16 sty 2016

Rozdział I

Samotność  najgorsza rzecz na świecie. Cóż może być straszniejszego niż brak oparcia, osoby, na którą zawsze możesz liczyć, kogoś, kto bez względu na wszystko będzie obok ciebie. Trwasz odizolowany od reszty społeczeństwa, zewsząd otacza cię chłód i ciemność. Zdajesz sobie sprawę, że nie masz szans na nic, zawsze będziesz już sam, jeden, odosobniony. Ból wypełniający twoje serce w tym momencie jest nie do zniesienia. Patrzysz na uśmiechnięte twarze w około, na przytulające się pary, chłopca trzymającego za rękę swoją ukochaną, biegnące przed siebie z beztroską w oczach dzieci, ale oni cię nie widzą. Wydajesz się siedzieć w szklanej kuli, która zlewa cię z otoczeniem. Ty dostrzegasz wszystko, oni nic. To moment, kiedy zastanawiasz się nad sensem swojego istnienia. Istnienia, niemającego prawa bytu. Istnienia tak różnego od innych, że wręcz nieprawdopodobnego.
Wiedziałam, że to ja jestem tą osobą. Samotność była i doskwierała mi całe życie, poczynając od chwili narodzin do teraźniejszości. Siedząc na zimnym parapecie okna, widziałam tyle szczęścia i radości, lecz jeszcze więcej mogłam dostrzec bólu i cierpienia, kryjącego się pod maską obojętności. Ludzie to kłamcy, oszukują samych siebie, przywdziewając sztuczne uśmiechy i wymieniając fałszywe uściski dłoni.
Przez z lekka przyciemnioną szybę obserwowałam upływający czas. Naliczyłam setki samochodów i jeszcze więcej osób. Drzewa pozbawione liści uginały się popychane nagłymi zrywami wiatru. Niebo przysłaniały szare chmury. Jesień powoli pakowała walizki, ustępując miejsca mroźniejszej, lecz jednocześnie pięknej zimie. W powietrzu można było wyczuć jej zapach, mieszający się z wonią spalin i dymu.
Zamknęłam oczy, skupiając się na ostatnich wydarzeniach w moim życiu.
Siedziałam skupiona na lekcji historii, co moment schylałam się nad kartką w zeszycie, notując istotne informacje. Był to dzień jak każdy inny  samotny, cichy, wypełniony zajęciami i krótkimi przerwami pomiędzy nimi. Jakie było moje zdziwienie, kiedy do pomalowanej na monotonny biały kolor sali weszła jedna z podwładnych dyrektorki szkoły, wskazując na mnie. Czułam, jak z mojej twarzy odpływa cała krew, a ręce drżą ze strachu, ale jednocześnie z ekscytacji.
Podążyłam ciemnymi korytarzami za kobietą, kiedy w końcu dotarłyśmy przed drzwi pani dyrektor. Zostałam obdarowana zachęcającym uśmiechem, którego z nerwów zapomniałam odwzajemnić. Zapukałam delikatnie i nie czekając na pozwolenie, wkroczyłam do pokoju.
Pomieszczenie to nie było zwykłym gabinetem. Białe ściany ozdabiały liczne obrazy, ale żadne zdjęcia. Pod jedną z nich stał rządek szaf i półek. Całą podłogę przykrywała podobna do dywanu, beżowa wykładzina, nadając całości odrobiny ciepła. Centralnie na środku stał mahoniowy stolik do kawy, otoczony dwoma skóropodobnymi sofami. Pokój był przytulniejszy niż jakiekolwiek inne miejsce w tym budynku.
Na jednym z miejsc, zaraz naprzeciwko wejścia siedziała starsza kobieta z dość widoczną nadwagą. Siwe loczki okalały jej pulchną twarz, nadając jej babcinego wyglądu. Zza grubych okularów spojrzały na mnie jej czarne oczy, dodatkowo podkreślone równie ciemną kredką. Wydęła usta, pomalowane czerwoną szminką, w chwilowym zamyśleniu, żeby zaraz otworzyć je i rozpocząć przemówienie.  
 Pragnę państwu przedstawić jedną z dziewczynek z tego ośrodka. To jest właśnie Viene Touners…
Z drugiej sofy, tej odwróconej do mnie tyłem, podniosło się dwoje ludzi. Mężczyzna był wysoki, szczupły, jednak muskularny, delikatny zarys mięśni przebijał się przez niebieską koszulę. Czarne włosy tworzyły uroczy nieład na jego głowie. Oczy koloru nieba miały w sobie coś ciepłego, były skierowane w moim kierunku, mierząc mnie z góry do dołu i odwrotnie. Musiałam stwierdzić, że to przystojny pan. Towarzyszyła mu równie piękna kobieta. Fryzurę miała starannie ułożoną, blond pasma lekko opadały na jej wąskie ramiona. Bursztynowe oczy pełne były radości. Uśmiechała się szeroko, pokazując rządek białych, równych zębów. Delikatny makijaż jedynie podkreślał jej naturalność i łagodność. Granatowa sukienka idealnie dopasowała się do jej figury. Byli młodzi, mogli mieć najwyżej trzydzieści lat.
… mieszka tutaj od urodzenia, porzucona przez matkę - kontynuowała dyrektorka, spoglądając w plik papierów na stoliku.  Ma siedemnaście lat, tak złotko? Nie choruje zbyt często, powiedziałabym wręcz, że jest okazem zdrowia. Uczy się przeciętnie, ale nie ma z nią problemów. To by było na tyle z najważniejszych informacji.  A to państwo Rogens  przedstawiła, popatrzywszy na mnie znad ciemnych oprawek.
