26 cze 2016

Rozdział XV

Moje myśli dryfowały na granicy jawy i snu. Czułam, jak powoli odzyskuję władzę nad ciałem, mogłam poruszyć palcami u stóp, jak również podrapać się po nosie. Radość na wieść o tym, że Matt żyje już dawno wygasła, zbyt słaba, by przeciwstawić się strachowi i poczuciu zagubienia.
Jestem Strażniczką.
Te słowa były dla mnie niczym klątwa. Żal, jaki miałam do matki od czasu uświadomienia mnie o tym, że mnie zostawiła, przybrał na wielkości, obarczając ją dodatkowo dziedzictwem, jakie mi przekazała. Nienawidziłam jej za to. Kim trzeba być, by skazywać własne dziecko, na takie życie  pełne upokorzeń, bez miłości i poczucia bezpieczeństwa. Jednak im bardziej zmęczenie opanowywało moje ciało, tym bardziej czułam, że moja mama miała słuszność w tym, co zrobiła. Może właśnie zostawiła mnie po tamtej stronie muru, by odciąć mnie od mojego dziedzictwa? Może chciała mnie uchronić przed okrutnymi elfami i zajadłymi wiardami. Może moja mama mnie kochała?
Może.
Wszystko było zawarte w tym jednym słowie. Równie dobrze mogła chcieć się mnie po cichu pozbyć, ukryć, byleby nikt się o mnie nie dowiedział. Mogłam być dla niej udręką, ciężarem, czy czymś, co przynosiło jej wstyd.
Mimowolnie w moich oczach pojawiły się łzy. Nie mogłam jednak sprecyzować, czy spowodowane były bólem, czy złością. Chciałam odnaleźć matkę. W tym momencie przypomniały mi się słowa Zoey. Powiedziała, że ja i Matt jesteśmy jednymi z ostatnich. Mogłam więc założyć, że ona nie żyje. Rozczarowało mnie to. Miałam ochotę jej wygarnąć wszystkie krzywdy. Była winna wszystkiemu, co mnie spotkało.
Przemyślenia powoli przekształciły się w płytki sen, gdzie smok o trzech głowach gonił małą dziewczynkę. Po chwili uzmysłowiłam sobie, że tym dzieckiem jestem ja. Wielkie łby zmieniały kształty, przybierając wygląd końskich, jeden miał róg, inny płomienie zamiast oczu, a trzeci skrzela. Z grubego cielska wyrosły nagle pierzaste skrzydła. Stwór zamachnął się wielką łapą, powodując mój upadek. Pazury zawisły nade mną, pod groźbą ostatecznego ciosu. Jednak szpony zmieniły się w ludzką dłoń, a trzy głowy zredukowały się do jednej. Teraz stał nade mną Matt, uśmiechając się szeroko. Coś dziwnego było w jego uśmiechu. Zęby miał szpiczaste niczym lwie kły.
 Obudź się Viene  zawołał, szarpiąc moim ramieniem i spoglądając na mnie swoimi oczami  dziwnie czerwonymi.

Z trudem podniosłam powieki. Serce biło mi jak szalone, a umysł wciąż trwał w stanie uśpienia. Zaspanym wzrokiem wyłapałam obecność dwóch postaci nad moim łóżkiem. Uniosłam się na łokciach, mrużąc oczy.
 Co się dzieje?  zapytałam, choć nie byłam do końca pewna, czy wypowiedziałam  to na głos, czy jedynie pomyślałam te słowa.
 To ja, Mus.  Ocknęłam się, skupiając wzrok na jego twarzy.  No i Lilith  dodał.
 Co tu robisz?
 Jak to co?  szepnął zdziwiony.  Mieliśmy iść po tego twojego chłopaka czy coś.  Szeroki uśmiech rozjaśnił jego twarz.
 Co?  zawołałam, marszcząc brwi w wyrazie zaskoczenia.  Ja nie mam chłopaka.
 Rusz swoje święte dupsko, bo nie mamy czasu  zawarczała osoba, stojąca za Musem.  Jak tego nie zrobisz, to sama cię stamtąd zedrę.
