Dom,
a może raczej willa państwa Rogens, zrobił na mnie niemałe wrażenie. W
najgłębszych marzeniach nie wyobrażałam sobie tak zjawiskowej budowli, tak samo, jak nigdy nie widziałam takiego pięknego ogrodu. Całość otoczona była wysokim
murem z szarego kamienia. Prosto do budynku prowadziła brukowana ścieżka. Przed
domem rosło kilka okazałych drzew, jak również dostrzec można było rozległe
skalniaki, tak zbudowane, że zdawały się zrodzone przez samą naturę. Na
tyłach ogrodu widziałam o wiele więcej roślin, tworzyły ogromny las, który
ciągnął się poza posesje, nie mając końca.
Budynek,
zbudowany z jasnobrązowych cegieł, jaśniejszych wokół licznych okien, był
dwupiętrowy. Jego część była przysłonięta dzikim bluszczem, teraz mieniącym się
jesiennymi kolorami. Wyglądem przypominał mały zamek, z dwoma wieżami, jednak
niewystającymi ponad resztę konstrukcji. Jasper zdążył mnie uprzedzić, że dom
jest w trakcie remontu, do dyspozycji jest tylko jedno piętro. Wspomniał
również o ilości sypialni i łazienek, z dumą opowiedział o wielkiej sali
balowej, którą miał nadzieję wykończyć przed nadejściem wiosny. Mimo tego, że
budowla była wiekowa, to miała i dobrze rozwiniętą hydraulikę, jak i elektrykę.
Awarie prądu niestety następowały bardzo często, prawdopodobnie z powodu
oddalenia od miasta.
Stałam
tam z otwartymi ustami i szokiem w oczach. Oczywiście wspomniano mi, że państwo
Rogens są bogaci, lecz nie spodziewałam się tak wielkiej tego oznaki. Aschley
uprzedziła mnie o gościach, jakich teraz przyjmują — trzech robotnikach
odpowiedzialnych za postęp remontu oraz o ich psie — Demonie. Mimo ich fortuny
moi nowi rodzice nie wydawali się tym majątkiem chwalić, wręcz przeciwnie,
chętnie się nim dzielili i nie wyglądali, jakby dopiero wyszli od kosmetyczki,
czy fryzjera.
Ruszyłam
sztywnym krokiem za nimi. Nie mogłam oderwać wzroku od tej potęgi. W jednym
momencie, ja — sierota, mająca do dyspozycji kilka zniszczonych ubrań i niewiele rzeczy własnego użytku, stałam się prawdopodobnie jednym z najbogatszych ludzi w
kraju. Czułam się nieswojo, skołowana tym faktem. Moje życie zdawało się
odwrócić o sto osiemdziesiąt stopni. Między drzewami dostrzegłam pałaszującą
orzecha wiewiórkę, dochodził do mnie również głośny śpiew ptaków. Pora roku nie
sprzyjała ogrodowi, który chociaż zadbany — mienił się zielenią i ostatnimi
przebłyskami złota i czerwieni. Wiosną musiało tu być tutaj pięknie.
Minęłam
drzwi z jasnego drewna i znalazłam się od razu w obszernym korytarzu. Ściany
wyłożone były boazerią, podłoga — czarnymi płytkami. Nie zdążyłam nawet zdjąć
butów, kiedy dopadł mnie ogromny, czarny stwór. Jego wielkie łapy opadły na
moje ramiona, powodując chwilową utratę równowagi. Zimny nos błądził po mojej
twarzy, a zaraz jego tropem wędrował mokry język.
— Demon,
siad! — usłyszałam krzyk Jaspera.
Bestia
w jednej chwili odsunęła się ode mnie. Był to dog niemiecki, największy pies
jakiego, w życiu widziałam. Czarny, cienki ogon latał po podłodze to w jedną, to
w drugą stronę, a bystre, jasne oczy wpatrywały się we mnie z uwielbieniem.
— Wybacz
za niego — zaczął mężczyzna — jest bardzo emocjonalnym zwierzakiem — zaśmiał się,
poklepując bestie po łbie.