Rozciągnęłam usta w nieśmiały  uśmiechu, dukając ciche powitanie. Starsza kobieta zostawiła nas samych, dając szanse na wstępne poznanie siebie. Już po kilku minutach wiedziałam, że mężczyzna ma na imię Jasper i posiada własną firmę kosmetyczną, a jego żona  Aschley jest projektantką ogrodów. Nie mogli mieć dzieci, z tego powodu postanowili spróbować znaleźć nowego członka rodziny w moim sierocińcu. Mieszkali w dużym domu z jeszcze większym ogrodem. Nasza rozmowa nie trwała długo, jednak wystarczająco, żebym zdążyła polubić tą parę.
W ciągu kilku kolejnych tygodni zdążyliśmy spędzić ze sobą trochę czasu, byłam wręcz pewna, że oni lubią mnie równie bardzo, jak ja ich. Miałam cichą nadzieję, że będę mogła zamieszkać razem z nimi i stworzyć wspaniałą rodzinę. Zawsze zastanawiałam się, jak to jest mieć kogoś takiego jak mama, czy tata. Moją pamięć wypełniały tylko wspomnienia o wieczorach w gronie dziewczyn w podobnym wieku do mojego. Nie traktowałam ich jak przyjaciółek, nie zdobywałam się na głębsze rozmowy z nimi. Byłam tu samotna. Nigdy nie miałam bratniej duszy, kogoś, kto odkryłby moje zagmatwane wnętrze. Nie miałam również kontaktu z chłopcami. Organizowano nam wycieczki integracyjne łączone z innymi ośrodkami, jednak odbywały się one bardzo rzadko, co więcej  pod ścisłym nadzorem opiekunów, którzy wydawali się mieć oczy dookoła głowy.
Większość czasu spędzałam w małej biblioteczce, wypełnionej starymi księgami czy nudnymi lekturami. Mogłabym ją nazwać moim drugim pokojem, takim, który należał głównie do mnie. Na moje liczne prośby przybywały nowe książki, które pochłaniałam jedna po drugiej, nie potrafiłam jednak zaspokoić mojego literackiego głodu.
Podniosłam powieki, wracając do teraźniejszości. 
To już dziś. Właśnie tego dnia miałam odejść z sierocińca na zawsze. Czułam, jak moje ręce drżą. Ostatni raz patrzyłam na przestrzeń za oknem. Miałam nadzieje już nigdy nie ujrzeć drzew i murów otaczających ośrodek, tych samych, w które wpatrywałam się przez kilkanaście lat. Podążyłam wzrokiem po małym pokoju z białymi ścianami  takimi samymi, jakie można było znaleźć w każdym innym pomieszczeniu. Wypełniały go tylko: stara, spróchniała szafa i trzy łóżka o żelaznej ramie i śnieżnych pościelach. Na jednym z nich leżała moja torba podróżna, w której umieściłam cały mój dobytek. Nie było tego wiele, zaledwie kilka ubrań, rzeczy do codziennej pielęgnacji i jedyna pamiątka po mojej mamie  ręcznie wyszywana biała chusta przedstawiająca cztery różne konie.
Nie wiedziałam nic o mojej matce. Jedyne co mi powiedziano, to, że była piękna. Miała oczy mojego koloru  ciemnoniebieskie z jaśniejszymi promyczkami. Zostałam oddana obwinięta w chustę, zaledwie sześciomiesięczna. Nie jeden raz siedziałam w oknie zastanawiając się, dlaczego ona mnie zostawiła, taką małą, bezbronną. Jakim trzeba być okrutnym człowiekiem, żeby pozbyć się własnego dziecka. Miałam to mojej matce za złe. Wymyślałam miliony scenariuszy, co powiedziałabym jej, gdybym miała okazje ją spotkać. Czy wytknęłabym wszystkie moje żale i smutki? Czy może wolałabym wiedzieć, czym się kierowała? Była pewna rzecz, co do której miałam pewność  ja nigdy nie zrobiłabym tego mojemu dziecku.
Z wolna podniosłam się z parapetu. Ruszyłam przez pokój, zabrałam moją torbę i skierowałam się do drzwi. Rzuciłam ostatnie spojrzenie mojej sypialni. Nie czułam żalu, smutku, wiedziałam, że nie będę tęsknić za tym miejscem. Nie było tu nic, co mogłoby mnie tu zatrzymać. Wyszłam, zatrzaskując za sobą już ostatni raz te stare, skrzypiące wrota. Szłam przez korytarz, schody, mijałam kolejne obrazy, białe ściany. Dotarłam do holu budynku. Oni już na mnie czekali, uśmiechnięci, wydawali się szczęśliwi. Pani dyrektor przekazywała małżeństwu ostatnie wskazówki. Jasper wziął ode mnie walizkę, Aschley jeszcze raz zapewniła starszą kobietę o tym, że na pewno będę szczęśliwa i zajmą się mną odpowiednio. Rzuciłam ostatnie „do widzenia” i opuściłam mój dom.
Czułam się przytłoczona, wszystko działo się jak przez mgłę. Zdałam sobie sprawę, że tak naprawdę z nikim się nie pożegnałam, nie było tu nikogo, z kim chciałabym wymienić ostatni uścisk czy słowa. Nie było też nikogo, komu mogłabym wysłać list lub nawet nudną pocztówkę. Dopiero w tym momencie uświadomiłam sobie, jak bardzo byłam samotna. Oglądnęłam się ostatni raz, mierząc wzrokiem okazałą budowlę sierocińca. Niemo pożegnałam się z otaczającymi go drzewami i szarymi murami. Nie czułam smutku, bólu, wypełniała mnie tylko pustka, dziwna, niedająca się wyjaśnić melancholia. Bałam się nowego życia, które miało teraz nastąpić. Mimo że lubiłam państwo Rogens, to nie byłam pewna, czego tak naprawdę mogę się spodziewać.
Czarny Cadillac ruszył z miejsca, oddalając mnie od przeszłości. Wzięłam głęboki oddech, próbując uspokoić myśli. Czułam, jak serce bije mi z nerwów. Żegnaj stare życie, witaj niewiadoma przyszłości.





