Czarny rumak
strzygł niespokojnie uszami. Białe kłęby pary unosiły się przy kolejnych
wydechach ogromnego zwierzęcia. Kopyta uderzały ciężko o zamarzniętą ziemię.
Podniósł wielką głowę, nerwowo węsząc.
Przyglądałam się, jak mięśnie znów
napinają się, to rozluźniają, przy każdym następnym kroku. Mimo że bałam się
koni, przerażały mnie ich ogrom i siła, to uważałam je za najpiękniejsze
spośród stworzeń. Jako dziewczynka często marzyłam o własnym, małym kucyku, z
którym mogłabym przeżyć wiele przygód. Jednak dziecięce fantazje mijały wraz z
kolejnymi latami. Pragnienia, by zostać księżniczką, czy kowbojką kryły się z
wolna pod tumanami kurzu, a ich miejsce zajęły racjonalne postanowienia.
Mówiono mi, że każdy ma sobie coś z
dziecka. Pisano o tym w książkach i prasie. Dorośli wygłupiali się i robili
dziwne rzeczy, chcąc uwolnić drzemiącego w nich młodzieńca. Natomiast moi
rówieśnicy starali się dowieść swojej dojrzałości poprzez uciekanie w środku
nocy na imprezy, czy palenie papierosów w trakcie trwania lekcji. Jakikolwiek
przejaw dziecięcej radości uważali za zaburzenia psychiczne, coś nienormalnego.
Wyśmiewali i krytykowali. Dziwiło mnie to. Chcieli być traktowani jako dorośli,
a unikali odpowiedzialności. Sama uciekałam się jedynie do skrywania w
ośrodkowej bibliotece. Mieć w sobie dziecko, znaczyło dla mnie tyle, co po
prostu posiadać wyobraźnię. One widzą świat inaczej niż dorośli. Bawią się z
wymyślonymi przyjaciółmi, rysują jednorożce i smoki, wierzą w magię.
Czym jest magia? Kiedyś na myśl od
razu przyszłyby mi wróżki i różdżki, czarownice i tajemnicze zwierciadła, tak,
jak w bajkach o Kopciuszku, czy Królewnie Śnieżce. Magia w tym miejscu była
inna. Znajdowała się wszędzie — w wodzie, ziemi, powietrzu, każdej istocie, w
każdej cząsteczce pochodzącej z tego świata. Jak ona powstaje? Czy była tu od
początku? Zastanawiałam się, czy potrafiłabym jej użyć. Przez to, że
pochodziłam z rasy ludzkiej, zapewne nie mogłabym tego zrobić. Może Strażnicy
są w stanie tego dokonać? Może mają pewne zdolności? Mogłabym zapytać Matta…
Potrząsnęłam głową. Myśli o chłopaku
wypełniły moją głowę. Matt trzyma moją dłoń. Matt całuje mnie w policzek. Matt
się o mnie martwi. Matt mówi, że mu na mnie zależy.
Dlaczego refleksje o nim wciąż
zaprzątały mój umysł?
Bo tobie też na nim zależy.
Prychnęłam.
Nie. To nieprawda. Uważałam go za przyjaciela. To oczywiste, że chciałam dla
niego jak najlepiej. Nie znam go zbyt dobrze. Nie na tyle, by móc stwierdzić jakąkolwiek słabość do jego osoby. Zresztą, odpychało mnie jego spojrzenie na
mordowanie ludzi czy elfów.
Przed
oczami znów zmaterializowały mi się twarz strażnika i nóż w mojej dłoni. Poczułam,
jak ręka napina się przed zadaniem ostatecznego ciosu. Serce biło mi jak
szalone. Krew. Mnóstwo krwi. Kilkadziesiąt martwych spojrzeń. Odepchnęłam od
siebie ten obraz. Jednak moje wnętrze wciąż wypełniało poczucie winy.
Rozejrzałam się, próbując skupić uwagę na czymś innym. Czas mknął nieubłaganie. Między
grubymi pniami drzew przebijały się pierwsze promienie słońca. Pojedyncze
chmury prędko pokonywały trasę z jednego krańca widnokręgu do drugiego.
Wędrowaliśmy całą noc. W kompletnej ciszy. Zakazano rozmów, by nie zwrócić na
siebie uwagi. Jeźdźcy zostali podzieleni na dwie grupy, złożone zarówno z
elfich, jak i ludzkich wojowników. Jedna z nich pojechała przodem, w tym ja, a
druga została z tyłu, starając się zatrzeć ślady. Między nami rozstawiony był
oddział pieszych.
Ta
ostrożność wydawała mi się zabawna. Gdyby Nocni chcieli, to znaleźliby nas bez
problemu. Moje zdanie podzielało większość osób, jednak Kell powtarzał, że
nigdy nie wiadomo, co może uratować nam życie, warto więc rozważnie stawiać kroki.
Nawet małe opóźnienie oddziału Nocnych, mogłoby stać się naszą szansą na ratunek. Sam dowódca podążał na tyłach armii. Grupę prowadzoną przez Matta
zgubiliśmy z oczu po dwóch godzinach wędrówki. Po kolejnej nie byliśmy już w
stanie usłyszeń dudnienia ich kroków.
