Wyprowadzono
mnie na zewnątrz budynku. Wzdrygnęłam się, czując zimny wiatr, delikatnie
uderzający o moje ciało. Znajdowaliśmy się na niewielkim placu, wyłożonym
brukowaną kostką, otoczonym budynkami z jasnej cegły. Domy były jednopiętrowe,
niewielkie, jednak piękne w swojej prostocie. W ścianach umieszczono liczne
okna, o złotych ramach. Srebrzyste dachy chyliły się ku ziemi, a z kominów
unosił się szary dym. Wszędzie widziałam drzewa o popielatych pniach,
pozbawione liści, jak również krzewy. Każdą roślinę idealnie przycięto, zdawało
mi się, że nawet trawę strzyżono, po jednym kłosku, nożyczkami. Andoria
wydawała się spokojnym, przyjaznym miastem — i tak pomyślałabym w innej
sytuacji.
U
drzwi już czekał na nas tłum elfów. Wszyscy ubrani byli w ciepłe, drogie
ubrania, które okazały się zwierzęcymi skórami. Wydawało mi się to dziwne.
Zawsze utożsamiałam sobie te istoty, jako żyjące w zgodzie z przyrodą, tutaj
wyraźnie widziałam dowód, że jednak to nie jest prawdą. Ich szczupłe, piękne
twarze wyglądały spod głębokich kapturów. Wszyscy górowali nade mną, musiałam
delikatnie zadzierać głowę ku górze, by spojrzeć im w oczy. Z każdej strony dochodziły
mnie ciche pomruki i szepty. Czułam, jak na moją twarz spływa rumieniec. Oprócz
niezliczonej ilości kobiet i mężczyzn dostrzegłam też dzieci. Biegały wesoło,
jako jedyne nieświadome powagi sytuacji. Wyglądały jak miniaturki osób
dorosłych, również śliczne, lecz o typowo dziecięcych, pyzatych policzkach. Zazdrościłam
im w tym momencie tej beztroski, tego, że nie muszą się niczym przejmować, ani
niczego bać.
— Spalić ją! — doszło z jednej ze stroną.
— Zabić! Tak jak zabiła nasze dzieci!
— Morderczyni!
Nagle
uniosły się głosy, wszystkie istoty skandowały groźby w moim kierunku. Zamarłam
zszokowana. Cóż im byłam winna? Czułam ogarniający mnie strach. Spoglądałam w
tajemnicze twarze elfów, wykrzywione w nienawiści. Co się stało? Dlaczego na
mnie krzyczą? Zapragnęłam uciec stąd jak najdalej, zamknąć się w jednym z
opuszczonych pokojów willi i nie wracać. Drżałam z zimna i trwogi. Strażnicy
odpychali tych, którzy ochoczo podchodzili w moją stronę, życząc mi bolesnej
śmierci. Ktoś przedarł się przez mur żołnierzy i wymierzył mi siarczysty policzek.
— Idziemy! — zawołał jeden z żołnierzy i pociągnął mnie za sobą.
W
moich oczach wzbierały łzy. Nigdy nie czułam się tak nienawidzona i
jednocześnie taka słaba. Nie miałam nawet możliwości się bronić. Byłam zmuszona
zaufać strażnikom, że nie dopuszczą nikogo do mnie, że mnie ochronią. Prowadzono
mnie przez tłum, elfy ciskały we mnie resztkami jedzenia i okropnymi słowami. Najgorsze
było oskarżanie mnie o morderstwo. Nie zabiłam nikogo. Drżały mi kolana, serce
biło jak szalone. Przebyliśmy zaledwie kilka przecznic, dla mnie jednak to
trwało wieczność. Starałam się wyłączyć, nie słuchać, jednak rozgoryczony tłum
nie dawał o sobie zapomnieć. Włosy miałam pozlepiane od soków i błota, a
ubranie nadawało się już tylko do wyrzucenia.
Powoli
sceneria zmieniała się. Odległości między domami zwiększyły się, aż w końcu
pozostała tylko wąska ścieżka prowadząca prosto do średniej wielkości pałacu.
Był biały jak inne budynki, jednak większy od nich. Otaczał go ogromny ogród,
pełen roślin, które nawet w tej porze roku wydawały się tętnić życiem. Tłum
został z tyłu, odepchnięty przez nowo przybyłych strażników. Pochłaniałam widok pałacu
z zachwytem do czasu, aż jeden z ochroniarzy nie popchnął mnie tak, że omal się
nie przewróciłam. Posłusznie szłam w kierunku schodów prowadzących prosto do
ogromnych wrót z jasnego drewna. Tam również znajdowało się wielu żołnierzy.
Wszyscy uzbrojeni stali niczym słupy, gdyby nie to, że mrugali, pomyślałabym,
iż są posągami.
Pałac
od środka był zdecydowanie bardziej imponujący. Ściany wypełniały starożytne
malowidła, wiekowe obrazy, przedstawiające elfy, ludzi i wiele innych
niesamowitych istot. Z sufitu zwisały ogromne żyrandole, wypełnione świecami.
Idąc dalej przez obszerny korytarz, dostrzegłam niezliczone ilości drzwi, jak
również wielu strażników. Czułam, że jestem pod stałą obserwacją, każdy mój
krok jest analizowany, w razie próby ucieczki na pewno by mnie złapano.
Wepchnięto
mnie do kolejnego pomieszczenia, bardziej nowoczesnego. Podłoga wyłożona była
srebrnymi płytkami, po obu stronach sali znajdowały się potężne kolumny, bogato
zdobione. Łukowate sklepienie sufitu wypełniono malowidłami. Na podwyższeniu w
centrum stał tron z białego kamienia. Na nim zasiadał młody, srebrzysto włosy
mężczyzna. Gdzie nie spojrzałam, natrafiałam na wzrok straży.
