27 sty 2016

Rozdział III

Tydzień szybko zbliżał się ku końcowi. Aschley zabrała mnie na wielkie zakupy. Nigdy w życiu nie miałam tylu ubrań. Przymierzając je wszystkie i przeglądając się w lustrze, pierwszy raz w życiu czułam się ładna i atrakcyjna. Obcisłe spodnie i koszulki w różnych kolorach podkreślały moją szczupłą sylwetkę. Byłam szczęśliwa. W inne dni spędzałam czas z Mattem, który z chęcią oprowadzał mnie po okolicy, obszernym ogrodzie. Potrafił godzinami opowiadać o architekturze i przyrodzie, widać było, że bardzo się tym interesuje. Jego pasja powoli mi się udzielała, zaczęłam bardziej zwracać uwagę na szczegóły, jakie wcześniej po prostu umykały przed moim wzrokiem. Tydzień wystarczyłby ten roztrzepany, gadatliwy chłopiec stał się moim przyjacielem.
W jeden z cieplejszych wieczorów wybrałam się z Mattem na kolejny obchód ogrodu. Drzewa były już zupełnie nagie, liście tworzyły wielobarwny dywan z przewagą brązowych kolorów. W powietrzu czuć było szybko zbliżającą się zimę. Okres ten kojarzył mi się z okresem smutku i chłodu. Ludzie niechętnie opuszczali domy ze względu na panujący w koło mróz. Dni stawały się krótkie, szare.
Działkę z każdej strony otaczał mur, lecz ten najbardziej zbliżony do lasu był pokruszony, obrośnięty mchem i bluszczem. Za nim ciągnęła się wielka niewiadoma. Otulona grubym, miękkim szalikiem starałam się dotrzymać kroku mężczyźnie, co było trudne, bo poruszał się bardzo szybko. Po krótkiej chwili miałam już zadyszkę.
 Zwolnij  sapnęłam.
Matt spojrzał na mnie i z uśmiechem zrównał się ze mną. Był o głowę ode mnie wyższy. Nie należałam do niskich dziewczyn, jednak przy nim czułam się bardzo malutka.
 Chyba powinnaś zacząć biegać  zaśmiał się, puszczając mi oczko.  Musisz mieć siłę uciekać przed dzikami.
 Jedyne niebezpieczeństwo, jakie tu widzę, to jeden wielki, wkurzający blondasek  popatrzyłam na niego spode łba, co przyjął z szerokim uśmiechem.
W wolniejszym już tempie dotarliśmy do najdalej wysuniętej części ogrodzenia. Wdrapałam się na murek, wpatrując się w dal. Oprócz niezliczonej ilości drzew nie było tu nic. Matt opowiadał mi, że dalej ciągnie się przez wiele kilometrów puszcza, jedyne co ją przerywało to średniej wielkości jezioro i strumień.
 Radze ci się tam nie zapuszczać- upominał.  To wielki las, są tu i wilki i niedźwiedzie. Taka mała dziewczynka jak ty mogłaby sobie zrobić krzywdę  szturchnął mnie lekko.
 Byłeś tam? - zapytałam, spoglądając w jego zielone oczy.
 Kilka razy  odparł.  Ale nigdy nie sam. Czasem z chłopakami robimy jakiś biwak, czy po prostu chodzimy na grzyby. Raczej nie cieszy się dobrą reputacją. Było wiele przypadków zniknięć, a jeżeli ktoś wracał, to odmieniony. Mówią, że tam straszy, że żyją tam istoty nie z tego świata. Wejdź zbyt głęboko, a już nigdy nie wrócisz.
Siedzieliśmy chwilę w ciszy. Widząc tę puszczę przed sobą, słysząc szmer poruszających się liści, czy trzask gałęzi, opowieści Matta zdawały się jak najbardziej prawdziwe. Kiedy robiło się ciemniej, moje serce zaczynało bić szybciej, z coraz większą obawą spoglądałam na drzewa za murem. Czasem miałam wrażenie, że widzę jakiś ruch za którymś z pni. Towarzysz zdawał się widzieć moje lęki, bo obejmował mnie ramieniem i odciągał w stronę domu. Najbardziej byłam zaskoczona reakcją mojego organizmu - zdawał się być przyciągany przez niewiadomą, słyszałam wewnętrzny głos, instynkt każący mi skryć się między grubymi pniami. Może ten las naprawdę był magiczny?
Pierre i Brian mało czasu spędzali na remontowaniu. Wyjechali w interesach do innego miasta w raz z moim nowym tatą - Jasperem. Rodzice namawiali mnie, bym nie krępowała się i w razie nudy, zwiedziła dom. Mając czas z chęcią wędrowałam po tajemniczych korytarzach budynku. Każdy pokój zdawał się przesiąknięty magią, którą zaczynałam dostrzegać we wszystkim. Na piętrze wiele pokoi było zamkniętych na klucz. Próbowałam jednak się do nich dostać. W tym celu powyginanymi drutami majstrowałam przy zamkach. Rzadko udawało mi się je otworzyć, jednak kiedy to osiągnęłam, czułam rozpierającą mnie dumę i rosnącą ciekawość.
