Tydzień
szybko zbliżał się ku końcowi. Aschley zabrała mnie na wielkie zakupy. Nigdy w
życiu nie miałam tylu ubrań. Przymierzając je wszystkie i przeglądając się w
lustrze, pierwszy raz w życiu czułam się ładna i atrakcyjna. Obcisłe spodnie i
koszulki w różnych kolorach podkreślały moją szczupłą sylwetkę. Byłam
szczęśliwa. W inne dni spędzałam czas z Mattem, który z chęcią oprowadzał mnie
po okolicy, obszernym ogrodzie. Potrafił godzinami opowiadać o architekturze i
przyrodzie, widać było, że bardzo się tym interesuje. Jego pasja powoli mi się
udzielała, zaczęłam bardziej zwracać uwagę na szczegóły, jakie wcześniej po
prostu umykały przed moim wzrokiem. Tydzień wystarczyłby ten roztrzepany,
gadatliwy chłopiec stał się moim przyjacielem.
W
jeden z cieplejszych wieczorów wybrałam się z Mattem na kolejny obchód ogrodu.
Drzewa były już zupełnie nagie, liście tworzyły wielobarwny dywan z przewagą
brązowych kolorów. W powietrzu czuć było szybko zbliżającą się zimę. Okres ten
kojarzył mi się z okresem smutku i chłodu. Ludzie niechętnie opuszczali domy ze
względu na panujący w koło mróz. Dni stawały się krótkie, szare.
Działkę
z każdej strony otaczał mur, lecz ten najbardziej zbliżony do lasu był
pokruszony, obrośnięty mchem i bluszczem. Za nim ciągnęła się wielka
niewiadoma. Otulona grubym, miękkim szalikiem starałam się dotrzymać kroku
mężczyźnie, co było trudne, bo poruszał się bardzo szybko. Po krótkiej chwili
miałam już zadyszkę.
— Zwolnij — sapnęłam.
Matt
spojrzał na mnie i z uśmiechem zrównał się ze mną. Był o głowę ode mnie wyższy.
Nie należałam do niskich dziewczyn, jednak przy nim czułam się bardzo malutka.
— Chyba powinnaś zacząć biegać — zaśmiał się, puszczając mi oczko. — Musisz mieć siłę uciekać przed dzikami.
— Jedyne niebezpieczeństwo, jakie tu widzę, to jeden wielki, wkurzający blondasek — popatrzyłam na niego spode łba, co przyjął z szerokim uśmiechem.
W
wolniejszym już tempie dotarliśmy do najdalej wysuniętej części ogrodzenia.
Wdrapałam się na murek, wpatrując się w dal. Oprócz niezliczonej ilości drzew
nie było tu nic. Matt opowiadał mi, że dalej ciągnie się przez wiele kilometrów
puszcza, jedyne co ją przerywało to średniej wielkości jezioro i strumień.
— Radze ci się tam nie zapuszczać- upominał. — To wielki las, są tu i wilki i niedźwiedzie. Taka mała dziewczynka jak ty mogłaby sobie zrobić krzywdę — szturchnął mnie lekko.
— Byłeś tam? - zapytałam, spoglądając w jego zielone oczy.
— Kilka razy — odparł. — Ale nigdy nie sam. Czasem z chłopakami robimy jakiś biwak, czy po prostu chodzimy na grzyby. Raczej nie cieszy się dobrą reputacją.
Było wiele przypadków zniknięć, a jeżeli ktoś wracał, to odmieniony. Mówią, że
tam straszy, że żyją tam istoty nie z tego świata. Wejdź zbyt głęboko, a już
nigdy nie wrócisz.
Siedzieliśmy
chwilę w ciszy. Widząc tę puszczę przed sobą, słysząc szmer poruszających się
liści, czy trzask gałęzi, opowieści Matta zdawały się jak najbardziej
prawdziwe. Kiedy robiło się ciemniej, moje serce zaczynało bić szybciej, z coraz
większą obawą spoglądałam na drzewa za murem. Czasem miałam wrażenie, że widzę
jakiś ruch za którymś z pni. Towarzysz zdawał się widzieć moje lęki, bo obejmował
mnie ramieniem i odciągał w stronę domu. Najbardziej byłam zaskoczona reakcją
mojego organizmu - zdawał się być przyciągany przez niewiadomą, słyszałam
wewnętrzny głos, instynkt każący mi skryć się między grubymi pniami. Może ten
las naprawdę był magiczny?