 Cicho, Lila  skarcił elfkę jej brat.  Nikt nas nie może usłyszeć.
 Tak, ale jak ona zaraz się nie ogarnie, to i tak skończymy z łbami na kijach sapnęła. – Ruszcie się. Nie będę znowu ratować życia temu człowieczkowi.
I wyszła. Patrzyłam za nią ze zdumieniem. Dlaczego ona mnie tak nie lubi?
 Nie wiem. Lilith ma swoje humorki. Na wszystko, co posiada, ciężko pracowała i nie lubi ludzi, którzy się obijają, więc ubieraj się szybko.  Czułam, jak na moją twarz wpływa rumieniec. Nie chciałam powiedzieć tego na głos. Na pewno nie elfowi, którego znałam zaledwie dwa dni, a już na pewno nie jej bratu. Nastała niezręczna cisza, podczas której zastanawiałam się, co mam zrobić. Jak mamy się wydostać z miasta? Jak odnaleźć Matta? Gdzie są ruiny starego miasta? Czym w ogóle jest stare miasto?
Niezgrabnie podniosłam się z łóżka. Spojrzałam na pakunek trzymany przez Musa, później na samego elfa. Chłopak odchrząknął i rzucił mi paczkę, drugą dłonią nerwowo przeczesał włosy.
 To ja wyjdę  oznajmił i opuścił pomieszczenie.
Ubrania, które mi przyniesiono były zdecydowanie lepsze niż te, dane mi przez Lilith dzień wcześniej. Zrzuciłam białe, workowate odzienie i przebrałam się szybko w czarne, obcisłe spodnie z szorstkiego, ale rozciągliwego materiału i równie ciemną koszulkę, której rękawy sięgały mi do łokci. Buty niestety musiały zostać te same, jakie dostałam już w ludzkim obozie. Leżały obok jednej z nóg łóżka.
Pomieszczenie, w którym się znajdowałam, wyglądało tak samo, jak mój pokój, jednak dopiero, kiedy wyszłam na zewnątrz, rozpoznałam, że to właśnie on. Musiano mnie tutaj zanieść po tym całym naznaczeniu.
Przypomniałam sobie o tatuażu na nadgarstku. Szybko podniosłam dłoń do oczu, ale oprócz zaczerwienienia i niewielkiej opuchlizny nie dostrzegłam nic. Uznałam, że to dziwne.
 To dodatkowa ochrona. — Mus odgadł moje myśli.  Jeśli nikt nie zobaczy znaku, to nie będzie cię wypytywał o położenie miasta. Nie będą wiedzieć, że tu byłaś. Chociaż z drugiej strony, pewnie, gdyby go zobaczyli, nie wiedzieliby nawet, że to nasz symbol. Wzruszył ramionami.  W sumie trochę bez sensu.
Pierwsze promienie słońca padały na jego piękną twarz. Wyglądał inaczej niż zwykle, jakby gwiazda wychwalała jego ideał, chciała podkreślić jego urodę i wielbić gorącymi pocałunkami. Pomyślałam, że gdyby był Nocnym Elfem, to z pewnością połączony byłby ze Słońcem i jego imię by nosił. Moje spojrzenie przesunęło się na jego siostrę, stojącą daleko od nas, opartą o jeden ze słupów przytrzymujących most. Spoglądała na nas, marszcząc kształtne brwi. Kitka na czubku jej głowy powiewała nieznacznie przy lekkich podmuchach wiatru. Lilith, chociaż niesamowicie podobna do brata, bardziej przypominała mi Królową Lodu aniżeli słoneczną księżniczkę. Zastanawiałam się, czy choć odrobinę wyglądam tak dobrze, jak oni. Poczułam lekkie ukłucie zazdrości, które starałam się szybko wyprzeć z moich myśli.
 To, jak mamy się stąd wydostać?  zapytałam, siląc się na uśmiech.
 Lilith zaraz zaczyna wartę, więc jak kogoś spotkamy, nie będzie to podejrzane. Będzie to wyglądać tak, że po prostu ją odprowadzamy  oznajmił Mus.  Wymkniemy się przez stajnię.