Starałam
się zdrzemnąć podczas jazdy, jednak strach przed ześlizgnięciem się z grzbietu
konia pozwalał mi jedynie na chwilowe przymknięcie powiek. Rozmyślałam więc o
moim dawnym życiu, jak i chwilowej sytuacji. Odtwarzałam w głowie niczym filmy,
rozmowy z Mimosą i Rose. Gdyby udało mi się wrócić do normalnego świata,
spisałabym te historie i wydała w formie książki. Warto by było podzielić się z
resztą ludzi tak cudowną opowieścią.
Po
kilku kolejnych godzinach zauważyłam, że las zaczyna gęstnieć. Drzewa wydawały
się tutaj szersze i wyższe niż te, które widziałam wokoło obozu. Śnieg zniknął,
pozwalając dostrzec zamarzniętą ziemię i pojedyncze kłosy trawy. Z kroku na
krok było coraz ciszej. Wiatr całkowicie ustał. Nie słyszałam również śpiewu
ptaków, nawet konie stąpały bezdźwięcznie. Ten spokój sprawiał wrażenie
nienaturalnego, powodował u mnie zdenerwowanie.
Wilczy
jeździec, wędrujący zaledwie kilka kroków przede mną, zatrzymał się, a zaraz za
nim przystanęli również pozostali. Pociągnęłam za cugle, powstrzymując mojego
wierzchowca przed wykonaniem kolejnego stąpnięcia. Elf podniósł dłonie do ust i
głośno zahukał. Zmarszczyłam brwi zdziwiona. Co on robi? Odpowiedziały mu
podobne odgłosy i ciche gwizdanie. Jeździec ruszył z miejsca, zmuszając swoje
zwierzę do biegu. Zbladłam na samą myśl
o szybkiej jeździe. Trzęsącymi się nogami uderzyłam konia, a ten
posłusznie podążył w kierunku galopującego stada.
Uzda
wyślizgiwała mi się ze spoconych przez nerwy dłoni. Próbowałam przytrzymać się
szyi wierzchowca, lecz jego gwałtowne ruchy sprawiały, że odbijałam się od
niego niczym pingpongowa piłeczka. Koń dostosowywał tempo do innych zwierząt,
przyśpieszając z każdą kolejną sekundą. Marzyłam, by ten bieg w końcu się
skończył. Gdzie nam tak śpieszno?
Obróciłam
głowę, spoglądając za siebie. Czy przed czymś uciekamy? Nagły cios wytrącił
mnie z siodła. Moje ciało uderzyło o ziemię, pozbawiając mnie tchu. Nie byłam w
stanie nawet krzyknąć. Czułam, jak przesuwam się z niesamowitą szybkością,
uderzając po drodze w kamienie i wystające korzenie. Próbowałam się unieść,
jednak nie miałam władzy nad żadną kończyną. Sweter podwinął mi się,
odsłaniając nagie plecy. Ból przeszywał tę część ciała przy kolejnych
spotkaniach z drzewami i skałami. Ociężale podniosłam głowę. Łzy wypełniały
moje oczy, rozmazując obrazy. Rozpoznałam zarys czarnego rumaka, który zdawał
się nie zauważyć braku swojego jeźdźca. Dostrzegłam również moją nogę,
zaczepioną o strzemię. Zacisnęłam zęby, starając się ją wyciągnąć. Czas zdawał
się stać w miejscu. Mierzyłam go, licząc kolejne dziury na drodze, w które
wpadłam.
Po
długich zmaganiach w końcu wypchnęłam stopę i przetoczyłam się do krawędzi
ścieżki. Krew powoli wypełniała odrętwiałą kończynę, powodując nieprzyjemne
mrowienie. Nie byłam w stanie się poruczyć. Plecy piekły mnie niemiłosiernie,
miałam wrażenie, że połamałam sobie żebra i wszystkie kości obręczy barkowej.
Oddychałam ciężko, czując ból przy każdym kolejnym wdechu.
Nigdy
więcej jazdy konnej. Żadnych koni. Nigdy.
Z
trudem podniosłam się do pozycji siedzącej. Co teraz? Czy jeźdźcy zauważą mój
brak? Nie miałam zamiaru podążać za nimi pieszo, nie byłabym w stanie ich
dogonić. Pozostało mi tylko czekać na oddział prowadzony przez Matta.
Nie
próbowałam wstać. Byłam przekonana, że nogi, osłabione po długiej jeździe, nie
będą zdolne do utrzymania mnie w pionie. Objęłam się ramionami i przymknęłam
powieki. Może przynajmniej uda mi się odpocząć.
Nie
mogłam sprecyzować, czy minęło tylko pięć minut, czy może cała godzina, usłyszałam
tylko ciche rżenie, które od razu wyrwało mnie z niespokojnego snu. Zmusiłam
się do wstania. Opierałam się ramionami o drzewo, starając się zachować w miarę
prostą postawę. Otworzyłam usta z zamiarem wydobycia z siebie prośby o pomoc,
jednak nie zdążyłam wypowiedzieć ani słowa, gdyż czyjaś dłoń wylądowała na
moich ustach, a inna ręka pociągnęła do tyłu, kryjąc nas oboje za grubymi
pniami drzew.
