Stałam przez moment, nie potrafiąc
odwrócić wzroku od twarzy Matta. Moje serce ruszyło z podwojoną szybkością, o
ile nie potrojoną, sprawiając, że w nogach i rękach poczułam przyjemne
mrowienie, spowodowane błyskawicznym przepływem krwi. Cały świat zniknął. Byłam
tylko ja i on. Zdziwiło mnie, że nie wydawał się zaskoczony moim widokiem.
Uśmiechnął się lekko i puścił mi oczko. Chwile później zniknął w tłumie. Wpatrywałam
się w miejsce, gdzie stał jeszcze moment temu, nie potrafiąc przywołać żadnego
logicznego wytłumaczenia, skąd się tu wziął.
Otrząsnęłam
się, uświadamiając sobie, że ceremonia już się rozpoczęła. Toliman, okryty grubym
futrem, siedział na ogromnym, czarnym wierzchowcu. Ciało zwierzęcia pokryte
było wieloma bliznami. Największa zdobiła jego czoło, zaczynając się u lewego
ucha, rozszerzając na środku głowy i znikając przy prawej chrapie. Wyglądał
tragicznie, jednocześnie niezwykle fascynująco. Obok elfiego władcy, na
różnobarwnych koniach, siedzieli strażnicy. Mieli na sobie lekkie zbroje, a u
pasa zaczepione miecze.
—
Zebraliśmy się tutaj — rozpoczął Toliman —
by pomścić śmierć naszych pobratymców, jak również zażegnać zagrożenie, jakim
mogą się okazać te ludzkie ścierwa — jego głos katował moje bębenki. Głowę miał
wzniesioną ku górze, oczy półprzymknięte. Zdawał się w tym momencie bardzo
pewny siebie, jak również pełny nienawiści. — Jak
wiecie, jakiś czas temu doszło do masakry. Wielu członków waszych rodzin zginęło
przez atak wiardów. Ogromny ból spłynął na nas. Nie możemy pozostać temu
obojętni. Wszystkim nam wiadome jest, że tylko ludzie są zdolni do zmiany w te
krwiożercze bestie. Udamy się na miejsce zbrodni, gdzie w późniejszej
ceremonii, złożymy ciała tych istot w ofierze naszym stworzycielom. Niech
rządzi sprawiedliwość!
Wokoło rozległy się głośne owacje.
Elfy skandowały imię swego władcy. Uznawali go za bohatera. Czy oni naprawdę nie
widzieli, co on robił? Nie zdawali sobie sprawy, że czynią gorzej niż wiardy?
Toliman
uderzył konia, zmuszając go do marszu. Wolnym krokiem wymijał kolejnych
więźniów. Zaraz za nim, na śnieżnobiałym koniu jechał ktoś jeszcze. Dostrzegłam
znajomy kolor włosów, piękną twarz. Mimosa. Co? Co ona tu robi? Jej wzrok minął
mimochodem moją twarz, nie zatrzymując się na niej ani na chwilę. Zacisnęłam
dłonie w pięści. Wiedziałam. Po prostu wiedziałam, że nie można jej ufać.
Patrzyłam na nią, marząc, by zabijanie za pomocą zwykłego spojrzenia było
możliwe. W bladych promieniach słońca dostrzegłam błysk. Na jej szyi widniał mały wisiorek z zielonym
kamieniem. Wydał mi się znajomy. No proszę, nie dość, że jest kłamliwa, to jeszcze
okazała się złodziejką.
— Suka —
sapnęłam przez zęby, kiedy przejeżdżała obok mnie.
Dostrzegłam ledwo widoczny cień
szyderczego uśmiechu na jej twarzy. Czułam, jak paznokcie przebijają delikatną
skórę moich dłoni. Drobne rany piekły, otrząsając mnie z pełnego złości transu.
Zaraz za królewską świtom ruszyli ludzie, ustawieni w rzędzie, tak, że każdy
miał po jednej i drugiej stronie własnych strażników. Kilka osób przede mną
szedł Matt. Dostrzegłam czubek jego blond czupryny, górujący na innymi. Chciałam
jak najszybciej znaleźć się obok niego. Sama obecność chłopaka pokrzepiała moją
duszę. Drobne promyki nadziei rozjaśniały mój umysł, który pogodził się już ze
śmiercią. Może wszystko będzie dobrze?