Podążyłam
za jego przykładem i również pogłaskałam psa. Odwdzięczył się, liżąc moją dłoń.
Nie miewałam kontaktów z żadnymi zwierzętami. Jedynym bliskim mi
stworzeniem był chomik Arnold — maskotka klasy biologicznej, niestety skończył
swój krótki żywot, kiedy jedna z uczennic nakarmiła go chipsami.
— Jasper
od razu pokaże ci pokój, który wybraliśmy jako twój — uśmiechnęła się Aschley. — Ja zajmę się jakimś posiłkiem, nie wątpię, że jesteś głodna.
Kiwnęłam
niepewnie głową i podążyłam za mężczyzną. Wskazał mi jedne z kilkunastu drzwi w
korytarzu. Uśmiechnęłam się niepewnie i nacisnęłam klamkę. Moja sypialnia była
niesamowita. Ściany miały jasnoniebieską barwę, podłogę przykrywał puszysty,
biały dywan. W jednym z kątów stało małżeńskie łóżko o niebiańskim kolorze.
Znalazła się też tutaj szafa, biurko i komoda z ciemnego drewna. W pokoju
znajdowały się jeszcze jedne drzwi, które prowadziły do mojej osobistej,
niewielkiej łazienki, pokrytej białymi płytkami.
— Jeżeli
będziesz chciała coś wymienić, dokupić czy wyrzucić, to mów od razu, chcemy, żeby to był twój własny kąt, idealnie taki, jaki chciałabyś, żeby był — powiedział Jasper.
Podszedł
do szafy i wyciągnął z niej duży pakunek. Położył go na biurku i spojrzał na
mnie z uśmiechem.
— To
tak na dobry początek — rzekł i wyszedł.
Z
wahaniem rozerwałam czerwony papier. Nie przywykłam do dostawania prezentów.
Nigdy mi na tym nie zależało. Bycie obdarowywaną kojarzyło mi się ze zbędnym
wydawaniem na mnie pieniędzy, za które można było kupić coś potrzebnego,
niezbędnego. Jednak poczułam w środku przyjemne ukłucie. Pełna ciepłych uczuć
spojrzałam na podarunek. Kilka pachnących nowością książek leżało w równym rzędzie.
Widok zaparł mi dech w piersiach. Z czcią dotykałam gładkich grzbietów i stron.
Miałam ochotę od razu przeczytać je wszystkie, jednak szybko się opanowałam,
pamiętając o zbliżającej się kolacji.
Po
szybkim prysznicu i zmienieniu ubrań ruszyłam labiryntem korytarzy. Czułam się
strasznie mała w tym domu, większym niż cokolwiek co zdarzyło mi się zwiedzić.
Każdy mój krok odbijał się echem od ścian, tak głośno, że mogłoby to obudzić
zmarłego. Gdyby nie nagła salwa śmiechu dochodząca zza drzwi nieopodal długo
musiałabym jeszcze błądzić. Już miałam wejść, kiedy ktoś z drugiej strony
pchnął wrota. Cofnęłam się, gwałtownie tracąc równowagę i lądując na ziemi.
— O
kurcze, wybacz — usłyszałam męski głos.
Spojrzałam
w górę, napotykając parę zielonych oczu. Młodzieniec o blond włosach obdarzył
mnie słodkim uśmiechem i podał mi rękę.
— Nic
się nie stało — odparłam szeptem, korzystając z pomocy mężczyzny.
— Jestem
Matthew.
— Vie — powiedziałam, nie mogąc oderwać wzroku od tych niesamowitych oczu. Zdawały się zieleńsze niż trawa wiosną i jeszcze ten bandziorski błysk, tak
uwodzicielski.
Nie
bywałam zakochana, raczej uważałam, że uczucie zwane „miłością” nie istnieje. W
innym wypadku ból czy cierpienie byłyby niespotykane. Ludzie poznają kogoś,
myślą, że to druga połowa ich serca, biorą ślub, potem rozwód, kiedy okazuje
się, iż to jednak nie to. Czymże może być miłość, jak nie kopalnią kolców,
które wbijają się w ciebie przy każdym kolejnym kroku? Czym, jak nie powodem
łez, żalu i zwątpieniem w ludzką uczciwość?