Próbowałam
odepchnąć przeciwnika, lecz ten ani drgnął. Kopnęłam go mocno w kolano. Poza
syknięciem nie zrobił nic.
— Stój spokojnie albo oboje skończymy jako trupy — usłyszałam szept, o dziwo należący do kobiety.
Zamarłam.
Nie miałam gwarancji, że w rękach mojej przeciwniczki będę bezpieczna. Musiałam
się uwolnić. Uścisk na moich ustach zmniejszył się. Kobieta najwyraźniej
uznała, że wypełnię jej rozkaz. To moja szansa. Wstrzymałam oddech,
nasłuchując. Dotarł do mnie cichy tętent konia. Zacisnęłam pięść. Uderzyłam
przeciwniczkę łokciem w brzuch. Jęknęła. Chwila dezorientacji pozwoliła mi
wymknąć się z jej objęć. Poczułam, jak jej dłoń muska jeszcze mój nadgarstek,
jednak nie zdołała mnie chwycić. Wybiegłam na ścieżkę.
— Ratunku! — wrzasnęłam, dostrzegając jeźdźca na rumaku o jabłkowitej maści.
Nieznajomy
szybkim ruchem wydobył coś spod płaszcza. Cień kaptura skrywał jego twarz. Dostrzegłam
błysk zniekształconego przedmiotu w jego dłoni. Nie zważając na ból mięśni, ruszałam
prędko w jego kierunku.
— Pomóż mi! — powtórzyłam.
Osobnik
podniósł dłoń ku górze. Zwolniłam kroku. Krew odpłynęła mi z twarzy. Sztylet.
On trzymał sztylet. Koń zaczął biec w moją stronę z coraz większą prędkością.
Zabije
mnie.
Zamachnął
się. Niewielki przedmiot leciał w moim kierunku. Widziałam, jak obraca się
wokół własnej osi. W tej samej chwili coś pociągnęło mnie w tył. Ostrze minęło
moją twarz zaledwie o centymetr. Uderzyłam
twardo o ziemię.
— Porąbało cię!? — usłyszałam. — Jak chcesz umrzeć, to trzeba mnie było o tym uprzedzić!
Ogromne
oczy, o szafirowej barwie wpatrywały się we mnie z oburzeniem. Jasne włosy
kobieta zebrała w koński ogon. Odwróciła się na pięcie i spoglądała za
zawracającym jeźdźcem. Nie byłam w stanie wydusić z siebie ani słowa.
Uświadomiłam sobie, że to elfka, jedna z Oczu Drzew. Jej blada twarz ozdobiona
była przez różnokolorowe wzory. Dominowała głównie barwa niebieska, świetnie
podkreślająca piękny odcień oczu. Ciało skrywała pod obcisłym, czarnym strojem.
U pasa w dwóch pochwach, schowane były miecze, które w tym momencie wyciągnęła.
— Uciekaj — powiedziała, nie oglądając się na mnie.
Jeździec
szarżował prosto na nią. Widziałam pianę sączącą się z pyska wierzchowca.
Dostrzegłam błysk zębów, ukazanych we wściekłym uśmiechu.
— Powiedziałam, uciekaj! — powtórzyła elfka.
Byłam
sparaliżowana. Kobieta pobiegła przed siebie, zbliżając się szybko do wroga.
Wybiła się mocno z ziemi, rzucając się na przeciwnika. Wytrąciła go z siodła.
Ich ciała rozdzielały się, to łączyły w bitewnym uścisku. Oglądałam ten taniec
ostrzy, nie mogąc oderwać wzroku. Wyglądali tak pięknie. Zdawało mi się, że
jestem na przedstawieniu, zapominając na chwilę o tym, iż walka toczy się na
śmierć i życie.
Krzyk
bólu przywrócił mnie do rzeczywistości. Zacisnęłam zęby, starając się
zignorować przemęczone mięśnie i ruszyłam biegiem przez las. Nie wiedziałam
dokąd mam się udać, gdzie w ogóle jestem, czy co mnie czeka. Wszystkie drzewa
wyglądały tak samo, nie mogłam znaleźć żadnego punktu odniesienia. Oglądałam
się co moment za siebie. Co, jeśli elfka zginie? Czy tajemniczy jeździec ruszy
za mną?
W
oczach wzbierały mi się łzy. Znowu to samo. Z deszczu pod rynnę. Dlaczego
wszyscy tak bardzo pragną mojej śmierci? Przez myśl mi przeszło, że lepiej
byłoby po prostu zginąć. Nie musiałabym się już bać ani martwić. Wydawało mi
się to najlepszym rozwiązaniem. Oznaczało to też pójście na łatwiznę. Czy nie
lepiej byłoby zginąć w bardziej honorowym celu?
Powoli
zaczynało mi już brakować oddechu. Zmniejszyłam tempo. Nawet nie dostrzegłam,
kiedy spomiędzy drzew wybiegłam na niewielką polanę. Nie miałam już siły.