Szliśmy sporo czasu. Moje nogi
zaczynały odmawiać posłuszeństwa, jednak starałam się utrzymać w pionie.
Pierwsze płatki śniegu wolno opadały na zamarzniętą ziemię. Drżałam z zimna.
Skąpe ubranie nie dawało mi ani trochę ciepła. Gęsty las ciągnął się w nieskończoność.
Gałęzie nagich drzew skrzypiały przy nagłych porywach zimowego wiatru. Ktoś z
przodu rzędu przewrócił się. Strażnicy złapali go pod ramiona i podnieśli,
szydząc z jego słabości.
Dotarliśmy do wioski. Była to mała
osada, składająca się zaledwie z kilku drewnianych domków i zagród. Panowała
cisza, nie licząc oddechów i kroków osób, które dopiero przybyły. Ziemia w
niektórych miejscach była zabarwiona na bordowo, gdzieniegdzie leżały strzępy
ubrań i pukle włosów. Poza tym nie dostrzegłam kompletnie nic, żadnej żywej
duszy, zwierzęcia. Widok takiej pustki mroził krew w żyłach. Zbito nas w ciasną
grupkę, otoczono dokładnie z każdej strony, by nie dać nam szansy na ucieczkę.
Kroczek po kroczku, z niemałym trudem, przecisnęłam się do Matta.
— Co ty tu
robisz? — szepnęłam. Z moich ust wydobył się kłębek
pary.
Chłopak spojrzał na mnie, obdarzając
przy tym jednym ze swoich najlepszych uśmiechów.
— Cześć
maleńka! Zobaczysz w swoim czasie — ponownie puścił mi oczko.
— Co? —
zawołałam, troszkę zbyt głośno, bo jeden z pilnujących nas elfów podszedł i
pociągnął Matta z dala ode mnie, mówiąc przy tym, że nie życzy sobie żadnych
rozmów.
Śnieg sypał coraz mocniej. Białe
płatki powoli tworzyły puchatą pierzynę, otulając delikatnie powierzchnię
ziemi. Stałam jak najbliżej innych ludzi, by zaznać, choć odrobinę ciepła. Elfy
podpalały po kolei, utworzone przez siebie wcześniej, stosy drewna i siana. Z
racji niesprzyjającej pogody szło to bardzo mozolnie.
— Może
wybierzemy jakiegoś ochotnika — powiedział Toliman, ukazując rządek zębów w
fałszywym uśmiechu. — Niech każdy z was dowie się, co go
czeka.
Z tłumu ludzi wyciągnięto mężczyznę
w średnim wieku. Szarpano nim, pchano go, jednak on dumnie kroczył przed
siebie. Przykuto go do ściany jednego z budynków. Toliman machnął ręką na
jednego ze swoich strażników. Ten wyciągnął nóż i szybkim ruchem przebił nim
dłoń więźnia na wylot. Mężczyzna syknął z bólu, jednak nie krzyknął. Elfy
wołały zachwycone widowiskiem. Władca wykrzywił usta w zadowoleniu.
— Chcecie
więcej? — zapytał, na co znów odpowiedziano wiwatami.
Strażnik wyciągnął broń z dłoni
starca i zaczął odcinać jego palce. Ciepła krew spływa wolno na ziemię, żłobiąc w śniegu czerwone dziury. Krzyk
bólu rozniósł się po równinie, płosząc ptaki na pobliskich drzewach. Twarz
człowieka bladła w miarę upływu osocza. Patrzyłam na to, nie mogąc oderwać
wzroku. Czułam, jak moje ramiona przeszywają sztylety paniki. Strach wypełnił
każdą z możliwych komórek. Katowano go nadal, odcinano kolejne palce, uderzano
w brzuch. Mężczyzna wymiotował krwią. Nie on jedyny. Poczułam odór wymiocin
obok siebie, co słabsze żołądki osób wokoło mnie eksponowały swoje byłe
zawartości na podłożu. Kobiety łkały, jednak na tyle cicho, by nie zwrócić na
siebie uwagi.