Nadszedł mój ostatni wolny dzień. Jako że była to niedziela, mężczyźni nie przyszli do pracy. Miałam nadzieje spędzić czas z rodzicami, jednak zaraz po południu oznajmili mi, iż mają spotkanie w sprawie sprzedaży ich starego domu. Pozostawiona sama sobie znów zaczęłam błądzić po korytarzach willi. Po szerokich schodach udałam się na piętro, wędrowałam aż dotarłam do części jeszcze przeze mnie nieodkrytej. Z zewnątrz doszedł mnie grzmot, chwilę później przez zakurzone okna dostrzegłam błysk. Na dworze rozpętała się burza. Gałęzie drzew drapały ściany budynku, wywołując gęsią skórkę na moich ramionach.
Zaczęłam szarpać się z pierwszą napotkaną klamką, niestety drzwi były zamknięte. Wyciągnęłam z kieszeni moją kolekcję wytrychów i wetknęłam jeden z nich w dziurkę na klucz. Po chwili dał się słyszeć głuchy klekot. Pchnęłam wrota. Błądziłam po ścianie w poszukiwaniu włącznika światła, jednak go nie znalazłam. Po wcześniejszych próbach zaopatrzyłam się w małą, kieszonkową latarkę, więc szybko zalałam pomieszczenie bladym promieniem. Pokój, w którym się znalazłam, był inny od wcześniejszych, zdecydowanie mniejszy, wyglądał na starszy i zaniedbany. Kilka mebli było przykrytych białymi płachtami, pokryte dodatkową warstwą kurzu. Od razu stwierdziłam, że dawno nikt w nim nie był. Przyglądnęłam się pojedynczym obrazom, meblom, otworzyłam starą, spróchniałą szafę. Na jej dnie leżało kilka pudełek. W innych pokojach również takie spotykałam, zazwyczaj puste, od czasu do czasu znajdowałam zdjęcia lub wiekowe buty. Tutaj podobnie.
Miałam już odejść, kiedy w tylnej ścianie szafy dostrzegłam jedną obluzowaną deskę. Odsunęłam ją, oświetliłam dziurę latarką. Wewnątrz leżało jeszcze jedno małe opakowanie. Po otworzeniu moim oczom ukazał się cienki łańcuszek z zielonym kamieniem jako zawieszką. Nie wydawał się wartościowy. By go nie zgubić, zawiesiłam wisiorek na szyi.
Zamknęłam za sobą drzwi i chciałam otworzyć kolejne, kiedy głośny grzmot dotarł do moich uszu, kolejne błyskawice przecięły nocne niebo. Światła w całym domu zgasły, ogarnęła mnie nieprzenikniona ciemność. Gdyby nie latarka prawdopodobnie nie trafiłabym nawet do schodów. Z lekkim przerażeniem zeszłam na dół. W mroku wszystko wydawało się obce, cienie na ścianach tańczyły złowrogo, a kolejne grzmoty tylko dodawały im potworności.
Przez okno w kuchni dostrzegłam błysk świateł samochodu Jaspera. Widziałam, jak szybko otwiera drzwi, najpierw swoje, później biegnie, by wypuścić swoją żonę. Szli szybkim krokiem w kierunku mieszkania. Nie dotarli nawet do połowy ścieżki, kiedy dziwny kształt przeszył ciemność. Serce stanęło mi na moment, by zaraz ruszyć z podwojoną szybkością. Mężczyzna krzyknął coś do Aschley, ta ruszyła biegiem do drzwi. Widząc to, wybiegłam jej naprzeciw. Miałam pustkę w głowie, strach wypełniał każdą komórkę mojego ciała. Stanęłam na schodach przed wejściem. Dostrzegłam Jaspera leżącego na ziemi w kałuży krwi. Kobieta krzyczała coś do mnie, jednak nie słyszałam jej. Patrzyłam na to, co się stało. Mój umysł nie potrafił tego pojąć. To sen. To na pewno sen. Jasper żyje. To tylko sen.
 Uciekaj!
Ocknęłam się nagle. Zobaczyłam Aschley leżącą na ziemi, odpychającą łeb czarnej bestii. Wielkie stworzenie, wyglądające jak skrzyżowanie goryla z wilkiem, przeszywało czerwonymi ślepiami ciało kobiety. W jednej chwili chwyciło jej głowę i oderwało od reszty korpusu. Stanęło na dwóch wilczych łapach i zwróciło zakrwawiony pysk w moim kierunku. Wargi uniosło w przerażającym uśmiechu, ukazując rządek żółtych, ostrych zębów. Odrzuciło głowę na bok i ruszyło wolno w moim kierunku. Zza moich pleców wybiegł Demon. Zawarczał złowrogo, rzucając się na potwora. Ten odepchnął zwierzaka jednym machnięciem. Pies podniósł się i ponowił atak. Przeciwnik złapał go w pół i przekręcił. Usłyszałam trzask łamanego kręgosłupa. Opuścił zwłoki na ziemię.