 Macie stajnię?  Nie kryłam zdziwienia.
 No jasne!  zaśmiał się elf.  Co ty, myślałaś, że sobie te wilki wyczarowujemy?
 Nie zdziwiłabym się  szepnęłam sama do siebie. Nie wiem, czy coś potrafiłoby mnie jeszcze zaskoczyć. Skoro w tym świecie istnieją i jednorożce, i pegazy, i ludzie zmieniający się w wilkopodobne coś, to dlaczego nie można by było wyczarować sobie wilka?
Mus pociągnął mnie za przedramię, kierując w stronę siostry. We troje, w całkowitej ciszy przemierzaliśmy kolejne mosty. Nie spotkaliśmy po drodze żadnej żywej duszy. Nie wydawało mi się to normalne, w końcu nawet w środku nocy, kiedy pierwszy raz przybyłam do miasta, ktoś przechadzał się drewnianymi kładkami. Nie odważyłam się odezwać, otaczająca nas cisza wydawała się tak delikatna, że nawet głośny oddech mógłby rozerwać ją na małe kawałeczki. Nie wiedziałam, jakie konsekwencje mogą nam grozić za opuszczenie miasta bez czyjejś zgody. Lilith określiła to mianem „łbów na kijach”, co dla mnie znaczyło tyle, co śmierć.
Przełknęłam ślinę, nerwowo zaciskając palce u rąk. Elfy kroczyły pewnie, ale dostrzegłam w ich ruchach wymuszaną delikatność, jakby bały się wydać najmniejszy dźwięk. Intuicyjnie dopasowałam do nich mój krok, jednak nie wychodziło mi to tak gładko i cicho, jak im.
Lilith weszła na jeden z jeszcze nieznanych mi mostów. Prowadził on do płaskiego pnia, podobnego do tego, gdzie znajdowała się studnia, lecz ten był zdecydowanie mniejszy. Przez jego środek, do samego dołu przechodziła szeroka szczelina.
 Mamy tam zejść?  zapytałam, a moim ciałem wstrząsnęły dreszcze.
 A co, dziewczynka boi się wysokości?  zakpiła Lilith.  Trzeba było się nie pakować do miasta na drzewach.
Po tych słowach skoczyła w dół. Dłoń automatycznie znalazła się przy moich ustach, kryjąc grymas szoku na mojej twarzy.
 Jest drabina  zaśmiał się Mus.  Ale efekt piorunujący, nie?
Chłopak puścił mi oczko, po czym przerzucił nogi w stronę przepaści i tyle go widziałam. Nie miałam lęku wysokości. Bałam się jedynie upadku, złamania kręgosłupa, połamania kończyn. Odległość do ziemi była ogromna. Gdybym spadła, pewnie leciałabym bardzo długo, zanim moje ciało uderzyłoby o grunt. Nie miałam jednak wyboru. Pochyliłam się nad krawędzią. Zobaczyłam tylko ciemność.
Czy na pewno nie miałam wyboru? W każdej chwili mogłam zawrócić, znaleźć się z powrotem w łóżku. Nie byłam tym, kim mi wmawiano, że jestem. Nie miałam żadnych kwalifikacji, umiejętności. Co, jeśli przyjdzie mi walczyć, czy jechać konno? Byłam tak naprawdę nikim. Zapewne już w pierwszym dniu odosobnienia w tej puszczy skończyłby się mój krótki żywot.
Nie myśl tak. Nie wolno ci tak myśleć.
Byłam tylko morderczynią. Problemem. Istotą pozbawioną talentów i marzeń o wspaniałej przyszłości. Małym człowieczkiem.
Może powinnam się rzucić w dół? I po prostu to skończyć? Musowi i Lilith z pewnością poszłoby lepiej beze mnie. Matt im pomoże.
Matt.
Nie może wejść do miasta. Inaczej umrze. Czy oni o tym wiedzą? Czy nie przyjdzie mnie szukać? Co, jeśli go złapią?
Mój wzrok padł na pierwszy z wielu szczebli.