—
Podleczcie go — zawołał Toliman.
Elfka otulona w skóry podeszła
niepewnie do katowanego. Odrzuciła kaptur na plecy. Była to Zosma. Dotknęła
opuszkiem palca czoła mężczyzny. Zmarszczyła czoło w skupieniu. Poczułam lekką
wibrację pod stopami. Zaskoczona wpatrywałam się w ciało człowieka, jego rany
wolno sklepiały się, jednak tylko na tyle, by zatamować krwawienie. Postąpiła
krok w tył, głośno dysząc.
Usłyszałam świst przeszywający
powietrze, ułamek sekundy później dostrzegłam jak Zosma upada, przeszyta
strzałą. Wokoło zapanował chaos. Elfy zaczęły krzyczeć, ludzie rozglądali się zszokowani.
Kolejne groty przebujały serca moich wrogów. Kilkadziesiąt moich pobratymców
wybiegło z pobliskiego lasu, rzucając się na przeciwników. Ktoś przeciął więzy
krępujące moje dłonie. Rozglądałam się zaskoczona, nie wiedząc co mam ze sobą
zrobić, próbując ogarnąć, co się tak naprawdę dzieje.
— Trzymaj! —
krzyknął ktoś, podając mi niewielki miecz, wyjątkowo lekki.
Zesztywniałymi z zimna palcami
starałam się ułożyć go odpowiednio w dłoni. Wybiegłam naprzeciw armii elfickich
żołnierzy. W jednym momencie przestałam się przejmować śmiercią. Jeżeli nie
umrę w walce, zginę jako skazaniec. Nie wiedząc kompletnie nic o wojnie, o tym,
jak powinnam uderzać, gdzie, nie potrafiąc zachować odpowiedniej postury, czy
utrzymać balansu, naparłam na najbliższego przeciwnika. Uderzyłam ostrzem w
jego zbroję, drgania wywołane zderzeniem opanowały moje ręce, później całe
ciało, przewróciłam się. Elf wydał okrzyk pełen złości. Podniósł klingę nad
głowę, z zamiarem upuszczenia ją na mnie. Zacisnęłam powieki, czekając na ostateczny
cios.
Nie nadszedł.
— Wstawaj,
mała — usłyszałam znajomy głos.
Spojrzałam ku górze, dostrzegając
uśmiechniętą buźkę Matta.
— Chyba się
do tego nie nadaje — szepnęłam, czując mrowienie na wyblakłej ze
strachu twarzy.
— Jeszcze
się nauczysz — zawołał, chwytając mnie za przedramię i
ciągnąc ku sobie. — Kończmy tę walkę i uciekajmy.
Ruszyłam biegiem za nim. Matt
poruszał się zadziwiająco dobrze, zadając celne pchnięcia i sprawnie unikając
ciosów. Próbowałam go naśladować. Niezgrabnie odskakiwałam od napierających na
mnie przeciwników. Czułam się żałośnie, kiedy kolejny raz uświadamiałam sobie,
że moja siła polega tylko na ucieczce. Skupiając się na tych wszystkich
manewrach, zgubiłam się w tłumie, nie mogąc odnaleźć przyjaciela. Gdzie jesteś?
Widząc elfa pochylającego się nad
jednym z ludzi, chcącego zadać ostateczny cios, podbiegłam i wbiłam mu miecz w
udo. Istota uklękła, warcząc gniewnie. Uniósł na mnie pełne nienawiści
spojrzenie. Poznałam go. To ten sam, który znęcał się nade mną podczas
przesłuchania i ten, który wyprowadzał mnie z lochów. Rzuciłam szybkie spojrzenie w kierunku, jak
się okazało, starszej kobiety, nad którą pastwił się elf. Leżała, z szeroko otwartymi
oczami, ani nie drgnęła. Czułam, jak wzbiera we mnie złość.
— To za
wszystkie upokorzenia i morderstwa — szepnęłam, wbijając ponownie miecz w jego
nogę.