Rozłożyłam się na zżółkniętej trawie, starając się zignorować piekące plecy.
Przymknęłam oczy.
Zaczynałam
mieć dość nowego życia. Poczułam ledwie namacalną tęsknotę za spokojem, jakiego
mogłam doznać w sierocińcu. Tam nikt nie groził mi śmiercią ani nie napadał w
środku lasu. Nie byłam również narażona na głód i zimno. Kiedy ostatni raz się
kąpałam? Miałam wrażenie, że moje ciało pokryte jest warstwą brudu. Moje włosy
z pewnością nadawały się już tylko do obcięcia. Uśmiechnęłam się.
Prawdopodobnie stałam jedną nogą w grobie, a myślałam o stercie kołtunów na
mojej głowie.
Usłyszałam
świst. Moment później obok mojej głowy wylądował miecz, wbijając się głęboko w
glebę. Byłam przekonana, że serce zaraz wyskoczy mi z piersi. Tak niewiele
brakło, a ostrze rozcięłoby moją twarz na pół. Nawet nie drgnęłam. Przerażenie
przyszpiliło mnie skutecznie do podłoża.
— Wstawaj — odetchnęłam z ulgą, słysząc znajomy głos. — Koniec wakacji.
Posłusznie
podniosłam się, wpatrując się w elfkę, która bez najmniejszego wysiłku
wyciągnęła miecz i umieściła go w pochwie.
— Na co się gapisz — burknęła.
— Kim jesteś? — zapytałam, czerwieniąc się.
— A co cię to — sapnęła. — Muszę narażać życie, by ratować twój zapyziały tyłek. A wystarczyłoby, żebyś mnie łaskawie posłuchała. Wielka pani się znalazła.
Prychnęła.
Odgarnęła blond kosmyk z czoła i szybkim krokiem ruszyła przed siebie.
Zawahałam się. Nie byłam pewna czy powinnam pójść za nią. Na samą myśl o jej
towarzystwie zrobiło mi się niedobrze. Co za tupet.
— Raczysz się ruszyć, czy mam ci wysłać specjalne zaproszenie? — kobieta zatrzymała się w pierwszym rzędzie drzew, otaczających polanę.
Czy
powinnam jej towarzyszyć? Nie znałam jej, nie wiedziałam, do czego mogłaby być
zdolna. Z drugiej strony, uratowała mi życie. Dlaczego miałaby mnie go teraz
pozbawiać? Nie wiedziałam gdzie jestem, dokąd iść. Nie pozostało mi nic, jak ruszyć
za nią.
Bez
słowa podążyłam za kobietą. Elfka w ciszy parła przed siebie. Co chwilę
przystawała i nasłuchiwała. Zmęczenie dawało mi o sobie znać coraz bardziej.
Zaczęłam potykać się o kamienie czy korzenie drzew. Nie miałam jednak odwagi
powiedzieć o tym towarzyszce podróży. Wydawała się bezwzględna i uparta.
Emanowała pewnością siebie.
Kiedy
moje nogi zaczęły odmawiać posłuszeństwa, zdecydowałam się zakłócić ciszę.
— Gdzie idziemy?
— Do Koronnego Miasta – odpowiedziała spokojnie, co bardzo mnie zdziwiło.
— A daleko jeszcze? – kontynuowałam nieśmiało.
— Nie.
Czekałam
na rozwinięcie wypowiedzi, kiedy jednak nie nadchodziło, postanowiłam nie
drążyć tematu. Lepiej jej nie drażnić.
Słońce
opadało coraz niżej. Smutne w zimie było to, że dzień trwał tak krótko. Dopiero
świt budził świat do życia, a już zmierzch kołysał ziemię do snu. Drzewa
skutecznie chroniły przed wiatrem. Mimo to czułam, jak moje ciało przeszywają
zimne dreszcze. Marzyłam o położeniu się na miękkim łóżku i długim, spokojnym śnie.
Kobieta
przystanęła, wydając z siebie serię gwizdnięć. Odpowiedziały jej podobne
odgłosy. A więc Oczy Drzew porozumiewają się za pomocą ptasich tonów.
Zainteresował mnie ten fakt. Chwilę później usłyszałam szelest, a następnie zza
drzew wyskoczył mężczyzna.
— W końcu — szepnął. — zaczynałem się niepokoić.
— Miałam małe opóźnienie przez tego człowieczka — wskazała mnie palcem, nie racząc nawet spojrzeć w moim kierunku.
Był
przystojny. Jasne włosy opadały mu na czoło, a niebieskie oczy, takie same jak
u mojej towarzyszki, spoglądały na mnie ciepło. Wyglądał jak męski odpowiednik
elfki. Jego twarz zdobiły wzory o granatowej barwie. Na ramieniu zawieszony
miał łuk.
— Cześć — przywitał się. — Jestem Mus.
— Cześć — powiedziałam. — A ja…
— No i świetnie — przerwała mi kobieta. — Wszystkich to obchodzi. Kochany braciszku, zdaj mi lepiej raport.