Odwróciłam się i zatrzasnęłam za sobą drzwi. Zablokowałam je na wszystkie możliwe sposoby. Biegiem ruszyłam przez korytarz. Po chwili doszedł mnie dźwięk burzonej ściany. Rzucając spojrzenie przez ramię, dostrzegłam unoszący się w powietrzu pył. W tej ciemności zauważyłam czerwone oczy o kpiącym wyrazie. Bestia szła za mną, nie wydając żadnego odgłosu. Podświadomość mówiła mi, że nie mam szans, że i tak zginę. Powoli zanikała we mnie ostatnia wola walki. Nie miałam gdzie uciec ani gdzie się schować. Weszłam do kuchni, chwyciłam w dłoń największy nóż i odwróciłam się przodem do wejścia. Serce biło mi tak szybko, iż myślała, że zaraz wyskoczy mi z piersi.
Stwór wkroczył do pomieszczenia. Moje ciało oblał zimny pot. Trzęsącą się rękę z bronią wyciągnęłam przed siebie. Potwór zacharczał cicho, po jego szczęce spłynęła stróżka śliny. Twarde mięśnie napinały się pod czarnym niczym smoła futrem. Mimo że tylne łapy miał wilcze, te przednie wyglądały jak zwyczajne ludzkie dłonie. Spiczaste, ogromne uszy położył po sobie. Postąpił kilka kroków w przód, zbliżając się niebezpiecznie. Krwawe ślepia ani na moment nie spuszczały z widoku mojego noża. Powoli zniżył się, lądując na wszystkich czterech kończynach. Napiął się, jakby gotując się do skoku. Adrenalina wypełniła moje żyły. Wiedziałam, że mam jeszcze ostatnią szansę na przeżycie.
I stało się. Bestia wybiła się mocno z ziemi, lecąc w moim kierunku. Dostrzegłam rozwierające się szczęki. Poczułam odór jego oddechu. Zamachnęłam się, wbijając nóż w jej brzuch. Usłyszałam potworny skowyt, a ogromne cielsko przyszpiliło mnie do podłogi. Odrzuciłam je z niemałym trudem i wybiegłam z domu. Biegłam najszybciej, jak potrafiłam, tak jak nigdy tego nie robiłam. Płuca paliły, nie czułam już nóg. W oddali dostrzegłam zarys muru, oddzielającego działkę od mrocznej puszczy. Ostatkiem sił wdrapałam się na ogrodzenie. Nie mogłam złapać oddechu. Zsunęłam się na drugą stronę. Za sobą usłyszałam jeszcze długie, przeraźliwe wycie, przerwane głośnym grzmotem. Bestia rozpoczęła polowanie. 


***********************************************************************



Rozdział dodaje z wyprzedzeniem, jako że nie będę mieć czasu zrobić tego przez kolejne kilka dni, następny ukaże się w sobotę za tydzień.

Występujący tu stwór NIE JEST WILKOŁAKIEM - tak tylko informuję. ;) 
Pozdrawiam serdecznie ;) 

23 sty 2016

Rozdział II


Dom, a może raczej willa państwa Rogens, zrobił na mnie niemałe wrażenie. W najgłębszych marzeniach nie wyobrażałam sobie tak zjawiskowej budowli, tak samo, jak nigdy nie widziałam takiego pięknego ogrodu. Całość otoczona była wysokim murem z szarego kamienia. Prosto do budynku prowadziła brukowana ścieżka. Przed domem rosło kilka okazałych drzew, jak również dostrzec można było rozległe skalniaki, tak zbudowane, że zdawały się zrodzone przez samą naturę. Na tyłach ogrodu widziałam o wiele więcej roślin, tworzyły ogromny las, który ciągnął się poza posesje, nie mając końca.
Budynek, zbudowany z jasnobrązowych cegieł, jaśniejszych wokół licznych okien, był dwupiętrowy. Jego część była przysłonięta dzikim bluszczem, teraz mieniącym się jesiennymi kolorami. Wyglądem przypominał mały zamek, z dwoma wieżami, jednak niewystającymi ponad resztę konstrukcji. Jasper zdążył mnie uprzedzić, że dom jest w trakcie remontu, do dyspozycji jest tylko jedno piętro. Wspomniał również o ilości sypialni i łazienek, z dumą opowiedział o wielkiej sali balowej, którą miał nadzieję wykończyć przed nadejściem wiosny. Mimo tego, że budowla była wiekowa, to miała i dobrze rozwiniętą hydraulikę, jak i elektrykę. Awarie prądu niestety następowały bardzo często, prawdopodobnie z powodu oddalenia od miasta.