Jęknął z bólu, nagłym ruchem złapał
mnie za kostkę i pociągnął do siebie. Przygniótł ciężarem własnego ciała.
Próbowałam się wyrywać, czując ogarniający mnie strach. Jakakolwiek przewaga
zniknęła. Odrzucił mój miecz na bok. Zacisnął dłonie na moim gardle.
— Ty mała
idiotko — szepnął — myślisz, że byłabyś w stanie pokonać mnie?
Najlepszego wojownika? Żałosne.
Zaczynało mi brakować tchu.
Rozglądałam się na boki, szukając jakiejkolwiek pomocy. Gdzie zniknął Matt? Jedną
ręką próbowałam odepchnąć ważącego dwa razy tyle, co ja elfa, drugą dotykałam
ziemi obok. Moje palce natrafiły na coś twardego, zapewne kamień. Nie zastanawiając się,
wzięłam zamach i walnęłam przedmiotem wojownika. Chwila dekoncentracji pozwoliła mi
uwolnić się spod duszących mnie dłoni. Kopnęłam go w ranną nogę. Syknął z bólu.
Dostrzegłam rękojeść noża, wystającą z maleńkiej pochwy u pasa przeciwnika.
Wyciągnęłam go i wbiłam w szyje elfa. Krew spłynęła po jasnej skórze, a jej
krople opadały na moje ubranie, nadając szkarłatnej barwy. Patrzył na mnie, a jego zszokowane oczy powoli zachodziły mgłą. Otworzył usta, jakby chcąc coś powiedzieć. Po chwili opadł bezwładnie, przygniatając mnie swoim ciałem.
Oddychałam głęboko, próbując
uspokoić myśli.
Zabiłam go.
Zabiłam elfa.
Serce
biło mi szybko, ukojone triumfem i radością ze zwycięstwa, stłumionych moment
później przez poczucie winy i grozy.
Zabiłam
go.
Morderczyni.
Czyniło mnie to takim samym potworem,
jakim był on sam. Jednak to on od początku planował moją śmierć, ja się tylko
bronię — próbowałam się usprawiedliwić.
Wysunęłam się spod ciała. Podniosłam
się, otrzepując z błota. Zewsząd dochodził mnie dźwięk stali uderzającej w
stal. Krew barwiła ubrania, ziemię. Elfy mieszały się z ludźmi. Słyszałam jęki
bólu, jak i krzyki gniewu. To była rzeź.
— Zamordujcie ich! Na co czekacie!
Mój wzrok padł na krzyczącego
Tolimana. Jego twarz wykrzywiona była w gniewie i nienawiści. Czarny rumak
niespokojnie przebierał kopytami w miejscu. Sam elf trzymał w dłoni miecz,
jednak od atakujących dzielił go mur żołnierzy.
Tchórz —
pomyślałam.
W tłumie walczących dostrzegłam
Mimose na białym koniu. Zdrajczyni.
Na jej widok poczułam wypełniający mnie gniew. Pragnęłam wymierzyć jej karę za
zdradę, jakiej się dopuściła. Wyrwałam jednemu z trupów broń z dłoni. Czułam,
jak adrenalina buzuje w moich żyłach. Włosy elfki falowały na ledwo wyczuwalnym
wietrze. Dostrzegłam krople potu na jej bladych policzkach. Wyglądała niczym
bogini wojny — pięknie i groźnie.
Czyjś miecz uderzył w pierś białego
wierzchowca. Kolana ugięły się pod nim. Ogromne cielsko przetoczyło się na bok,
przygniatając nogi Mimosy. Okropne kwilenie cierpiącego zwierzęcia sprawiło, że
zadrżałam. Kobieta próbowała zepchnąć ciężkie stworzenie, nie była jednak w
stanie tego zrobić.
Stanęłam nad nią, próbując przybrać
maskę obojętności. Podniosła na mnie swój zaskoczony wzrok.
— No proszę
—
sapnęła z trudem. — Udało wam się. — W porywie
bezradności uderzyła korpus konia pięścią. — No dalej,
zabij mnie.