— Ależ oczywiście, droga siostrzyczko — zaśmiał się. — Na stanie mamy pięć nowych koni, ale o dziwo, nie ma żadnego jeźdźca. Naszych wróciło trzech. Reszty
możesz się domyślić.
Twarz
elfki przybrała szkarłatną barwę.
— Jak to? — sapnęła. — Kpisz sobie ze mnie? Obserwowałam wschodni traktat, ten, którym mieli podążyć. Był czysty!
— Też byliśmy zdziwieni — Mus przetarł dłonią oczy. — Znaleźli inne przejście. Wysłaliśmy już informatorów.
Wsłuchiwałam
się w ich rozmowę. Niepokój wdarł się do mojej głowy. Konie. Jeźdźcy. Zmęczenie
nie pozwoliło mi szybko połączyć wątków. Coś się stało? Coś nie poszło po
naszej myśli?
— … W takim razie tylko ona pozostała — elfka wykrzywiła usta w dziwnym grymasie. To chyba uśmiech.
Tylko
ona pozostała. Ona. Ja.
— Słucham!? – wyrzuciłam z siebie.
Rodzeństwo
wymieniło zaniepokojone spojrzenia. Mus westchnął głośno.
— Widzisz, chyba nie wszystko poszło, jak powinno — oznajmił.
— Nie rozumiem — odparłam. — Co nie wyszło?
— Nocni znaleźli lukę. Dostali się na tę ścieżkę, którą podążaliście.
— Ale… — nie mogłam dopuścić tej informacji do siebie, nie mogłam tego zaakceptować.
—
Przykro mi — szepnął. — Twój oddział już nie istnieje. Miejmy nadzieję, że inni mają więcej szczęścia.
Piękny ten nowy szablon! Zachwycający :)
OdpowiedzUsuńCo do rozdziału - również bardzo interesujący. Można powiedzieć, że Vien miała mnóstwo szczęścia. Gdyby nie spadła z konia, pewnie by nie żyła. Brak zdolności jeździeckich uratował jej skórę.
Tylko co teraz? Co z resztą grupy? Domyślam się, że pierwsza kolumna nie żyje, ale gdzie ci, którzy podróżowali piechotą i ci, którzy pochód zamykali? Udało im się, czy wpadli w zasadzkę? A Matt? Żyje? Kurczę, mam tyle pytań!
Czekam na ciąg dalszy, aby poznać, choć część odpowiedzi.
Pozdrawiam!
Dziękuję bardzo! ;>
UsuńTak, Vie miała dużo szczęścia. Wychodzi na to, że czasem lepiej nie potrafić niektórych rzeczy. xD
Co z resztą grupy? Tego dowiemy się dopiero w przyszłości.
Pozdrawiam! ;>
"Pragnienia, by zostać księżniczką, czy kowbojką kryły się z wolna pod tumanami kurzu, a ich miejsce zajęły racjonalne postanowienia." - bardzo podobało mi się to zdanie.
OdpowiedzUsuńW ogóle te pierwsze akapity były takie magiczne... Świetnie mi się je czytało. Jak takie spokojne, subtelne wprowadzenie do dalszych wydarzeń, które już do spokojnych nie należały.
Natomiast mam jedną uwagę. Od razu mówię, że to moja subiektywna opinia, nie żaden błąd. Chodzi o to, że w bardzo wielu miejscach zauważyłam dość krótkie zdania, które wytrącały mnie z rytmu i nie pozwoliły na takie płynne, lekkie czytanie. Chociażby: "Wędrowaliśmy całą noc. W kompletnej ciszy. " Połączyłabym to. Tego typu zdań było dość dużo, dlatego zwróciłam na nie uwagę. Bo o ile raz na jakiś czas takie krótkie zdanie jest wręcz wskazane, to jak jest zbyt często, to mnie drażni. Ale tak jak mówię, to tylko moja opinia.
I jeszcze to "jakąkolwiek kończyną" mi się nie podobało, bo to brzmi jakby nie wiadomo ile tych kończyn miała. "Żadną kończyną" - o.
Natomiast jeśli chodzi o treść, to podoba mi się ta nowa postać - elfka. Nie uważam, by miała tupet, tak jak to stwierdziła Vien. Uratowała jej życie (w sumie dwa razy), pozwoliła iść ze sobą i dzięki niej Vien żyje. Może trochę wdzięczności, a nie oskarżanie o tupet? Nawet jeśli elfka zachowuje się dość... nieprzyjemnie i traktuje Vien z góry, no to jakby nie patrzeć ona jest wśród swoich. To Vien jest 'przybłędą'.
Podgrzałaś atmosferę! Czy to oznacza, że cały oddział został wybity? Co z Mattem? I co zrobi teraz Vien?
Bardzo niecierpliwie czekam na kolejny!