Pójdę i mu powiem. Potem niech się dzieje co chce.
Niepewnie pochyliłam się nad przepaścią. Drżącymi dłońmi chwytałam kolejne drewniane belki. Miałam wrażenie, że moja podróż ciągnie się w nieskończoność. Po pewnym czasie moje palce odmawiały już posłuszeństwa, nie chciały zaciskać się na szczeblach, czułam wyrastające mi pod skórą bąble.
Po kilku kolejnych ruchach odważyłam się spojrzeć w dół. Udało mi się dostrzec odległy grunt, do moich nozdrzy doszedł też zapach piżma i siana. Ten aromat mieszał się z czymś jeszcze, czego nie potrafiłam zidentyfikować.
Poczułam ulgę, kiedy moje stopy dotknęły podłoża. Wzięłam głęboki oddech i prześlizgnęłam się przez niewielką szczelinę w korze drzewa. Znalazłam się w stajni. Nie była to jednak taka sama stajnia, jaką pamiętałam z ilustrowanych książek. Przypominała raczej wilczą norę, osadzoną głęboko w ziemi, wyłożoną piaskiem i sianem. Jedynym źródłem światła były pochodnie, umieszczone dla bezpieczeństwa w kloszach z przezroczystego materiału. Ogromne pomieszczenie podzielono na kilka części. W największej zagrodzie dostrzegłam zarys postaci kilku ogromnych wilków. Czułam, jak ich wzrok mierzy mnie od góry do dołu, jakby oceniały, czy dałoby radę się mną najeść. Bez wątpienia wyczuwały mój strach. Przeczuwałam, że gdyby nie oddzielające mnie od nich ogrodzenie, już dawno by się na mnie rzuciły.
Szłam dalej przed siebie, starając się nie patrzeć w oczy bestii, w kierunku dwóch osób, żywo ze sobą dyskutujących. Stały obok kolejnej zagrody, gdzie zobaczyłam mojego konia, a raczej wierzchowca Matta. Zwierz niespokojnie strzygł uszami, wsłuchując się w wilcze warczenie i szczekanie. Bez wątpienia niepokoił go również ten dziwny zapach. Kiedy próbowałam odnaleźć jego źródło, dostrzegłam następne ogrodzenie, oddzielające od ścieżki ogromne ilości pokrytych krwią kawałków mięsa.
Przełknęłam ślinę, starając się powstrzymać odruch wymiotny. Jak oni mogą pracować w takich warunkach? Czy ich to nie brzydzi? Napotkałam wzrok Musa, który podszedł do mnie, szeroko się uśmiechając. Musiał dostrzec bladość mojej twarzy, a raczej jej zielony odcień, bo oglądnął się na górę mięsa i serdecznie zaśmiał.
 Jak coś, to jest świeże  oświadczył dumnie.  Musimy polować za nasze zwierzaki, bo nie chcemy, by komuś udało się za jednym z nich dotrzeć aż tutaj. Nie widziały słońca już dobre dwa tygodnie. Biedne wilki.
 A skąd się tu wziął ten koń?  Kiwnęłam głową w kierunku czarnego wierzchowca.
 To jeden z niewielu, które uciekły przed Nocnymi, ma zwierzak szczęście. Teraz pozostaje kwestia, na czym wolisz jechać, na wilku czy koniu.  Mus wbił we mnie zaciekawione spojrzenie.
 Najlepiej to ani to, ani to  przyznałam.  Kiepski ze mnie jeździec…
 A jest coś, co potrafisz zrobić?  Lilith wykrzywiła usta w ironicznym uśmieszku.  Ach, wybacz, miałaś dość odwagi, by zejść na dół.  Uniosła ręce w geście poddania.
 Lila, daj jej spokój  skarcił siostrę Mus.
Moje blade policzki w jednej chwili nabrały szkarłatnej barwy. Miałam ochotę wygarnąć, co o niej myślę, zapytać, dlaczego jest wobec mnie tak niemiła. Niestety, moje usta pozostawały zamknięte. Nie wiedziałam, czy to strach przed odrzuceniem ze strony Musa, jeżeli miałabym obrazić jego siostrę, czy po prostu wiedziałam, że Lilith ma racje. Zacisnęłam pięści, starając się uspokoić. Oddychałam głęboko przez usta, starając się uniknąć dopływu nieprzyjemnych zapachów.