Stałam tam z otwartymi ustami i szokiem w oczach. Oczywiście wspomniano mi, że państwo Rogens są bogaci, lecz nie spodziewałam się tak wielkiej tego oznaki. Aschley uprzedziła mnie o gościach, jakich teraz przyjmują  trzech robotnikach odpowiedzialnych za postęp remontu oraz o ich psie  Demonie. Mimo ich fortuny moi nowi rodzice nie wydawali się tym majątkiem chwalić, wręcz przeciwnie, chętnie się nim dzielili i nie wyglądali, jakby dopiero wyszli od kosmetyczki, czy fryzjera.
Ruszyłam sztywnym krokiem za nimi. Nie mogłam oderwać wzroku od tej potęgi. W jednym momencie, ja  sierota, mająca do dyspozycji kilka zniszczonych ubrań i niewiele rzeczy własnego użytku, stałam się prawdopodobnie jednym z najbogatszych ludzi w kraju. Czułam się nieswojo, skołowana tym faktem. Moje życie zdawało się odwrócić o sto osiemdziesiąt stopni. Między drzewami dostrzegłam pałaszującą orzecha wiewiórkę, dochodził do mnie również głośny śpiew ptaków. Pora roku nie sprzyjała ogrodowi, który chociaż zadbany  mienił się zielenią i ostatnimi przebłyskami złota i czerwieni. Wiosną musiało tu być tutaj pięknie.
Minęłam drzwi z jasnego drewna i znalazłam się od razu w obszernym korytarzu. Ściany wyłożone były boazerią, podłoga  czarnymi płytkami. Nie zdążyłam nawet zdjąć butów, kiedy dopadł mnie ogromny, czarny stwór. Jego wielkie łapy opadły na moje ramiona, powodując chwilową utratę równowagi. Zimny nos błądził po mojej twarzy, a zaraz jego tropem wędrował mokry język.
 Demon, siad!  usłyszałam krzyk Jaspera.
Bestia w jednej chwili odsunęła się ode mnie. Był to dog niemiecki, największy pies jakiego, w życiu widziałam. Czarny, cienki ogon latał po podłodze to w jedną, to w drugą stronę, a bystre, jasne oczy wpatrywały się we mnie z uwielbieniem.
 Wybacz za niego  zaczął mężczyzna  jest bardzo emocjonalnym zwierzakiem  zaśmiał się, poklepując bestie po łbie.
Podążyłam za jego przykładem i również pogłaskałam psa. Odwdzięczył się, liżąc moją dłoń. Nie miewałam kontaktów z żadnymi zwierzętami. Jedynym bliskim mi stworzeniem był chomik Arnold  maskotka klasy biologicznej, niestety skończył swój krótki żywot, kiedy jedna z uczennic nakarmiła go chipsami.  
 Jasper od razu pokaże ci pokój, który wybraliśmy jako twój  uśmiechnęła się Aschley.  Ja zajmę się jakimś posiłkiem, nie wątpię, że jesteś głodna.
Kiwnęłam niepewnie głową i podążyłam za mężczyzną. Wskazał mi jedne z kilkunastu drzwi w korytarzu. Uśmiechnęłam się niepewnie i nacisnęłam klamkę. Moja sypialnia była niesamowita. Ściany miały jasnoniebieską barwę, podłogę przykrywał puszysty, biały dywan. W jednym z kątów stało małżeńskie łóżko o niebiańskim kolorze. Znalazła się też tutaj szafa, biurko i komoda z ciemnego drewna. W pokoju znajdowały się jeszcze jedne drzwi, które prowadziły do mojej osobistej, niewielkiej łazienki, pokrytej białymi płytkami.
 Jeżeli będziesz chciała coś wymienić, dokupić czy wyrzucić, to mów od razu, chcemy, żeby to był twój własny kąt, idealnie taki, jaki chciałabyś, żeby był  powiedział Jasper.
Podszedł do szafy i wyciągnął z niej duży pakunek. Położył go na biurku i spojrzał na mnie z uśmiechem.
 To tak na dobry początek  rzekł i wyszedł.
Z wahaniem rozerwałam czerwony papier. Nie przywykłam do dostawania prezentów. Nigdy mi na tym nie zależało. Bycie obdarowywaną kojarzyło mi się ze zbędnym wydawaniem na mnie pieniędzy, za które można było kupić coś potrzebnego, niezbędnego. Jednak poczułam w środku przyjemne ukłucie. Pełna ciepłych uczuć spojrzałam na podarunek. Kilka pachnących nowością książek leżało w równym rzędzie. Widok zaparł mi dech w piersiach. Z czcią dotykałam gładkich grzbietów i stron. Miałam ochotę od razu przeczytać je wszystkie, jednak szybko się opanowałam, pamiętając o zbliżającej się kolacji.