Pierre
i Brian mało czasu spędzali na remontowaniu. Wyjechali w interesach do innego
miasta w raz z moim nowym tatą - Jasperem. Rodzice namawiali mnie, bym nie krępowała się i w razie nudy, zwiedziła dom. Mając czas z chęcią wędrowałam po tajemniczych korytarzach budynku. Każdy pokój zdawał się przesiąknięty magią, którą zaczynałam dostrzegać we wszystkim. Na piętrze wiele
pokoi było zamkniętych na klucz. Próbowałam jednak się do nich dostać. W tym
celu powyginanymi drutami majstrowałam przy zamkach. Rzadko udawało mi się je
otworzyć, jednak kiedy to osiągnęłam, czułam rozpierającą mnie dumę i rosnącą
ciekawość.
Nadszedł
mój ostatni wolny dzień. Jako że była to niedziela, mężczyźni nie przyszli do
pracy. Miałam nadzieje spędzić czas z rodzicami, jednak zaraz po południu
oznajmili mi, iż mają spotkanie w sprawie sprzedaży ich starego domu.
Pozostawiona sama sobie znów zaczęłam błądzić po korytarzach willi. Po
szerokich schodach udałam się na piętro, wędrowałam aż dotarłam do części
jeszcze przeze mnie nieodkrytej. Z zewnątrz doszedł mnie grzmot, chwilę
później przez zakurzone okna dostrzegłam błysk. Na dworze rozpętała się burza.
Gałęzie drzew drapały ściany budynku, wywołując gęsią skórkę na moich
ramionach.
Zaczęłam
szarpać się z pierwszą napotkaną klamką, niestety drzwi były zamknięte.
Wyciągnęłam z kieszeni moją kolekcję wytrychów i wetknęłam jeden z nich w
dziurkę na klucz. Po chwili dał się słyszeć głuchy klekot. Pchnęłam wrota.
Błądziłam po ścianie w poszukiwaniu włącznika światła, jednak go nie znalazłam.
Po wcześniejszych próbach zaopatrzyłam się w małą, kieszonkową latarkę, więc
szybko zalałam pomieszczenie bladym promieniem. Pokój, w którym się znalazłam, był inny od wcześniejszych, zdecydowanie mniejszy, wyglądał na starszy i
zaniedbany. Kilka mebli było przykrytych białymi płachtami, pokryte dodatkową warstwą
kurzu. Od razu stwierdziłam, że dawno nikt w nim nie był. Przyglądnęłam się
pojedynczym obrazom, meblom, otworzyłam starą, spróchniałą szafę. Na jej dnie
leżało kilka pudełek. W innych pokojach również takie spotykałam, zazwyczaj
puste, od czasu do czasu znajdowałam zdjęcia lub wiekowe buty. Tutaj podobnie.
Miałam
już odejść, kiedy w tylnej ścianie szafy dostrzegłam jedną obluzowaną deskę.
Odsunęłam ją, oświetliłam dziurę latarką. Wewnątrz leżało jeszcze jedno małe
opakowanie. Po otworzeniu moim oczom ukazał się cienki łańcuszek z zielonym
kamieniem jako zawieszką. Nie wydawał się wartościowy. By go nie zgubić, zawiesiłam wisiorek na szyi.
Zamknęłam za sobą
drzwi i chciałam otworzyć kolejne, kiedy głośny grzmot dotarł do moich uszu,
kolejne błyskawice przecięły nocne niebo. Światła w całym domu zgasły, ogarnęła
mnie nieprzenikniona ciemność. Gdyby nie latarka prawdopodobnie nie trafiłabym
nawet do schodów. Z lekkim przerażeniem zeszłam na dół. W mroku wszystko
wydawało się obce, cienie na ścianach tańczyły złowrogo, a kolejne grzmoty
tylko dodawały im potworności.
Przez okno w
kuchni dostrzegłam błysk świateł samochodu Jaspera. Widziałam, jak szybko
otwiera drzwi, najpierw swoje, później biegnie, by wypuścić swoją żonę. Szli
szybkim krokiem w kierunku mieszkania. Nie dotarli nawet do połowy ścieżki,
kiedy dziwny kształt przeszył ciemność. Serce stanęło mi na moment, by zaraz
ruszyć z podwojoną szybkością. Mężczyzna krzyknął coś do Aschley, ta ruszyła
biegiem do drzwi. Widząc to, wybiegłam jej naprzeciw. Miałam pustkę w głowie,
strach wypełniał każdą komórkę mojego ciała. Stanęłam na schodach przed
wejściem. Dostrzegłam Jaspera leżącego na ziemi w kałuży krwi. Kobieta
krzyczała coś do mnie, jednak nie słyszałam jej. Patrzyłam na to, co się stało.