Matt
przytrzymał drzwi, wpuszczając mnie do dużego pomieszczenia. Było to połączenie
kuchni z jadalnią. Ciemne blaty oddzielały jedną część od drugiej. Duży stół
stał obok kominka, w którym tańczył w tym momencie ogień, a wokoło niego kilka
krzeseł. Jasne kolory ścian i podłogi dodawały ciepła temu miejscu. Aschley
miotała się koło kuchenki, co moment dorzucając do garnków przypraw czy warzyw,
zaraz obok niej, oparty o jeden z blatów, przebywał Jasper będący w trakcie
jakiejś przemowy. Dwóch mężczyzn siedziało przy stole, pokładając się ze
śmiechu. Zapach cynamonu i kardamonu wypełnił moje nozdrza.
— O
proszę — zawołał Jasper. — Chłopcy, chciałbym wam przedstawić Viene, nowego członka rodziny.
Jeden
z mężczyzn podniósł się i pocałował moją dłoń.
— Witaj,
madame. Jestem Brian — przedstawił się. — A tamten pajac to Pierre — wskazał dłonią kolegę, który mi pomachał.
Brian
był wysokim, muskularnym brunetem z niebieskimi oczami. Wydawał się starszy od swoich znajomych. Pierre również miał czarne włosy, trochę niższy, jednak nieustępujący poprzednikowi w atletycznej budowie. Największą zagadką pozostawały
dla mnie jego tęczówki, które w zależności od natężenia światła zmieniały barwę
z czarnej na miodową. Obaj byli atrakcyjni, młodzi.
Aschley
podała mi porcje ryżu z jabłkami, przyprawionego cynamonem i kardamonem,
których woń poczułam u drzwi. Pałaszowałam ze smakiem prawdopodobnie najlepszą
potrawę, jaką w życiu jadłam. W sierocińcu mogłam tylko pomarzyć o
przyprawionych daniach, przyjemnie szczypiących w język. Tak prosta kombinacja
smaków, a jednak postawiłabym ją na najwyższej półce. Jasper omawiał z resztą
mężczyzn postęp remontu. Ich relacje wydawały się bardziej zażyłe niż jako
między pracodawcą a robotnikami, tworzyli zgraną rodzinę.
Złapałam
spojrzenie Matta, który od dłuższego momentu nie skupiał się na rozmowie.
Wygiął usta w szerokim uśmiechu. Speszona szybko opuściłam wzrok. Prawie od
razu usłyszałam kroki i ruch krzesła obok.
— Jak
ci się tutaj podoba? — zapytał chłopak, wpatrując się, w moją twarz nabierającą czerwonej barwy.
— Wszystko
jest… - zaczęłam nieporadnie — Duże.
Usłyszałam
chichot mojego rozmówcy, co spowodowało, że na moje policzki przybyła dodatkowa
warstwa czerwieni.
— Myślałem
podobnie na początku - powiedział. — Nie martw się, przyzwyczaisz się szybciej
niż ci się zdaje — zapewnił. Spojrzałam na niego, posyłając mu nieśmiały
uśmiech. — Ten dom wcale nie jest taki wielki, razem z kumplami pomagaliśmy w
remoncie większych, ale to nieważne. Ile masz lat?
— Siedemnaście — rzuciłam mu zaskoczone spojrzenie. — Skończę osiemnaście w styczniu — dodałam
szybko.
— Ja
dwadzieścia — odparł.
Podeszła
do nas Aschley i podała mi kubek kakao.
— Do
szkoły pójdziesz od przyszłego tygodnia — oznajmiła, uśmiechając się lekko. — Chciałabym, żebyś miała czas się zaaklimatyzować. I proponowałabym pojechać
jutro na zakupy, myślę, że przyda ci się kilka nowych rzeczy.