 Wolę konia  szepnęłam, na co Mus kiwnął głową i poprowadził mnie w kierunku wierzchowca.
Stanęłam przed zagrodą, patrząc, jak elf siodła ogromne zwierzę, nucąc pod nosem. Jego siostra zniknęła za drzwiami stodoły, umieszczonej w kojcu wilków. Odpychałam od siebie wspomnienia wypowiedzianych przez nią słów.
 Dlaczego nikogo tutaj nie ma?  zapytałam Musa, kiedy ten podawał mi lejce.
 Dziś jest nasze małe święto  oznajmił.  Wszyscy, poza wartownikami, powinni być na głównym placu. To daje nam okazje do ucieczki.
 Jakie święto?
 Pierwszodzień Oczu Drzew, coś jak umowna data powstania naszego ludu. Miejmy nadzieję, że szybko nie zauważą naszej nieobecności.
 Ale mówiłeś, że jak coś, powiemy, że odprowadzaliśmy Lilith…
 Tak, chodzi o to, że główna mowa zaczyna się dopiero za chwilę, do tego czasu można jeszcze załatwiać swoje sprawy, ale większość zbiera się już o świcie, bo organizowane są różne pokazy i konkursy.
Kątem oka dostrzegłam zbliżającą się elfkę. O krok za nią szły dumnie, dwa ogromne wilki, jeden czarny, drugi w kolorze srebra. Nie były ubrane w żadne siodła ani uzdy, kroczyły wolno, niczym dwa wytresowane psy. Wiedziałam jednak, że wystarczyłby jeden zły ruch, a rozszarpałyby gardło w ułamku sekundy.
Mus pomógł mi wdrapać się na grzbiet konia, który na sam widok wilków kładł po sobie uszy i wrogo prychał. Stępem ruszyłam za elfami. Tunel ciągnął się w nieskończoność. Minęliśmy ostatnią pochodnię, wkraczając w całkowitą ciemność. Przytuliłam się do szyi wierzchowca, ufając jego instynktowi. Kroczące przed nami wilki nie wydawały żadnych dźwięków, poruszały się niczym duchy. Przez moment bałam się, że wstąpiłam na złą ścieżkę, o ile taka była, i szłam w zupełnie innym kierunku. Jednak chwilę później dostrzegłam nikłe światło przed sobą, a na jego tle zarys dwóch wilczych jeźdźców, pochylonych nad owłosionymi karkami swoich podopiecznych.
Zatrzymałam wierzchowca na granicy kamienistej groty i rozprzestrzeniającej się przede mną puszczy. Chłody wiatr muskał moje nagie przedramiona i rozwiewał włosy. Czarna grzywa rumaka powiewała na wietrze. Zwierz uniósł łeb ku górze, rozkoszując się świeżym, leśnym zapachem. Przycisnęłam łydki do jego boków, nakazując ruszyć przed siebie. Zdziwił mnie brak mgły, pary czy tych dziwnych, ogromnych drzew. Domyśliłam się, że tunel prowadzi daleko poza granice miasta, lecz gdzie dokładnie? Mus zrównał ze mną wilka, który wzrostem prawie dorównywał koniowi.
 Gdzie jesteśmy?  Rzuciłam mu pytające spojrzenie.
 Pamiętasz wasz ludzki obóz? To zaledwie godzinę drogi od niego  oznajmił, gdy kiwnęłam głową.  Musimy się pośpieszyć, jeżeli chcemy dogonić Twoich przyjaciół, trzymaj się mocno.