Pozdrawiam ;*
Co do krótkich zdań, to wiem o co Ci chodzi. Spowalniają akcję. Jeszcze za czasów szkolnych miałam problem z długimi zdaniami, takimi, które ciągły się na kilka linijek. Nauczyciele mi tłukli, że lepiej zrobić parę krótkich, niż jedno długie xD Chyba mi coś z tego zostało, ale tak, zgadzam się z Tobą, czasem takie zdania denerwują. A to z "jakąkolwiek" - tak myślałam, żeby poprawić, ale jakoś wyleciało mi z głowy. Zaraz zmienię. ;>
UsuńCóż, z tym tupetem to jest tak, że oznacza dla mnie tyle, co po prostu duża i wręcz niegrzeczna pewność siebie. W sumie taka jest definicja tego słowa. Owszem, uratowała jej życie, lecz czy to pozwala jej na niemiłe traktowanie? Elfka ma taki charakter, co okaże się jeszcze w późniejszych rozdziałach.
Została wybita część oddziału, w której wędrowała Viene, o pozostałych jeszcze nie ma wieści. Czyli co dzieje się z Mattem, Kellem czy Anthonym to na razie zagadka. No ale niedługo wszystko stanie się jasne.
Dziękuję za komentarz i również pozdrawiam! :*
Nie no jeśli chodzi o zdania na kilka linijek, to ja też ich nie popieram:D Bo gdzieś mniej więcej w środku się gubię i myślę, o co tu w ogóle chodzi ;D Takie mega długie zdania też rozpraszają uwagę.
Usuń"przerażały mnie ich ogrom i siła" - wydaje mi się, że powinno być przerażał* mnie ich ogrom i siła ;p
OdpowiedzUsuń"Dorośli wygłupiali się i robili głupie rzeczy" - by uniknąć powtórzenia, można użyć słowa durne lub dziwne ;p
"by móc stwierdzić, jakąkolwiek słabość do jego osoby" - niepotrzebny ten przecineczek :D
"Poczułam, jak ręka napina się..." - tutaj też jest niepotrzebny. Bardzo dziwnie to zdanie czyta się z akcentacją :x
"Rozglądnęłam" - ładniej by brzmiało; rozejrzałam ;x
"Nawet małe opóźnienie oddziału Nocnych, możliwe, że stanie się dla nas szansą na ratunek." - tak troszkę dziwnie to zdanie wygląda i brzmi, może po prostu napisać "mogłoby stać się naszą szansą na ratunek"? ;x
"On trzyma sztylet" - trzymał*
Kurde, co ja tak te błędy dzisiaj chwytam :o Wybacz mi za to, ale to mi tak samo w krew się wdało xD
Kurde x2 bardzo podobają mi się Twoje refleksje. Właśnie dlatego unikam pisania opowiadań w pierwszej osobie... Bo najzwyczajniej w świecie tego nie umiem robić xD Ty tak płynnie prowadzisz to opowiadanie, tak płynnie i przejrzyście potrafisz to opisać, że aż mi dech zapiera! Naprawdę, za to masz u mnie mega wielkiego plusa. Wierz mi, nagle z konia wyprowadzić spekulacje na temat świata dorosłych i magii? Chyba bym godzinami do tego dążyła xD
Ajj, strasznie ją ciągnie do tego Matta! Jest równie pociągający, jak mój McCallen ( i wcale nie mówię tego dlatego, że mają takie same imię XD ) B|
nie mogę się doczekać jakiegoś konkretnego wątku między nimi! Ale spodziewam się, że raczej nieprędko mnie nim nasycisz ;<
O maj gad. Aż mi serce podskoczyło, kiedy ona spadła z tego siodła. Już myślałam, że zabiorą ją Nocni, albo że Matt po nią wróci, chociaż był za daleko... Ale no nikt nie zauważył, jak spadła? Niemożliwe!
I ta tajemnicza kobieta, która ją uratowała? Walczyła pewnie z Nocnym... Kurde, zero wyrozumiałości, w końcu ona jest tylko człowiekiem! Wiadomo, że obolała nie zdoła nic zrobić, ani nie potrafi reagować tak szybko, jak samoobrona tego wymaga.
I jakoś nie sądzę, żeby jej oddział był martwy... Matta jeszcze spotkamy, coś tak czuję. Nie w następnym, ale za kilka rozdziałów. Oj coś tak czuje, mój nosek mnie nie zawodzi!
No dobra, czasami... ;-;
Nie pozostaje mi nic innego, jak czekać na nowy rozdział :)
Weny! :D
No to od błędów strony:
Usuń"przerażały mnie ich ogrom i siła" - to jest dobrze, bo przerażały mnie dwie rzeczy: ogrom i siła, wychodzi liczba mnoga.
Powtórzenia nawet nie zauważyłam. ;< Jeju ślepnę na starość.
Po "poczułam" przecinek powinien być, bo zdanie zawiera dwa orzeczenia - "poczułam" i "napina się".
Resztę poprawię ;> Dziękuję, za zwrócenie uwagi! ;3
Bardzo lubię pisać refleksje. Tekst bez nich wydaje mi się pusty i troche bez życia. W sumie taka moja natura - filozofka ze mnie.
Kiedy inni wyparli do przodu, ona została z tyłu, z tego powodu mogli ją przeoczyć. Może gdyby zniknął również koń, byłoby inaczej, jednak on dalej biegł za nimi. Tworzył coś w rodzaju sztucznego tłumu. ;> Trudno więc zauważyć, jeszcze kiedy się przed czymś ucieka...
