdzie to do skutku.
 Wiedziałeś, gdzie jestem przez ten cały czas i nic z tym nie zrobiłeś?  poczułam się zdradzona.
 Czyli miałem rzucić się samotnie na miasto, by wydobyć księżniczkę z lochów?  podniósł głos.  Doprawdy, świetny pomysł. Gratuluję wyobraźni. Teraz oboje opalalibyśmy się rozczłonowani w cudownych promieniach słoneczka.
Rumieńce pokryły moją twarz. Nie pomyślałam o tym. Kolejne informacje wypełniały mój umysł po brzegi, powodując mętlik.
 Przepraszam  powiedziałam.  Po prostu nie wiem co o tym wszystkim sądzić.
 Wiem – westchnął. Jego dłoń odnalazła moją. Ścisnął lekko, posyłając mi smutny uśmiech.  Znalazłem ludzi. Wiedziałem, że stacjonują w pobliżu. Od dłuższego czasu zbiera się tutaj armia. Te morderstwa trwają już kilka dobrych miesięcy. Toliman każe wyłapywać wszystkich, ale z karami nigdy nie wychodził poza mury miasta. Miałaś szczęście. Złapali mnie dzień przed egzekucją. Ustaliliśmy gdzie i o której ma się odbyć procesja. Udało nam się was odbić.
 Dlaczego dałeś się pojmać, nie mogło odbyć się bez tego?
 Chciałem, żebyś mnie zobaczyła. Pragnąłem dać ci cień nadziei. Cieszę się, że cię odzyskałem, jakkolwiek to brzmi  jego zielone oczy zabłysnęły.
 Dziękuję.
 Gdybym musiał, zrobiłbym to jeszcze raz  spojrzał na mnie.  Jesteś warta więcej.
 Nawet mnie nie znasz – szepnęłam łamiącym się głosem. Ta sytuacja zaczęła mnie przerastać.
 Takie rzeczy się po prostu czuje  jego palce delikatnie gładziły przegub mojej dłoni. Serce biło mi jak szalone. Musiałam to jakoś zatrzymać.
 O… Opowiedz mi coś o tych Strażnikach  wyjąkałam.
Matt odwrócił wzrok. Wyrwałam rękę pod pretekstem odgarnięcia włosów z twarzy.
 Mają za zadanie pilnować, by nikt nie przekroczył granicy, poza innymi Strażnikami lub posłańcami. Służbę zaczyna się, będąc pełnoletnim, dopóki siły pozwalają. Muszą być sprawni. Kiedyś istniały specjalne szkoły dla Strażników. Jednak zostały zniszczone przez elfy. Dostały się za granicę. Nie wiem jakim cudem przetrwały, musiały być pod ochroną naprawdę potężnego czarownika. I od tamtego czasu uczy się ich po prostu z pokolenia na pokolenia. Rodzice uczą dzieci i tak dalej.
 A ty kim jesteś?
 Też należę do Strażników, ale jakby nie jestem nim bezpośrednio. Umiem w miarę walczyć i wiem, gdzie są przejścia, jednak nie mógłbym stacjonować wciąż w jednym miejscu. Za bardzo lubię wędrować. Jak się wczoraj bawiłaś?
 Bawiłam? – spiorunowałam go spojrzeniem.  Serie zabójstw nazywasz zabawą?
 Viene, nie odbieraj tego tak. To wojna, a podczas wojny nie ma zabójstw. Jest tylko obrona siebie i bliskich ci osób. My ich nie napadamy, nie zabijamy dla zabawy,  ani z zemsty.
 Może oni też mają w tym swój własny, ważny cel?  zapytałam.
 Może, ale patrz, jak traktują ludzi. Nie zadręczaj się, nie ma czym.
 Kiedy ja nie mogę nawet spać!  wybuchłam. On mnie nie rozumiał. Poczułam nagłą odrazę. Jak można uważać zabójstwa za dobre? Co z tego, że w obronie. Każdemu powinno się dać szansę na zmianę, a ci, co giną, jej nie dostają.
 Vie, posłuchaj…
 Matt! – wołanie zagłuszyło wypowiedź chłopaka.  Wrócili!
Chłopak podniósł się gwałtowni z zamiarem pójścia w kierunku głosu. Jednak szybko się opamiętał i spojrzał na mnie.
 Skończymy później, dobrze?  zapytał i nie czekając na odpowiedź, odszedł.
Wstałam i ruszyłam za nim. Rozczarowała mnie jego postawa. Musiałam, mimo to trzymać go blisko przy sobie. Był jedyną osobą w obozie, jaką znałam i jedyną, której potrafiłam zaufać.
Na placu, wokoło ogniska zebrała się spora grupa ludzi. Wszyscy stali, szepcząc między sobą. Matt przedarł się przez tłum, a ja powędrowałam za nim. Dostrzegłam kilka koni, na nich siedziało po dwie do czterech osób. Z pysków zwierząt sączyła się piana. Były wycieńczone.
 Dziesięciu już nie wróci  powiedział jeden z jeźdźców, zeskakując na ziemię. — Ta durnowata misja była bez sensu.  Jego wzrok padł na Matta.  Straciliśmy pięciu walczących i pięciu więźniów. Czy twoim zdaniem to było tego warte!?  palec odziany w rękawiczkę wylądował na klatce chłopaka.  Uratowaliśmy niewiele więcej. I co z tego, skoro to zwykłe szuje, nieumiejące nawet trzymać miecza w ręce? Taki był tego cel? Co?
Matt nie odpowiedział. Widziałam, jak z każdym słowem jego twarz blednie. Wojownik zdjął chusty, chroniące twarz przed wiatrem i śniegiem. Był to mężczyzna koło trzydziestki, wysoki, masywny. Jego twarz przecinała długa blizna, przechodząca przez lewe oko. Czarne włosy miał krótkie, a równie czarne oczy pełne były pogardy i złości.
 Nic nam nie powiesz?  zakpił.  Może to i lepiej. Bardziej się pogrążyć już nie możesz. Durnowaty szczeniak.
Czułam wstyd. Byłam winna temu zamieszaniu. Gdyby nie ja Matt nie wyruszyłby na ratunek. Nie miałam jednak odwagi się odezwać. Ten mężczyzna mnie przerażał.
Ludzie zeszli z wierzchowców. Ranni zostali przeniesieni do namiotu przeznaczonego do celów medycznych. Młodsi chłopacy wzięli konie i zaprowadzili do wodopoju, umieszczonego za polem namiotowym.
 Miło cię znów widzieć panienko  usłyszałam.
Zza moich pleców wyłonił się mężczyzna, który był moim sąsiadem w lochach. Ubranie miał zabłocone, a stopy pozbawione butów. Uśmiechnął się jednak pogodnie, ukazując białe zęby.
 Cześć  szepnęłam zdziwiona.
Odwróciłam się i poszłam w kierunku swojego namiotu. Musiałam przemyśleć kilka rzeczy. Nie zaszłam daleko, kiedy dotarły do mnie mrożące krew w żyłach słowa.
            Ludzie! Ratujcie się! Elfy!


****************************************************************************

No i strzeliła dziesiąteczka. ;> 
Zawarłam część siebie w tym rozdziale. Kilka rzeczy wyjaśniłam, ale wiem, że jest ich jeszcze sporo. Z czasem się wszystko poukłada. Teraz, z wolna, rozwinie się główna akcja. 
Miłego czytania ;>
Pozdrawiam! ;) 

Nomida zaczarowane-szablony