************************************************************************

Witam wszystkich. Zapraszam serdecznie do czytania, komentowania, krytyka również mile widziana. Jestem nowa w blogosferze, chciałam się podzielić moją twórczością. Mam nadzieję, że Was nie rozczaruje, a zaciekawię i mile spędzicie tutaj czas. Do kolejnego ;) 

12 komentarzy:

  1. Ciekawie się zaczyna.
    Fajnie zarysowałaś kwestie samotności. Masz rację, to fatalne uczucie. Podoba mi się również to, jak zarysowałaś postać głównej bohaterki. Wprost nie mogę się doczekać, co takiego przyniesie jej przyszłość. Mam nadzieję, że ta będzie dużo lepsza, bardziej pozytywna, niż paskudna przeszłość.
    Czekam na kolejny rozdział.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja za to muszę cię oskarżyć o dwie, poważniejsze rzeczy.
    Po pierwsze - wiem, że piszę beznadziejnie, do tego od dłuższego czasu moja stronka kona w męczarniach i jeśli nawet ukaże się ten kolejny rozdział co go piszę, to zaraz odstraszy wszystkich na kilometr.
    Po drugie - wciągnęłam się w ten rozdział i nie wiem cóż mam ze sobą począć, jako, że nie ma nic więcej. Czekam niecierpliwie na ciąg dalszy - wtedy będę mogła powiedzieć coś więcej, ocenić co mi się podoba.
    Pozdrawiam Serdecznie
    Wilcza