Powiedziawszy
to, odeszła zostawiając mnie w osłupieniu. Chwilę później ekipa rozeszła się — mężczyźni opuścili dom, a moi nowi rodzice poszli spać. Znalazłam się w pokoju,
stanęłam przed lustrem. Wpatrując się w swoją twarz, nie dostrzegłam żadnej
zmiany. Miałam te same niebieskie oczy, czarne włosy sięgające do połowy
pleców, tą samą bladą cerę i wieczne sińce pod powiekami. Jednak w środku czułam,
że staję się innym człowiekiem, kimś zupełnie nowym. Być może nic nie zmieniło
się w moim wyglądzie, lecz biła ode mnie nowa, niedająca się sprecyzować aura.
Różne
zdarzenia, przeżycia, czy złe, czy dobre zdają się odmieniać człowieka. Czasem
są to zmiany niewidoczne na pierwszy rzut oka, kiedy jednak skupi się wzrok, można je dostrzec w sposobie poruszania się, wypowiadanych słowach czy wysoko
podniesionej głowie. Będąc ślepym na wnętrze innych ludzi, zdarza się posądzić kogoś
z podbitym okiem, milionem tatuaży o bycie agresywnym, prawda jest jednak taka,
że może być najspokojniejszą osobą na świecie. Ciało to tylko jaskinia, w której
drzemie potwór, nie dowiemy się, czy jest godny zaufania, czy pełny nienawiści,
jeżeli nie pozwolimy zaprowadzić się do jej głębi.
No no, ciekawie. Chociaż mogłoby się więcej dziać ale i tak fajnie. Szkoda, że mi tak ładnie opisy nie idą. I urzekł mnie piesek (uwielbiam zwierzęta) tylko nie wiem jak można je tak nazywać.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Zależało mi na wprowadzeniu w delikatną monotonię przed kolejnym rozdziałem, z tego powodu niezbyt dużo się tutaj dzieje, ale mogę obiecać, że w kolejnym będzie więcej akcji. ;)
UsuńCo do imienia, no cóż, osobiście zapewne też bym tak mojego psa nie nazwała. Było pierwszym jakie wpadło mi do głowy, a jako, że postać psa nie ma zbyt dużego znaczenia to nie chciałam zbyt długo nad nim myśleć. ;)
Już to chyba pisałem ostatnio, ale mam taką cechę, że zawsze życzę głównym bohaterom jak najlepiej. I nie jest trudno się domyślić, że w tym przypadku jest tak samo, a może nawet bardziej. Powoli wprowadzasz czytelnika w akcję, widać, że się z tym nie spieszysz i bardzo dobrze. Cieszę się, że głównej bohaterce udało się znaleźć dom, wszystko wskazuje na to, że będzie w nim szczęśliwa. A może się mylę? Może się wszystko pokomplikuje? Chętnie się przekonam :) Zwykle nie piszę uwag natury technicznej, natomiast jedna, maleńka rzecz. Myślniki (lub pauzy) lubią mieć luźno po obu stronach :) Dajemy więc po wyrazie spację, potem myślnik, potem znów spację i dopiero drugi wyraz. Na pewno przyda się nie tylko w świecie blogowym :) Pozdrawiam i życzę dużo weny :)
OdpowiedzUsuńDziękuję za spostrzeżenie, na pewno się do niego dostosuję. ;)
UsuńRównież pozdrawiam ;)
Podziwiam za częstotliwość dodawania rozdziałów! Ostatnio nie miałam zbyt wiele czasu na blogi, a dzisiaj wchodzę tutaj do ciebie i aż mnie zatkało, że narobiłam sobie takich zaległości! Ale to dobrze, będę miała co poczytać.
OdpowiedzUsuńTak, więc przechodząc do tego konkretnego rozdziału...
Podoba mi się sposób, w jaki wprowadzasz czytelnika w ten swój świat. Robisz to powoli, dokładnie rozrysowując każdy jego składnik. I super! W ogóle strasznie podoba mi się sposób, w jaki piszesz. Tworzysz cudne opisy, szczególnie te dotyczące emocji i uczuć, a ja na takie zwracam najwięcej uwagi.