Mój umysł nie potrafił tego pojąć. To sen. To na pewno sen. Jasper żyje. To
tylko sen.
— Uciekaj!
Ocknęłam się
nagle. Zobaczyłam Aschley leżącą na ziemi, odpychającą łeb czarnej bestii.
Wielkie stworzenie, wyglądające jak skrzyżowanie goryla z wilkiem, przeszywało
czerwonymi ślepiami ciało kobiety. W jednej chwili chwyciło jej głowę i
oderwało od reszty korpusu. Stanęło na dwóch wilczych łapach i zwróciło
zakrwawiony pysk w moim kierunku. Wargi uniosło w przerażającym uśmiechu,
ukazując rządek żółtych, ostrych zębów. Odrzuciło głowę na bok i ruszyło wolno
w moim kierunku. Zza moich pleców wybiegł Demon. Zawarczał złowrogo, rzucając
się na potwora. Ten odepchnął zwierzaka jednym machnięciem. Pies podniósł się i
ponowił atak. Przeciwnik złapał go w pół i przekręcił. Usłyszałam trzask
łamanego kręgosłupa. Opuścił zwłoki na ziemię.
Odwróciłam się i
zatrzasnęłam za sobą drzwi. Zablokowałam je na wszystkie możliwe sposoby.
Biegiem ruszyłam przez korytarz. Po chwili doszedł mnie dźwięk burzonej ściany.
Rzucając spojrzenie przez ramię, dostrzegłam unoszący się w powietrzu pył. W tej
ciemności zauważyłam czerwone oczy o kpiącym wyrazie. Bestia szła za mną, nie
wydając żadnego odgłosu. Podświadomość mówiła mi, że nie mam szans, że i tak
zginę. Powoli zanikała we mnie ostatnia wola walki. Nie miałam gdzie uciec ani
gdzie się schować. Weszłam do kuchni, chwyciłam w dłoń największy nóż i
odwróciłam się przodem do wejścia. Serce biło mi tak szybko, iż myślała, że
zaraz wyskoczy mi z piersi.
Stwór wkroczył do
pomieszczenia. Moje ciało oblał zimny pot. Trzęsącą się rękę z bronią
wyciągnęłam przed siebie. Potwór zacharczał cicho, po jego szczęce spłynęła
stróżka śliny. Twarde mięśnie napinały się pod czarnym niczym smoła futrem.
Mimo że tylne łapy miał wilcze, te przednie wyglądały jak zwyczajne ludzkie
dłonie. Spiczaste, ogromne uszy położył po sobie. Postąpił kilka kroków w
przód, zbliżając się niebezpiecznie. Krwawe ślepia ani na moment nie spuszczały
z widoku mojego noża. Powoli zniżył się, lądując na wszystkich czterech
kończynach. Napiął się, jakby gotując się do skoku. Adrenalina wypełniła moje
żyły. Wiedziałam, że mam jeszcze ostatnią szansę na przeżycie.
I stało się. Bestia
wybiła się mocno z ziemi, lecąc w moim kierunku. Dostrzegłam rozwierające się
szczęki. Poczułam odór jego oddechu. Zamachnęłam się, wbijając nóż w jej
brzuch. Usłyszałam potworny skowyt, a ogromne cielsko przyszpiliło mnie do
podłogi. Odrzuciłam je z niemałym trudem i wybiegłam z domu. Biegłam
najszybciej, jak potrafiłam, tak jak nigdy tego nie robiłam. Płuca paliły, nie
czułam już nóg. W oddali dostrzegłam zarys muru, oddzielającego działkę od
mrocznej puszczy. Ostatkiem sił wdrapałam się na ogrodzenie. Nie mogłam złapać
oddechu. Zsunęłam się na drugą stronę. Za sobą usłyszałam jeszcze długie,
przeraźliwe wycie, przerwane głośnym grzmotem. Bestia rozpoczęła polowanie.
***********************************************************************
Rozdział dodaje z wyprzedzeniem, jako że nie będę mieć czasu zrobić tego przez kolejne kilka dni, następny ukaże się w sobotę za tydzień.
Występujący tu stwór NIE JEST WILKOŁAKIEM - tak tylko informuję. ;)
Pozdrawiam serdecznie ;)