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej :) Jejku to głupie, ale przez cały rozdział zastanawiałem się tylko, czy główna bohaterka zostanie zabrana z sierocińca czy jednak coś się zmieni. I cieszę się, że jednak się udało. Jestem bardzo ciekawy jak potoczą się jej dalsze losy - oczywiście z racji, że lubię szczęśliwe historie, mam również nadzieję, że będą one właśnie jak najbardziej szczęśliwe. Jakoś tak mam, że zwykle życzę bohaterom jak najlepiej :) Masz bardzo fajny, lekki styl pisania, czytało mi się świetnie a rozdział minął mi bardzo szybko więc to chyba dobrze. Będę czekał z niecierpliwością na kolejny rozdział, pozdrawiam i życzę dużo inspiracji :)

    http://przeklete-bractwo.blogspot.com/ - zapraszam gdybyś miała ochotę na lekturę :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ok, więc na początek kilka błędów.
    "Ty dostrzegasz wszystko, oni- nic.". W tym zdaniu chodzi o myślenik, który jest postawiony nie w tym miejscu co trzeba. Być może to błąd z powodu szybkiego pisania, a może brak wiedzy. Zdanie powinno prawidłowo być napisane: "Ty dostrzegasz wszystko - oni nic.". Oczywiście w miarę możliwości zrezygnowałabym w ogóle z tego myślnika, ponieważ nie jest on dopasowany, ani nie dodaje uroku. Tak więc zdanie zostawilabym "Ty dostrzegasz wszystko, oni nic.".
    Znalazłam jeszcze drugi błąd związany z myslnikiem, a mianowicie "Był to dzień jak każdy inny- samotny, cichy, wypełniony (...)". Tutaj on może być, lecz zwracaj uwagę na pisownię. Powinno być: "(...) jak każdy inny - samotny (...)". Popracuj nad tym!
    Myślę, że powinnaś popracować nad fabułą. Opisujesz uczucia osoby, a potem nagle przechodzisz w temat lekcji historii. Trochę miesza się to ze sobą, jeżeli historia jest TERAZ, a odczucia były przemyślane WCZEŚNIEJ. Nie wiem, czy w ogóle to dobrze rozumiem. Jednak jeśli źle, to swiadczy tylko o tym, że nieprecyzyjnie to opisalas i czytelnik pochodzący znikąd się nie ogarnie.

    Pomimo tego bardzo mi się podoba twój zasób słownictwa, jest bardzo bogaty i umiesz go wykorzystać do opisów. Tak 3maj!
    Widać, że jesteś początkującym bloggerem. Sama również się uczę, nie jestem profesjonalistą, a więc moje wskazane błędy wcale nie muszą przeszkadzać innemu człowiekowi. Pamiętaj k tym! :)

    Życzę ci więc dużo weny, wiele pomysłów oraz wszystkiego, co ci tylko pomoże w pisaniu! :)

    Pr

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za opinię. ;)
      Mogę się zgodzić co do pierwszego myślnika, myślę, że pójdę za Twoją radą i wyeliminuje go. Z tym drugim rozumiem, że chodzi o spację?
      Teraz kwestia fabuły. Przemyślenia są TERAZ, później jest przejście w przeszłość, co jest przedstawione w zdaniu: "Zamknęłam oczy skupiając się na ostatnich wydarzeniach w moim życiu". Następnie znów wracamy do TERAZ: "Podniosłam powieki wracając do teraźniejszości".
      Lekcja historii jest właśnie wspomnieniem ostatnich dni, przemyślenia natomiast są czymś, co trwa teraz.
      Postaram się te dwa zdania wyraźniej zaznaczyć, dziękuję za tą sugestię.
      Pozdrawiam! ;)

      Usuń
  5. Wpadłam tu w przerwie od nauki na obronę :D W sumie od dawna twój blog leży gdzieś w mojej osobistej zakładce "do przeczytania", ale nigdy nie miałam czasu, żeby się za to zabrać, a wiadomo - najlepiej się czyta blogi, gdy człowiek musi się uczyć. Więc jestem. Na razie tylko pod tym rozdziałem zostawię swoją opinię, bo niestety czas mnie goni i nie chcę przeginać.