Po szybkim prysznicu i zmienieniu ubrań ruszyłam labiryntem korytarzy. Czułam się strasznie mała w tym domu, większym niż cokolwiek co zdarzyło mi się zwiedzić. Każdy mój krok odbijał się echem od ścian, tak głośno, że mogłoby to obudzić zmarłego. Gdyby nie nagła salwa śmiechu dochodząca zza drzwi nieopodal długo musiałabym jeszcze błądzić. Już miałam wejść, kiedy ktoś z drugiej strony pchnął wrota. Cofnęłam się, gwałtownie tracąc równowagę i lądując na ziemi.
— O kurcze, wybacz  usłyszałam męski głos.
Spojrzałam w górę, napotykając parę zielonych oczu. Młodzieniec o blond włosach obdarzył mnie słodkim uśmiechem i podał mi rękę.
 Nic się nie stało  odparłam szeptem, korzystając z pomocy mężczyzny.
 Jestem Matthew.
 Vie  powiedziałam, nie mogąc oderwać wzroku od tych niesamowitych oczu. Zdawały się zieleńsze niż trawa wiosną i jeszcze ten bandziorski błysk, tak uwodzicielski.
    Nie bywałam zakochana, raczej uważałam, że uczucie zwane „miłością” nie istnieje. W innym wypadku ból czy cierpienie byłyby niespotykane. Ludzie poznają kogoś, myślą, że to druga połowa ich serca, biorą ślub, potem rozwód, kiedy okazuje się, iż to jednak nie to. Czymże może być miłość, jak nie kopalnią kolców, które wbijają się w ciebie przy każdym kolejnym kroku? Czym, jak nie powodem łez, żalu i zwątpieniem w ludzką uczciwość?
Matt przytrzymał drzwi, wpuszczając mnie do dużego pomieszczenia. Było to połączenie kuchni z jadalnią. Ciemne blaty oddzielały jedną część od drugiej. Duży stół stał obok kominka, w którym tańczył w tym momencie ogień, a wokoło niego kilka krzeseł. Jasne kolory ścian i podłogi dodawały ciepła temu miejscu. Aschley miotała się koło kuchenki, co moment dorzucając do garnków przypraw czy warzyw, zaraz obok niej, oparty o jeden z blatów, przebywał Jasper będący w trakcie jakiejś przemowy. Dwóch mężczyzn siedziało przy stole, pokładając się ze śmiechu. Zapach cynamonu i kardamonu wypełnił moje nozdrza.
 O proszę  zawołał Jasper.  Chłopcy, chciałbym wam przedstawić Viene, nowego członka rodziny.
Jeden z mężczyzn podniósł się i pocałował moją dłoń.
 Witaj, madame. Jestem Brian  przedstawił się.  A tamten pajac to Pierre  wskazał dłonią kolegę, który mi pomachał.
Brian był wysokim, muskularnym brunetem z niebieskimi oczami. Wydawał się starszy od swoich znajomych. Pierre również miał czarne włosy, trochę niższy, jednak nieustępujący poprzednikowi w atletycznej budowie. Największą zagadką pozostawały dla mnie jego tęczówki, które w zależności od natężenia światła zmieniały barwę z czarnej na miodową. Obaj byli atrakcyjni, młodzi.
Aschley podała mi porcje ryżu z jabłkami, przyprawionego cynamonem i kardamonem, których woń poczułam u drzwi. Pałaszowałam ze smakiem prawdopodobnie najlepszą potrawę, jaką w życiu jadłam. W sierocińcu mogłam tylko pomarzyć o przyprawionych daniach, przyjemnie szczypiących w język. Tak prosta kombinacja smaków, a jednak postawiłabym ją na najwyższej półce. Jasper omawiał z resztą mężczyzn postęp remontu. Ich relacje wydawały się bardziej zażyłe niż jako między pracodawcą a robotnikami, tworzyli zgraną rodzinę.
Złapałam spojrzenie Matta, który od dłuższego momentu nie skupiał się na rozmowie. Wygiął usta w szerokim uśmiechu. Speszona szybko opuściłam wzrok. Prawie od razu usłyszałam kroki i ruch krzesła obok.
 Jak ci się tutaj podoba?  zapytał chłopak, wpatrując się, w moją twarz nabierającą czerwonej barwy.
 Wszystko jest… - zaczęłam nieporadnie  Duże.
Usłyszałam chichot mojego rozmówcy, co spowodowało, że na moje policzki przybyła dodatkowa warstwa czerwieni.