Czy jej oddział jest martwy, no cóż, na pewno został zaatakowany i nikt, prócz trzech elfów, nie przybył do miasta. Co dzieje się z resztą grupy? Niebawem się dowiemy. ;>
Dziękuję bardzo za komentarz!
Pozdrawiam! ;>
Ciut dziwi mnie, że Vie zaczyna myśleć o Matt'cie (znowu nie umiem odmienić) w takim kontekście, że może się w nim podkochuje albo nie wie, co ma do niego czuć. Albo nie wie jak ma go traktować, nie umiem się wysłowić... T.T do tej pory jakoś (moim zdaniem) zbyt wiele się nie wydarzyło między nimi, aby tak się bardziej zbliżyli. Fakt, podrywa ją, ale jak dla mnie to na tym koniec. Może i niby jeszcze dba o nią i opiekuje się, choć ja do końca tego nie czuję. Wybacz :(
OdpowiedzUsuńNo i jednak spadła z konia. Koń pojechał rozpędowany i ujechany hen w siną dal, a Vie została o mało nie zabita/zabrana przez wrogów. Dobrze, że była ta elfka, tylko skąd ona się tam wzięła? W tej scenie Vie znowu okazała się być nieporadną dziewczynką, a nawet trochę królewną, bo czekała aż łaskawie ktoś ją z drugiej grupy dostrzeże na ziemi i uratuje. Mogła wstać, otrzepać tyłek z ziemi i sama coś zrobić. Poza tym, jechała z kilkunastoma innymi ludźmi i elfami, prawda? I nikt nie zauważył, że spada/spadła? Nawet słychać powinno. Tak jakby nagle wszyscy wyparowali i została sama Viene. Może źle przeczytałam, popraw jeśli się mylę, bo mogę się mylić. A wracając do królewny, to znowu gdy ta elfka próbowała ją uratować, to ta wielce oburzona, a potem pretensje, że tamta zachowuje się ciut gburowato. Pewnie bym wyszła na wredną, ale miejscu elfki też bym się tak zachowywała względem Vie. xD
Rozmowa elfki z jej braciszkiem tak na początku trochę była jak dla mnie sztuczna. Te zwroty "kochana siostrzyczko/kochany braciszku" wydają mi się bardzo naciągane. Może to tylko ja.
Jestem ciekawa skąd Nocni wiedzieli o luce, skąd wiedzieli, gdzie są i gdzie akurat będą ludzie i te Oczy Drzew? Magia? Ktoś ich wsypał? Ktoś ich śledził? Co? Gdzie? Jak? Kto? Daj odpowiedź! T.T Strzelam, że z Mattem i Tonym wszystko w porządku. Nie wiem jak reszta się ma. Na bank ktoś uciekł. Nie sądzę, albo po prostu nie chcę wierzyć, że wszystkich zabrali/zabili. No cóż... Muszę poczekać na kolejny rozdział, by dowiedzieć się prawdy.
Tak ogólnie jeszcze na koniec napiszę, że bardzo podobają mi się Twoje niektóre opisy. Są takie bajeczne, takie cudne, że mogłabym się rozpływać nad nimi. Przyjemnie się je czyta, tak delikatnie, tak przejrzyście, krajobrazowo. No po prostu cud, miód i orzeszki! Czy tam malina jest w tym przysłowiu xD
Czekam na ciąg dalszy!
Życzę weny i pozdrawiam!! :)
Dobrze myślisz o uczuciach Vie! Dlaczego tak się zachowuje, myśli? Wyjaśnię. Na razie to dziwnie brzmi, wygląda, jednak ma swoje podłoże w przeszłości dziewczyny. Nie mam za złe że tak to odbierasz, rozumiem jak najbardziej ;>
UsuńEh, nie rozumiem tej fali krytyki na Vie, bo czekała na tą drugą grupę ;< Właśnie chodzi o to, że nie bardzo mogła coś zrobić. Przecież nie pobiegnie za galopującymi końmi, ani nie będzie na własną rękę szukać piechoty, bo co jeśli się zgubi? Albo, jeśli coś jej się stanie? Nie zauważono jej, bo została troche z tyłu, a jednak małą osobę na wielkim koniu nietrudno przeoczyć. Może zauważyli jej brak, ale było już za późno? Tak, Vie troche zdenerwowało zachowanie elfki. Może i nie powinna tak jej osądzać, z drugiej strony nieznajomej nikt nie zmuszał do ratunku i pozostaje kwestia, że jednak to jest NIEZNAJOMA, czyli nie wiadomo czy uciekać, czy zaufać. Mnie osobiście zaskoczyłoby niemiłe zachowanie osoby, która nagle zaciągnęła mnie w krzaki, każe siedzieć cicho, a potem ma pretensje, że jej nie słucham. xD Myśli Vie, wydają mi się bardzo na miejscu.
Rozmowa z bratem miała być naciągana ;> Fajnie, że to widać xD
Odpowiedzi będą niebawem, ale czy w kolejnym rozdziale? No nie wiem ;>
Dziękuję bardzo za miłe słowa!