    Nazwę Cadillac powinnaś napisać z dużej litery, bo to nazwa własna. I w sumie chyba na tyle jeśli chodzi o błędy. Więcej nie wychwyciłam;)
    Natomiast jeśli chodzi o treść, to bardzo mi się spodobało! To co prawda dopiero początek, ale piszesz bardzo przyjemnie, naprawdę dobrze się wczułaś w postać tej dziewczyny i w moim odczuciu jest bardzo wiarygodna. A ja lubię postacie, od których czuć naturalność. Dlatego moje wrażenie co do niej jest na plus. W ogóle zastanawiam się jak jej będzie w tym nowym domu... Bo nie ukrywam, że naszły mnie jakieś dziwne negatywne przeczucia, co do tych państwa. Jeśli małżeństwo chce mieć dziecko to adoptuje raczej takie małe - kilkumiesięczne albo kilkuroczne - żeby mogli je wychować po swojemu. A tu proszę, 17-latka. Zastanawiam się dlaczego wybrali akurat ją. A że lubuję w kryminałach i tego typu tematyce to w mojej głowie od razu pojawiają się jakieś podejrzane sceny i pomysły rodem z horrorów;D Mam najwidoczniej zbyt mało zaufania do słowa pisanego! :D
    Ale tak poza tym, to bardzo mi szkoda tej dziewczyny. Ogólnie ludzi którzy są na świecie sami. Kurde, każdy zasługuje na zainteresowanie drugiej osoby i na miłość. I mam nadzieję, że Viene je znajdzie.

    Na razie tyle z mojej strony. Wracam do nauki, ale nie wykluczam, że pojawię się niebawem pod następnymi rozdziałami. A jesli masz ochotę zapraszam też do siebie;) Zostawię reklamę w spamie, może się spodoba.

    Pozdrawiam serdecznie! ;*
    sila-jest-we-mnie.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło mi Cię gościć. :D
      Cieszę się, że Ci się spodobało. Cóż, wszystko co Cię zastanawia znajdziesz już w kolejnych rozdziałach, jak nie tych co już są opublikowane, to w przyszłych.
      Problem z miłością ma też swoją drugą stronę - nie każdy potrafi ją przyjąć. Jak raz się na kimś zawiedziesz, to później już trudno jest komukolwiek zaufać, a co za tym idzie - pokochać go. Viene zawiodła się na swojej matce, była świadoma tego, że ona ja ODDAŁA, tak po prostu zostawiła. Kieruje nią strach, że każdy może tak postąpić.
      Zapraszam! W wolnym czasie na pewno do Ciebie wpadnę. ;)
      Pozdrawiam ;)

      Usuń
  6. Zjawiłaś się u mnie na blogu, a ja dopiero teraz zaznałam chwili spokoju, by zabrać się za Twoje opowiadanie, wybacz :< Ale grunt, że w ogóle przyszłam! :D
    Bardzo ciekawy szablon bloga, tak w ogóle i na początek. Przyjemny, estetyczny, przejrzysty i dzięki niemu bardzo miło się czyta. Dodatkowo uważam, że bardzo dobrze odzwierciedla nastrój pierwszego rozdziału.

    Zawsze zaczynam od małych uwag, więc... No nie będę mówiła za wiele, bo jedyne, co mnie raziło w oczy, to to, że zdarza Ci się troszeczkę może mieszać w tekście. Zauważyłam takie miejsca, gdzie ładniej by brzmiało zdanie i łatwiej się je odczytywało, gdyby wstawić przecinek, czy też osobne zdanie w ogóle zacząć, bo czasami piszesz takim strasznym ciągiem.
    Nie mniej jednak wszystko moim zdaniem wynagradza ten piękny opis oraz łatwość w oddaniu i przekazaniu emocji i uczuć czytelnikowi. Wszystko czytałam jednym tchem i ani razu się nie oderwałam, bo chciałam go skończyć czytać.
    Bardzo podoba mi się pomysł z sierocińcem i z sierotką, która wybiera się do nowego domu. Nie pamiętam, czy czytałam coś takiego, ale wydaje mi się, że nie, a jeśli coś się o tego typu historiach słyszało, to Twoja jest absolutną wyjątkowością od wszystkiego, czego rzeczywiście można się w takich opowieściach spodziewać!
    Bardzo urzekłaś mnie tym pierwszym rozdziałem :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ach, te przecinki. Największa zmora tego świata. xD
      Dziękuję ;> Miło mi to słyszeć.