 Myślałem podobnie na początku - powiedział.  Nie martw się, przyzwyczaisz się szybciej niż ci się zdaje  zapewnił. Spojrzałam na niego, posyłając mu nieśmiały uśmiech.  Ten dom wcale nie jest taki wielki, razem z kumplami pomagaliśmy w remoncie większych, ale to nieważne. Ile masz lat?
 Siedemnaście  rzuciłam mu zaskoczone spojrzenie. — Skończę osiemnaście w styczniu  dodałam szybko.
 Ja dwadzieścia  odparł.
Podeszła do nas Aschley i podała mi kubek kakao.
 Do szkoły pójdziesz od przyszłego tygodnia  oznajmiła, uśmiechając się lekko.  Chciałabym, żebyś miała czas się zaaklimatyzować. I proponowałabym pojechać jutro na zakupy, myślę, że przyda ci się kilka nowych rzeczy.
Powiedziawszy to, odeszła zostawiając mnie w osłupieniu. Chwilę później ekipa rozeszła się  mężczyźni opuścili dom, a moi nowi rodzice poszli spać. Znalazłam się w pokoju, stanęłam przed lustrem. Wpatrując się w swoją twarz, nie dostrzegłam żadnej zmiany. Miałam te same niebieskie oczy, czarne włosy sięgające do połowy pleców, tą samą bladą cerę i wieczne sińce pod powiekami. Jednak w środku czułam, że staję się innym człowiekiem, kimś zupełnie nowym. Być może nic nie zmieniło się w moim wyglądzie, lecz biła ode mnie nowa, niedająca się sprecyzować aura.
Różne zdarzenia, przeżycia, czy złe, czy dobre zdają się odmieniać człowieka. Czasem są to zmiany niewidoczne na pierwszy rzut oka, kiedy jednak skupi się wzrok, można je dostrzec w sposobie poruszania się, wypowiadanych słowach czy wysoko podniesionej głowie. Będąc ślepym na wnętrze innych ludzi, zdarza się posądzić kogoś z podbitym okiem, milionem tatuaży o bycie agresywnym, prawda jest jednak taka, że może być najspokojniejszą osobą na świecie. Ciało to tylko jaskinia, w której drzemie potwór, nie dowiemy się, czy jest godny zaufania, czy pełny nienawiści, jeżeli nie pozwolimy zaprowadzić się do jej głębi. 

16 sty 2016

Rozdział I

Samotność  najgorsza rzecz na świecie. Cóż może być straszniejszego niż brak oparcia, osoby, na którą zawsze możesz liczyć, kogoś, kto bez względu na wszystko będzie obok ciebie. Trwasz odizolowany od reszty społeczeństwa, zewsząd otacza cię chłód i ciemność. Zdajesz sobie sprawę, że nie masz szans na nic, zawsze będziesz już sam, jeden, odosobniony. Ból wypełniający twoje serce w tym momencie jest nie do zniesienia. Patrzysz na uśmiechnięte twarze w około, na przytulające się pary, chłopca trzymającego za rękę swoją ukochaną, biegnące przed siebie z beztroską w oczach dzieci, ale oni cię nie widzą. Wydajesz się siedzieć w szklanej kuli, która zlewa cię z otoczeniem. Ty dostrzegasz wszystko, oni nic. To moment, kiedy zastanawiasz się nad sensem swojego istnienia. Istnienia, niemającego prawa bytu. Istnienia tak różnego od innych, że wręcz nieprawdopodobnego.
Wiedziałam, że to ja jestem tą osobą. Samotność była i doskwierała mi całe życie, poczynając od chwili narodzin do teraźniejszości. Siedząc na zimnym parapecie okna, widziałam tyle szczęścia i radości, lecz jeszcze więcej mogłam dostrzec bólu i cierpienia, kryjącego się pod maską obojętności. Ludzie to kłamcy, oszukują samych siebie, przywdziewając sztuczne uśmiechy i wymieniając fałszywe uściski dłoni.
Przez z lekka przyciemnioną szybę obserwowałam upływający czas. Naliczyłam setki samochodów i jeszcze więcej osób. Drzewa pozbawione liści uginały się popychane nagłymi zrywami wiatru. Niebo przysłaniały szare chmury. Jesień powoli pakowała walizki, ustępując miejsca mroźniejszej, lecz jednocześnie pięknej zimie. W powietrzu można było wyczuć jej zapach, mieszający się z wonią spalin i dymu.
Zamknęłam oczy, skupiając się na ostatnich wydarzeniach w moim życiu.
Siedziałam skupiona na lekcji historii, co moment schylałam się nad kartką w zeszycie, notując istotne informacje. Był to dzień jak każdy inny  samotny, cichy, wypełniony zajęciami i krótkimi przerwami pomiędzy nimi. Jakie było moje zdziwienie, kiedy do pomalowanej na monotonny biały kolor sali weszła jedna z podwładnych dyrektorki szkoły, wskazując na mnie. Czułam, jak z mojej twarzy odpływa cała krew, a ręce drżą ze strachu, ale jednocześnie z ekscytacji.