Wilczur ruszył cwałem przed siebie. Uderzyłam konia łydkami, jednocześnie luzując wodze. Skąd wiedziałam co mam robić? Nie wiem. Kłykcie bielały mi od nacisku. Zimny wiatr powodował dreszcze na moim ciele. Bałam się. Bardzo się bałam. Co, jeśli znów spadnę? Miałam nadzieję, że Mus po mnie wróci. Wpatrywałam się w zgrabne sylwetki wilków, podziwiałam ruchy elfów na ich grzbietach. Stanowi jedność. Ciało zwierzęcia idealnie współgrało ze swoim jeźdźcem. Przez moment zastanawiałam się, jak tresowane są te wierzchowce, skąd biorą się tak ogromne stworzenia. Chwila dekoncentracji sprawiła, że omal nie wypadłam z siodła, gdy koń przeskakiwał zwalony pień drzewa. Skupiłam się więc, na utrzymaniu równowagi.
Ze zdziwieniem spostrzegłam, że elfy zwalniają tępo, by po chwili całkowicie się zatrzymać. Do moich nozdrzy doszedł nieprzyjemny zapach. Gdy tylko zrównałam się z towarzyszami podróży, dostrzegłam źródło tego smrodu. Wkoło walały się poszatkowane ciała. Głowy leżały rozdzielone od korpusów, palce od dłoni, wnętrzności wylewały się na twardą, zamarzniętą ziemię. Moim ciałem wstrząsnęły torsje.
 Niedobrze mi  zdążyłam szepnąć, kiedy z moich warg na ziemie wylała się cała zawartość żołądka.
Lilith zasłaniała usta dłonią, a w jej oczach błyszczały łzy. Tutaj, w tłumie martwych ciał, mógł leżeć ktoś jej bliski. Jedynie Mus zachował zimną krew. Zeskoczył z grzbietu wilka i przemierzył pole walki. Nie ruszyłam się z miejsca. Nie byłam w stanie. W moim brzuchu wciąż trwała rewolucja, oddychałam przez usta, zatykając nos palcami. Widziałam ślady pazurów i zębów na pobliskich szczątkach. Niektóre z twarzy ostały się w całości, mogłam więc zauważyć, że wśród zamordowanych byli i ludzie i elfy. Również konie i wilki leżały zamordowane, i w kawałkach, z wyżartymi dziurami w brzuchach i szyjach.
 Wiardy  szepnął chłopak, zatrzymując się przy wierzchowcu.  To część twojego oddziału.  Spojrzał na mnie ze współczuciem w oczach.  Pierwszy raz słyszę o czymś takim, żeby wiardy atakowały grupę ludzi i elfów.  
Ze smutkiem opuściłam głowę. Czy był wśród nich ktoś, kogo znałam? Czy możliwe bym znalazła wśród tych wszystkich szczątek Anthony’ ego lub starca bez ręki? A może te kobiety, z którymi dzieliłam namiot? Może był tam nasz dowódca, Kell?
 Jedźmy stąd  zaproponowałam, nie mogłam dużej na to patrzeć. Przełknęłam ślinę, a wraz z nią napływające mi do gardła wymiociny.
Elf kiwnął jedynie głową i wspiął się na wilczy grzbiet. Nie zdążył wykonać ani kroku naprzód, kiedy doszedł do nas dźwięk łudząco przypominający kaszel. Strach sparaliżował moje nogi, nie pozwalając zmusić konia do ruchu. Mus i Lilith w jednej chwili wyciągnęli zza pasa krótkie miecze i pośpieszyli wilki. Zwierzęta najeżyły się, ukazując rządek ostrych zębów, jednak nie wydając najcichszego warknięcia.
Kaszlnięcie powtórzyło się głośniej. Dostrzegłam również, jak jedno z końskich ciał nieznacznie się poruszyło. Kobieta ześlizgnęła się z wilka, uspokajająco gładząc go po karku. Podeszła do korpusu konia, delikatnie go szturchając, a wtedy ze zwłok uniosła się chmara much.
Usłyszałam ciche chrypiące odgłosy, na których dźwięk, Mus zeskoczył z wilka i pomógł Lilith zepchnąć ogromne cielsko na bok. Po tym doszło do mnie głośne sapnięcie. Wytężyłam wzrok, starając się dostrzec, co tam leży. Zobaczyłam zakrwawione spodnie, wbity w sam środek klatki piersiowej miecz, obwinięty brudną od krwi szmatą, aż w końcu spojrzałam na twarz rannego. Posklejane włosy i bujna broda z początku nie pozwoliły mi rozpoznać osobnika. Jednak po chwili do mnie dotarło, kto to.