      Usuń
  7. No to teraz ja ;p Kiedy odwiedzam bloga po raz pierwszy, zawsze dręczę autora przemyśleniami dotyczącymi innych rzeczy niż sam tekst, ciebie to również nie ominie... sorka :D

    Podoba mi się szablon, bo jest czytelny. Chociaż przyzwyczaiłam się do czcionki Times New Roman i ciężko mi przywyknąć ;p Ale to żadna wada ;p Tylko mi to latające menu przeszkadza, ale to pewnie przez moją nerwicę natręctw, bo blogi lubię czytać tak jak książki - czyli wszystko w wersji minimalnej ;p No i pozdrawiam człowieka-emocję, bo mi wszyscy mówią, że jestem nadwrażliwa ;p

    Na początku trochę się zdenerwowałam, bo całkiem niedawno czytałam historię o dziewczynie z sierocińca, która dostała swój nowy dom i to było tak słabe, że teraz czuję automatyczny odrzut. Ale na całe szczęście zmieniłaś moje nastawienie do takich rzeczy. Dzięki ;p Ciężko mi na razie odnieść się do fabuły, bo to dopiero początek, natomiast twoje opisy są lekkie, bez nadmiernego skupiania się na szczegółach, ale też bez pomijania wszystkiego po kolei. Trochę czasami odnosiłam wrażenie, że pędzisz, zamiast skupić się na emocjach w związku z poznaniem nowych rodziców i ich pierwszych kroczków w znajomości, ale z drugiej strony nie mam pojęcia, jaki jest twój stosunek do tego rozdziału. Wiesz... to równie dobrze może być taki prolog, a wtedy nie ma sensu skupiać się na drobnostkach.
    Tak czy inaczej dla mnie dobrze wymalowałaś tło dla tej historii, później będę skupiać się na szczegółach ; ))

    Pozdrawiam!!
    Karolina

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też czasem denerwują mnie za bardzo skomplikowane szablony. XD Z początku rzeczywiście jest troche wszystko "szybkie". Mam zamiar podszlifować kiedy zakończę całkowicie tę historię. Sierociniec to tylko wstęp. Gdyby główna bohaterka w nim nie przebywała, opowieść nie mogłaby obrać takiego toru, na jakim jest w tym momencie.
      Cieszę się, że przybyłaś, dziękuję za komentarz.
      Pozdrawiam! ;>

      Usuń
  8. Co do szlifowania na koniec, to bardzo mądra decyzja. Nie bym uważała, że coś jest tutaj nagminnie źle, ale po prostu sama mam u siebie takie plany, więc byłabym hipokrytką, gdybym nie popierała ich u innych ;-)
    Co do opowiadania, to wszystko zaczyna się strasznie szybko, ale jako osoba, która lubi, gdy coś się dzieje, to nie mogę zgłaszać o to słowa sprzeciwu. Trochę mnie zdziwiło, że ci ludzie zdecydowali się na adopcje tak dużego, niemal już dorosłego dziecka. Wydaje mi się, że każda bezpłodna para, jeśli nie chce niemowlaka, to decyduje się na kilkulatka, tak do siedmiu maksymalnie, bo takie dziecko jeszcze można "ustawić po swojemu". Dlatego coś mi w nich nie pasuje i śmierdzi i wydają mi się tacy... śliscy.
    Ta chusta i jej wzór, czyżby jakiś herb, czyżby to coś oznaczało? Wydaje mi się, że choć wiele kobiet porzuca własne dzieci, bo są zapatrzonymi w siebie, wygodnymi, egoistycznymi sukami, to w twojej opowieści ta kobieta miała jakiś poważniejszy powód i chciała w ten sposób dobrze, może to pomogło jej chronić córkę, choć utrzymywało ją z dala od niej?

    Pozdrawiam
    takamilosc.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

Nomida zaczarowane-szablony