Podążyłam ciemnymi korytarzami za kobietą, kiedy w końcu dotarłyśmy przed drzwi pani dyrektor. Zostałam obdarowana zachęcającym uśmiechem, którego z nerwów zapomniałam odwzajemnić. Zapukałam delikatnie i nie czekając na pozwolenie, wkroczyłam do pokoju.
Pomieszczenie to nie było zwykłym gabinetem. Białe ściany ozdabiały liczne obrazy, ale żadne zdjęcia. Pod jedną z nich stał rządek szaf i półek. Całą podłogę przykrywała podobna do dywanu, beżowa wykładzina, nadając całości odrobiny ciepła. Centralnie na środku stał mahoniowy stolik do kawy, otoczony dwoma skóropodobnymi sofami. Pokój był przytulniejszy niż jakiekolwiek inne miejsce w tym budynku.
Na jednym z miejsc, zaraz naprzeciwko wejścia siedziała starsza kobieta z dość widoczną nadwagą. Siwe loczki okalały jej pulchną twarz, nadając jej babcinego wyglądu. Zza grubych okularów spojrzały na mnie jej czarne oczy, dodatkowo podkreślone równie ciemną kredką. Wydęła usta, pomalowane czerwoną szminką, w chwilowym zamyśleniu, żeby zaraz otworzyć je i rozpocząć przemówienie.  
 Pragnę państwu przedstawić jedną z dziewczynek z tego ośrodka. To jest właśnie Viene Touners…
Z drugiej sofy, tej odwróconej do mnie tyłem, podniosło się dwoje ludzi. Mężczyzna był wysoki, szczupły, jednak muskularny, delikatny zarys mięśni przebijał się przez niebieską koszulę. Czarne włosy tworzyły uroczy nieład na jego głowie. Oczy koloru nieba miały w sobie coś ciepłego, były skierowane w moim kierunku, mierząc mnie z góry do dołu i odwrotnie. Musiałam stwierdzić, że to przystojny pan. Towarzyszyła mu równie piękna kobieta. Fryzurę miała starannie ułożoną, blond pasma lekko opadały na jej wąskie ramiona. Bursztynowe oczy pełne były radości. Uśmiechała się szeroko, pokazując rządek białych, równych zębów. Delikatny makijaż jedynie podkreślał jej naturalność i łagodność. Granatowa sukienka idealnie dopasowała się do jej figury. Byli młodzi, mogli mieć najwyżej trzydzieści lat.
… mieszka tutaj od urodzenia, porzucona przez matkę - kontynuowała dyrektorka, spoglądając w plik papierów na stoliku.  Ma siedemnaście lat, tak złotko? Nie choruje zbyt często, powiedziałabym wręcz, że jest okazem zdrowia. Uczy się przeciętnie, ale nie ma z nią problemów. To by było na tyle z najważniejszych informacji.  A to państwo Rogens  przedstawiła, popatrzywszy na mnie znad ciemnych oprawek.
Rozciągnęłam usta w nieśmiały  uśmiechu, dukając ciche powitanie. Starsza kobieta zostawiła nas samych, dając szanse na wstępne poznanie siebie. Już po kilku minutach wiedziałam, że mężczyzna ma na imię Jasper i posiada własną firmę kosmetyczną, a jego żona  Aschley jest projektantką ogrodów. Nie mogli mieć dzieci, z tego powodu postanowili spróbować znaleźć nowego członka rodziny w moim sierocińcu. Mieszkali w dużym domu z jeszcze większym ogrodem. Nasza rozmowa nie trwała długo, jednak wystarczająco, żebym zdążyła polubić tą parę.
W ciągu kilku kolejnych tygodni zdążyliśmy spędzić ze sobą trochę czasu, byłam wręcz pewna, że oni lubią mnie równie bardzo, jak ja ich. Miałam cichą nadzieję, że będę mogła zamieszkać razem z nimi i stworzyć wspaniałą rodzinę. Zawsze zastanawiałam się, jak to jest mieć kogoś takiego jak mama, czy tata. Moją pamięć wypełniały tylko wspomnienia o wieczorach w gronie dziewczyn w podobnym wieku do mojego. Nie traktowałam ich jak przyjaciółek, nie zdobywałam się na głębsze rozmowy z nimi. Byłam tu samotna. Nigdy nie miałam bratniej duszy, kogoś, kto odkryłby moje zagmatwane wnętrze. Nie miałam również kontaktu z chłopcami. Organizowano nam wycieczki integracyjne łączone z innymi ośrodkami, jednak odbywały się one bardzo rzadko, co więcej  pod ścisłym nadzorem opiekunów, którzy wydawali się mieć oczy dookoła głowy.