 Anthony!  wykrzyknęłam, a stado kruków uniosło się z pobliskich drzew, wydając przeraźliwe dźwięki.
           

************************************************

I tak rozpoczyna się nasza długa podróż. Matta spotkamy już niebawem. Najpierw dowiemy się co i jak się wydarzyło tutaj. Kolejny rozdział już za 2 tygodnie.
Tymczasem życzę miłych wakacji ;>
Pozdrawiam! ;) 

5 komentarzy:

  1. Przyznaję, że Lilith zaczyna trochę działać mi na nerwy. Trochę zrozumienia, Viene i tak zachowuje zimną krew. Przecież cały ten świat jest dla niej nowy, nie można oczekiwać, że od razu będzie wszystko umiała. Cieszę się, że niedługo znajdzie się Matt, ciekawa jestem jak będą wyglądały relacje miedzy nim a Musem i Lilith.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Przepraszam za zwłokę, już się poprawiam ;)
    Rozdział mi się podobał. to taki wstęp do z pewonścia długiej i obfitującej w wydarzenia podrózy...
    Początkowe przemyślenia narratorki były dosć chaotyczne, ale włąściwie trudno się dziwić. To niezdecydowanie, jeśli chodzi o matkę, której nie zna, dodatkowo uwidaczniało, jak bardzo te wszystkie wiadomości na nią wpłynęły. Jestem naprawde bardzo ciekawa, czy kobieta żyje... no i zastanawia mnie też postać ojca, aż dziwn,e że sę nad nim nie zastanawiała.
    odnoszę wrażenie, że łatwo udało im się wykraść z miasta elfów, alemoże i to dobrze, niech chociaż jedna rzecz się uda. Zastanawiam się, w jaki sposób Lilith i Viene się będa dogadywać, bo dobrze to nie wygląda. podejrzewam, że L przeżyła w swoim życiu coś bardzo złego ze strony ludzi, skoro się tak zachowuje, bo aż tak duża niechęć chyba musi mieć jakieś głębsze podłoże. POdobał mi się bardzo pomysł jechania na wilkach, to taka magia :p Mus jest spoko, ale tęsknię za Mattem. Ale i tak się cieszę, że chociaż Anthony jesazcze żyje... Zdziwiło mnie nieco, że Mus najpiarw wykazywał takie zainteresowanie ofiarami, a później jakoś tak szyko chciał uciec... Ceszę się, że Anthony znalazł siłę, żeby kaszleć, mam ogromną nadzieję, że wyzdrowie. No i ciekawe, jaką historię przekaże pozostałym bohaterom. jesli chodzi o błędy, zauważyłam "okazję" zamiast "okazje", no i dość nieoczkiewanie nazwanie Lilith kobietą, która odsuwała konia - przez chwilę bylam pewna, że to ktoś jeszcze inny, który nagle się nie wiadomo stąd pojawił. w moich wyobrażeniach Lilth to nastolatka xD Czekam na nowość

    OdpowiedzUsuń
  3. „ W sumie trochę bez sensu”- to zdanie i cała wcześniejsza wypowiedź Musa bardzo nie rozśmieszyły;D Wyobraziłam sobie jak wzrusza przy tym ramionami i sam nie rozumie, dlaczego tłumaczy to Vien. Lubię go;D
    „— A jest coś, co potrafisz zrobić? — Lilith wykrzywiła usta w ironicznym uśmieszku. — Ach, wybacz, miałaś dość odwagi, by zejść na dół. — Uniosła ręce w geście poddania.” – ahaha ją też lubię;D
    „— Wolę konia” – Boże jedyny, przeczytałam walę konia… czas się udać do okulisty xD
    „Stanowi jedność” – stanowili

    To by było na tyle moich „wytyków” ;) Jeśli chodzi o rozdział, to zacznę od tego, że coraz bardziej podoba mi się Mus i Lilith. Ona jest ciągle najeżona, on zabawny. Wydaje mi się, że stanowią dla siebie przeciwieństwa, chociaż nie było o nich jeszcze zbyt wiele. Mimo tego mam nadzieję, że będą tu ważnymi (albo chociaż częstymi) postaciami, bo lubię o nich czytać. Szczególnie o Musie, ale to chyba dlatego, że mam fioła na punkcie męskich charakterów w opowiadaniach;D
    Nie mam dobrych przeczuć co do tej ucieczki. Obawiam się, że mogą mieć duże problemy, a nie wiem do czego zdolni są przywódcy w takich przypadkach. To stwierdzenie, że skończą z głowami na palach wcale nie napawa mnie optymizmem. Ale to co stało się potem jest o wiele gorsze! Tyle ciał, tyle trupow i wśród tego wszystkiego jeden – jeszcze żywy - Anthony. Uwielbiam takie zwroty! I zastanawiam się jak on to wszystko opisze, co powie, jakie będą jego spostrzeżenia. Zdoła to przeżyć?