Patrzyłam na nią, nie mogąc
zdecydować się na kolejny ruch. Nienawidziłam jej, a przynajmniej tak mi się
wydawało. Wiedziała, że nie zasługuje na drugą szansę. Jednak, czy byłabym w
stanie ją zabić? Nie chciałam być morderczynią. Wciąż czułam szok po śmierci
strażnika.
— Na co
czekasz? — załkała. Szloch powoli zmieniał się w
histeryczny śmiech. — Nie umiałabyś tego zrobić. Jesteś za słaba —
stwierdziła. — Od początku to wiedziałam. Taka podatna na
wpływ. Mówię — idziesz ze mną, to ze mną idziesz. Żałosne.
Wszyscy tacy jesteście. Umrzesz wcześniej, czy później. Damy sobie z wami radę.
Wsłuchiwałam się w jej chichot.
Zaciskałam zęby, starając się nie rozpłakać. Może miała rację? Nie umiem
zabijać. Nie chciałam tego robić. Czy poczucie litości i szanowanie czyjegoś
życia było złe?
Morderczyni.
Miecz wypadł z mojej dłoni, wydając
cichy dźwięk przy zderzeniu z zamarzniętą ziemią. Mimosa roześmiała się. Czułam
się niczym w gęstej mgle. Wszystko było niewyraźne, ciche, jakby wszystkie
wydarzenia rozgrywały się za ścianę ze szkła. Zwykła dziewczyna w magicznym
świecie? Uczestnicząca w walce? Absurd.
— Viene?
Oglądnęłam się za głosem
wypowiadającym moje imię. Dostrzegłam Matta dosiadającego czarnego, całego w
bliznach konia. Szybko zmierzał w moim kierunku. Spojrzałam na elfkę.
— Policzymy
się jeszcze — szepnęłam.
Schyliłam się i zerwałam jej zielony
wisiorek z szyi. Matt podjechał do mnie i chwycił za ramię, sadzając przed sobą
w siodle. Uderzył mocno łydkami w boki rumaka, a ten ruszył galopem przed
siebie.
— Mam
nadzieję! — doszedł mnie jeszcze krzyk Mimosy.
Cwałem mknęliśmy przez las. Chłopak
obejmował mnie jednym ramieniem, dając trochę ciepła, drugim natomiast trzymał
cugle.
— Co z
innymi? — zapytałam.
— Dogonią
nas —
uśmiechnął się blado. — Nie martw się o nich.
Kiwnęłam głową. Ciało miałam
zesztywniałe z zimna, a lodowate powietrze uderzające we mnie wcale nie
pomagało w utrzymaniu ciepła.
Nigdy nie przyszło mi do głowy, że kiedykolwiek
zabije jakieś stworzenie. Kim byłam, by decydować, kto ma umrzeć, a kto żyć?
Wszystko wydarzyło się tak szybko. Pod przymkniętymi powiekami widziałam ciało
żołnierza. Przypominałam sobie, jak sztylet rozrywał mu gardło. Gwałtownie
otworzyłam oczy. Wolałam wpatrywać się w drzewa niż oglądać znów tę scenę.
Morderczyni.
Łzy spłynęły mi po policzkach.
Cieszyłam się, że jestem tyłem do Matta. Przynajmniej nie był w stanie ich
dostrzec. Czy kiedykolwiek ten obraz zniknie z mojej pamięci? Czy będę w stanie
spojrzeć komukolwiek w oczy? Zabrałam jedno życie, a czułam się, jakbym
odebrała ich co najmniej milion.
Morderczyni.
Nienawidzę
się.
*****************************************************************************
Dzień dobry! ;)
Nadchodzę z nowym rozdziałem. Kolejny już za dwa tygodnie.
Z racji świąt, chciałabym Wam życzyć wszystkiego, co najlepsze! Dużo radości i ciastek. ;>
Pozdrawiam! ;)
*****************************************************************************
Dzień dobry! ;)
Nadchodzę z nowym rozdziałem. Kolejny już za dwa tygodnie.
Z racji świąt, chciałabym Wam życzyć wszystkiego, co najlepsze! Dużo radości i ciastek. ;>
Pozdrawiam! ;)