Fajnie, że główna bohaterka odnalazła w życiu trochę szczęścia i znalazła nowy dom. I to jaki! Wydaje się, że będzie tam szczęśliwa... Choć może to tylko pozory, a wszystko pokomplikuje się jeszcze bardziej? Nie wiem. Póki co chyba nie chcę jeszcze marudzić. W każdym razie polubiłam Jaspera. Wydaje się całkiem w porządku. Co do Matta nie masz aż tak pozytywnych spostrzeżeń, aczkolwiek chłopak nie zrobił nic złego. Nie wiem, skąd wzięło się u mnie podobne odczucie względem tej postaci. O całej reszcie nie wyrobiłam sobie zdania. Myślę, że jeszcze sobie je wyrobię.
Lecę czytać dalej
Mimo, że nic się na razie nie dzieje, to nie mam zastrzeżeń, bo bardzo mi się podobał ten rozdział w swojej zwyczajności. Taka przeprowadzka z sierocińca, zaskoczenie nowym domem. I muszę powiedzieć, że tutaj już nie zauważyłam tego, co mnie dotknęło w poprzednim rozdziale i jest mega świetnie i nie umiem nic ładnie składnie tutaj napisać xD
OdpowiedzUsuńUrzekły mnie Twoje wyjątkowe, bardzo ładnie wplecione opisy w całość. Ubóstwiam to, bo przede wszystkim - robisz to dobrze! Nie nudzi mi się to, co czytam, a o to właśnie chodzi! Podoba mi się to, że wszyscy są dla niej tacy życzliwi i mili, chociaż nie powiem, ale jest to podejrzanie dziwnie i mam wrażenie, że niedługo coś się wydarzy, żeby odwrócić naglę całe piękno tych akcji :D
Wybacz, że może tak krótko, ale jest późno, łeb mnie nawala, a ja nie potrafię na razie oderwać się od czytania Twojego opowiadania :D
Rozdział jest taki właśnie z tego względu, żeby delikatnie wprowadzić w spokój, melancholię, taka cisza przed burzą. Cieszę się, że Cię nie zanudzam. ;)
UsuńNa samym początku napiszę, że zawsze jestem nieufna wobec postaci z wyjątkowymi oczami. Zauważyłam taką tendencję, że ci główni bohaterowie mają jakieś szczególne kolory ja super zielony, niebieski jak ocean itp., a potem jest szereg ludzi totalnie bez znaczenia i oni już mają oczy nijakie ;p Mam nadzieję, że nie pójdziesz tym torem, chociaż to też nie jest jakaś wada szczególna.
OdpowiedzUsuńZastanawiające są również dla mnie przemyślenia głównej bohaterki na temat miłości. Nie chodzi mi o samo to, co myślała, ale bardziej o kontekst sytuacyjny ;p Chociaż pewnie po prostu ja jestem dziwna, bo nigdy spotykając nowego chłopaka nie myślałam o nim w kontekście prawdziwej, wielkiej miłości.
Wciąż mi się wydaje, że pędzisz, ale nie jakoś dramatycznie ;p Na razie jeszcze jestem zagubiona, czuję się trochę jak główna bohaterka, dopiero zapoznaję się ze światem. Ona sama wydaje mi się taka zdystansowana i trudno od niej oczekiwać innego zachowania. Niby jest wszystko okej, ale nie do końca. Tak samo nie pasuje mi ten dom... wszyscy tacy kochani i w ogóle bajka... musi tu być jakiś podstęp ;p
Wybacz, że mój komentarz taki nieogarnięty, ale ostatnio nie mam siły napisać niczego sensownego
Pozdrawiam!!
Karolina ; ))
Też jestem tego samego zdania o oczach. W końcu są one zwierciadłem duszy ;> dziwne oczy to i człowiek dziwny.
UsuńMiłość dla głównej bohaterki jest nieco skomplikowaną rzeczą. Może i w dziwnym momencie o tym pomyślała, może po prostu chcąc wyprzeć z siebie świadomość, że Matt jest przystojny, odrzuciła to, poprzez wyparcie się miłosći.
I tak, wiem, z początki dosyć pędzę. To jest jakby pierwsza wersja tej historii, którą mam nadzieję za jakiś czas rozbudować. Mam nadzieję, że mi się to uda i wtedy nie bedzie takiego uczucia "pędzenia".
Pozdrawiam! ;>