Większość czasu spędzałam w małej biblioteczce, wypełnionej starymi księgami czy nudnymi lekturami. Mogłabym ją nazwać moim drugim pokojem, takim, który należał głównie do mnie. Na moje liczne prośby przybywały nowe książki, które pochłaniałam jedna po drugiej, nie potrafiłam jednak zaspokoić mojego literackiego głodu.
Podniosłam powieki, wracając do teraźniejszości. 
To już dziś. Właśnie tego dnia miałam odejść z sierocińca na zawsze. Czułam, jak moje ręce drżą. Ostatni raz patrzyłam na przestrzeń za oknem. Miałam nadzieje już nigdy nie ujrzeć drzew i murów otaczających ośrodek, tych samych, w które wpatrywałam się przez kilkanaście lat. Podążyłam wzrokiem po małym pokoju z białymi ścianami  takimi samymi, jakie można było znaleźć w każdym innym pomieszczeniu. Wypełniały go tylko: stara, spróchniała szafa i trzy łóżka o żelaznej ramie i śnieżnych pościelach. Na jednym z nich leżała moja torba podróżna, w której umieściłam cały mój dobytek. Nie było tego wiele, zaledwie kilka ubrań, rzeczy do codziennej pielęgnacji i jedyna pamiątka po mojej mamie  ręcznie wyszywana biała chusta przedstawiająca cztery różne konie.
Nie wiedziałam nic o mojej matce. Jedyne co mi powiedziano, to, że była piękna. Miała oczy mojego koloru  ciemnoniebieskie z jaśniejszymi promyczkami. Zostałam oddana obwinięta w chustę, zaledwie sześciomiesięczna. Nie jeden raz siedziałam w oknie zastanawiając się, dlaczego ona mnie zostawiła, taką małą, bezbronną. Jakim trzeba być okrutnym człowiekiem, żeby pozbyć się własnego dziecka. Miałam to mojej matce za złe. Wymyślałam miliony scenariuszy, co powiedziałabym jej, gdybym miała okazje ją spotkać. Czy wytknęłabym wszystkie moje żale i smutki? Czy może wolałabym wiedzieć, czym się kierowała? Była pewna rzecz, co do której miałam pewność  ja nigdy nie zrobiłabym tego mojemu dziecku.
Z wolna podniosłam się z parapetu. Ruszyłam przez pokój, zabrałam moją torbę i skierowałam się do drzwi. Rzuciłam ostatnie spojrzenie mojej sypialni. Nie czułam żalu, smutku, wiedziałam, że nie będę tęsknić za tym miejscem. Nie było tu nic, co mogłoby mnie tu zatrzymać. Wyszłam, zatrzaskując za sobą już ostatni raz te stare, skrzypiące wrota. Szłam przez korytarz, schody, mijałam kolejne obrazy, białe ściany. Dotarłam do holu budynku. Oni już na mnie czekali, uśmiechnięci, wydawali się szczęśliwi. Pani dyrektor przekazywała małżeństwu ostatnie wskazówki. Jasper wziął ode mnie walizkę, Aschley jeszcze raz zapewniła starszą kobietę o tym, że na pewno będę szczęśliwa i zajmą się mną odpowiednio. Rzuciłam ostatnie „do widzenia” i opuściłam mój dom.
Czułam się przytłoczona, wszystko działo się jak przez mgłę. Zdałam sobie sprawę, że tak naprawdę z nikim się nie pożegnałam, nie było tu nikogo, z kim chciałabym wymienić ostatni uścisk czy słowa. Nie było też nikogo, komu mogłabym wysłać list lub nawet nudną pocztówkę. Dopiero w tym momencie uświadomiłam sobie, jak bardzo byłam samotna. Oglądnęłam się ostatni raz, mierząc wzrokiem okazałą budowlę sierocińca. Niemo pożegnałam się z otaczającymi go drzewami i szarymi murami. Nie czułam smutku, bólu, wypełniała mnie tylko pustka, dziwna, niedająca się wyjaśnić melancholia. Bałam się nowego życia, które miało teraz nastąpić. Mimo że lubiłam państwo Rogens, to nie byłam pewna, czego tak naprawdę mogę się spodziewać.
Czarny Cadillac ruszył z miejsca, oddalając mnie od przeszłości. Wzięłam głęboki oddech, próbując uspokoić myśli. Czułam, jak serce bije mi z nerwów. Żegnaj stare życie, witaj niewiadoma przyszłości.





************************************************************************

Witam wszystkich. Zapraszam serdecznie do czytania, komentowania, krytyka również mile widziana. Jestem nowa w blogosferze, chciałam się podzielić moją twórczością. Mam nadzieję, że Was nie rozczaruje, a zaciekawię i mile spędzicie tutaj czas. Do kolejnego ;) 
Nomida zaczarowane-szablony