    Nie mogę się doczekać! ;*

    OdpowiedzUsuń
  4. Wybacz mi, że może nie będę długo się rozpisywać, bo padam na ryjek, a chcę wszystko zgrabnie nadrobić, dopóki czas mi sprzyja i humor do czytania ;3
    kurcze, co jest nie tak z tą Lilith? Jest taka wredna, że mam ochotę dać jej w pysk... Moja Lexa już by jej dała lekcję dobrych manier!
    Jeśli to efekt dzieciństwa, chciałabym się czegoś więcej dowiedzieć o jej przeżyciach. O dzieciństwie obojga, Musa i Lilith. Bo skoro on taki miły i łagodny, a ona taka wybuchowa i waleczna? Coś musiało być na rzeczy!

    Ach, domyślałam się, że to nie będzie Matt, ale nie spodziewałam się kompletnie Antka, serio xD Spodziewałam się umierających zwłok, zwrotu akcji, walki.
    Zaskoczyłaś mnie :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Ha! Ja jednak byłam na bieżąco! Tylko nie dałam komentarza z powodu ciężkich praktyk! Ale i tak musiałam przeczytać rozdział jeszcze raz bo bym go dobrze nie skomentowała i w sumie powiem że zaczęłam trochę inaczej myśleć. Wszyscy jeżdżą po Lilith (piękne imię, wspominałam że mój kot tak się nazywa? xD), ale czy naprawdę powinniśmy? Postawmy się w jej sytuacji. Przychodzi sobie człowiek, cały czas trzeba za niego wszystko robić, pomóc mu przeżyć bo sam nic nie umie i jest właściwie... bezużyteczny? W tym świecie ciężko takiemu człowiekowi przeżyć. I ciężko elfowi zajmować się cały czas tym człowiekiem. Tutaj Lilith ma trochę racji denerwując się za każdym razem. Ale, aby jej za bardzo nie bronić, stanę na chwilę po stronie Viene. Ja będąc nią na pewno bym się podobnie zachowała. Po pierwsze... kto z nas zwykłych ludzi umie jeździć konno? No wyjątki. Koń to nie rower rzecz jasna. Ma prawo nie umieć, nie wychowała się w świecie gdzie trzeba walczyć o życie. Po drugie spadła na nią wielka odpowiedzialność. Na nastolatkę... A chyba wiemy jak nieodpowiedzialne są nastolatki. Chociaż nie raz marzyłam by uratować świat jako dzieciak, to gdyby było mi się zmierzyć z takim przeznaczeniem jak ma Viene... Żałowałabym, że się urodziłam :)
    A o Anthonym zapomniałam kompletnie. :D
    I jeszcze nie bardzo mi się spodobało, że Mus powiedział, do Viene 'poszukajmy twojego chłopaka'. Ale Mus, ja chcę byś ty został chłopakiem V. :D XD
    Pozdrawiam! Już jutro wrzesień, więc zaraz powrócisz!

    OdpowiedzUsuń

Nomida zaczarowane-szablony