Pozdrawiam ;>
Przepraszam za zwłokę, ale już jestem.
OdpowiedzUsuńPierwsza część, dość długa, była wg mnie potrzebna, ponieważ dziwne byłoby, żeby narratorka nie miała tego typu przemyśleń. Choć było tam sporo nadprogramowych przecinków. Ale taki spokój,. przemyślenia były na pewno istotne,
Później zaczęła się akcja i jak zwykle nie próżnowałaś. Już się obawiałam, że biedna dziewczyna znów kogoś zabije. Ale została uratowana. ja na jej miejscu trochję bym się bała, że znów ratuje mnie elfka, ale dobra, teraz, jak już więcej wiadomo, trochę się to wszystko zmienia. Ale miła to ona nie była. Ale cóż, ważne, że skuteczna. Mam nadzieję, że ejdnak ktoś przeżył! I że Matt nadal żyje! Bo byłoby bardzo, bardzo smutno, jakby umarł. własćiwie to nie dziwię się dziewczynie, ze przez chwilę pomyslala, ze dobrze byłoby móc wrócić do dawnego świata i dawnego życia. to chyab świadczy najlepiej o tym, jak przerażona musi być. Ale z drugiej strony... Z drugiej strony wydaje mi się, ze tutaj pozna zarówno smak rozpaczy, ale i prawdziwego szczęścia. no i ta wszechobecna magia xD Bardzo lubię też dynamikę w tym opowiadaniu, widać, że sceny akcji wychodzą Ci lepiej niż stateczne opisy, i muszę przyznać, że trochę Ci tego zazdroszczę xD jeśli chodzi o błędy, to widziałam "poruczyłam" zamiast "poruszyłam", "tępo" zamiast "tempo", trochę błędów int, masz też probblem z zapisem dialogów (mała czy wielka litera).
Ach te przecinki ;<
UsuńCzy ktoś przeżył? To okaże się w przyszłości. Nawet elfy nie są w stanie wszystkiego przewidzieć. Zwykły świat był zdecydowanie prostszy, przynajmniej śmierć nie czekała na nią za każdym rogiem.
Dziękuję za komentarz i uwagi ;>
Pozdrawiam ;3
Mmm, jak pozytywnie. Jeszcze trochę i ja na jej miejscu skończyłabym skulona w jakiejś ciemnej jamie. Ale ze mnie czasem jest straszny cykor ;D Jednakże - wykończenie całego oddziału... No, krwawo się robi.
OdpowiedzUsuńCzekam niecierpliwie na ciąg dalszy
Pozdrawiam!
Ja na jej miejscu juz dawno skończyłabym skulona w jakiejś ciemnej jamie xD Czy całego oddziału? Na razie wiadomo, że pierwsza jego część została wybita, a co z resztą? Nie ma dokładnych informacji. Miejmy nadzieję, że mieli więcej szczęścia.
UsuńPozdrawiam ;>
Dopiero niedawno wróciłam do pisania opowiadań i blogowego życia i szczęśliwie trafiam na takie cudo!
OdpowiedzUsuńWciągająca i barwna historia, nic, tylko siedzieć pod kocykiem, pić kakao i się zatracić! :)
Nie mogę się doczekać kolejnych rozdziałów!
Dziękuję bardzo! Miło mi Cię gościć i cieszę się, że Ci się podoba! ;>
UsuńPozdrawiam! ;3
Uwaga! żyję. xD W końcu przybyłam nadrobić! I teraz ciesze się, że został mi jeszcze jeden rozdział! Bo zakończeniem wbiłaś mnie w łóżko! Dosłownie! Leżę pod kołderką i szczena mi opadła. Dobra, ale od początku.
OdpowiedzUsuńUwielbiam u Ciebie to, że ciągle się coś dzieje. Nie ma nudy i co najważniejsze, co chwila jakiś zwrot akcji! Po pierwsze biedna Viene, że jej noga zaplątała się cośtam od konia i ślizgała się po kamieniach i korzeniach drzew. x.x Wolałabym nie widzieć jej pleców obdartych pewnie do mięsa. Kiedy sama zastanawiała się dlaczego ma takiego pecha, powiem ci, że pomyślałam "a może to jej jakaś moc? przynosić pecha innym, a samej uchodzić w miarę cało?"bo zastanówmy sie. Przecież jakby nie spadła z tego konia to szybciej by podzieliła los towarzyszy, elfka by jej nie znalazła i nie uratowała :D Ha, chociaż trochę się bałam, bo to wyglądało jakby miała powtórzyc się historia z Mimosą, ale mam nadzeję, że tak nie będzie :)
Mus pojawił się na chwilę, ale skradł moje serce tym że jest miłym, przyjaznym i przystojnym elfem. Ehehehehe. <3
A co do końcówki... myślę że Matt też przeżył. Jakimś cudem. Zaraz zobacze bo idę czytać dalej! :D
Cieszę się, że Cię widzę! ;>
UsuńNo nie wiem czemu, ale lubię pchać Viene w tarapaty xD Jakoś tak sprawia mi to przyjemność. Nie pomyślałabym tak o tej mocy. Ale chyba coś w tym jest ;>