Mężczyzna — założyłam, że jest to wspomniany wcześniej namiestnik — spojrzał na mnie z
góry nienawistnym wzrokiem. Oczy podkreślone miał srebrną kredką, co nadawało
mu elegancji. Wyróżniał się spośród pozostałych widzianych przeze mnie elfów
bogatym strojem i ruchami pełnymi wyższości. Strażnicy, którzy mnie
przyprowadzili, uklęknęli, spuściwszy głowę w dół. Jako jedyna z nowo przybyłych
stałam, wpatrując się we władcę. Ktoś pociągnął mnie ku dołowi za koszulkę.
Posłusznie ugięłam kolana.
— Wasza wysokość — zaczął jeden z żołnierzy — przyprowadziliśmy przed twe oblicze ową istotę ludzką, zwaną Viene.
— Dziękuję — odparł Toliman, niskim, głębokim głosem. — Powstańcie — nakazał.
Wszyscy
podnieśli się, ciągnąc mnie za sobą do góry. Elfi władca również wstał i dumnym
krokiem zszedł ku nam. Jego czarne oczy wpatrywały się uporczywie w moje. Jego
spojrzenie emanowało niesamowitą siłą i pewnością siebie. Nie byłam w stanie
opuścić wzroku, choć wiedziałam, że nie powinnam się w niego wpatrywać.
— Cóż masz nam do powiedzenia, ludzka Viene? — zapytał, podchodząc niebezpiecznie
blisko. Ostatnie słowa mocno zaakcentował, jakby starał się mi umniejszyć.
— Chciałabym… się dowiedzieć, za co mnie… aresztowaliście — odpowiedziałam łamiącym się głosem, rumieniąc się z nerwów.
— Och, to bardzo proste — zaśmiał się. — Za morderstwo.
— Nikogo nie zamordowałam — zacisnęłam zęby, tłumiąc wypełniający mnie gniew, spowodowany jego ironicznym odzewem.
— Ależ ty nie wiesz, czy kogoś zabiłaś, czy nie. Taka już natura wiardów.
Mordujecie, a sami nie wiecie, czy to robicie.
— Słucham? — podniosłam głos, na co jeden ze strażników kopnął mnie pod kolano. Syknęłam z bólu. — Jak możecie mnie oskarżać o coś, czego sami nie możecie być pewni!? — Drugie kopnięcie, tym razem mocniejsze. Zagryzłam policzek,
powstrzymując krzyk. — Tylko ci, co ich zaczarują to wiedzą!
— Jak śmiesz się tak zwracać do władcy! — warknął przyboczny namiestnika. — Panie, pozwól mi ją… — nie skończył, na widok podniesionej do góry ręki Tolimana.
— Nie wiemy, czy jesteś wiardem, ale chcemy zapobiec temu, że mogłabyś nim być — oznajmił spokojnie, tak, jakby moje życie nie było warte więcej niż pająka w
jednym z kątów sali. — W każdej chwili może się okazać, że nim jesteś, a nie
chcemy, żeby doszło tu do niepotrzebnego rozlewu krwi.
— Ale ja nic nie zrobiłam!
— Zaledwie dwa tygodnie temu, zaraz przed twoim przybyciem, pobliskiej wiosce,
należącej do mnie, doszło do masakry…
— Nie jestem tu aż tak długo! — wtrąciłam.
— Słońce — zacisnęłam usta w linie słysząc pieszczotliwe określenie. — Myślisz, że ranka na twojej nodze zagoiła się w jeden dzień? — prychnął rozbawiony. — Magia
może i wspaniale działa, ale leczenie za jej pomocą jest długie i męczące. Wracając
do mojej opowieści: w pobliskiej wiosce stado wiardów zamordowało wszystkich,
od starców, po dzieci. Nie przeżył nikt. Gdyby nie ślady ugryzień i miliona
wilczych łap, nigdy nie dowiedzielibyśmy się, co to było…
— Może to były tylko wilki? — przerwałam, za co znów oberwałam kopem.
— Nie, kochana — zaśmiał się. — Wilki nie otwierają drzwi, nie zabijają tylko
elfów, zostawiając ich zwierzęta, nie podpalają i nie potrafią obsługiwać się
bronią. To tylko i wyłącznie może być twoja plugawa rasa. Nie pozwolę na to, by
jakikolwiek człowiek przekroczył granice miasta. Zginiecie wszyscy — zamarłam.
Zakręciło mi się w głowie, trudno było mi oddychać.
— Po co mnie leczyliście… skoro i tak mam umrzeć?
Mężczyzna
odwrócił się ode mnie tyłem. Wolnym krokiem przemierzał komnatę. Jego włosy
lśniły w blasku słońca, które słało swe promienie przez wielkie, zakończone łukami
okna.
— Musisz być pełna sił — przerwał ciszę. — Nie zginiesz od razu. Zapłacisz
najpierw za swoje winy, czy są, czy nie są twoje. Poniesiesz karę za czyny
twego ludu. Pokażemy, że jesteśmy silni, potrafimy się obronić przed
najgorszymi bestiami. Wyplewimy najgorsze chwasty tego świata, jakimi jesteście
wy.
— Ale… - zaczęłam, jednak nagłe uderzenie w brzuch zamknęło mi usta. Do oczu
nabiegły mi łzy. Zaparło mi oddech w piersi. Rozmytym spojrzeniem odnalazłam
mojego przeciwnika. Obiecałam sobie w
myślach, że jeżeli kiedyś go spotkam, poderżnę mu gardło.
— Do lochu ją — zabrzmiał rozkaz. — Dajcie jej coś jeść, nie chcemy przecież, by szybko osłabła na jutrzejszej ceremonii.
Żołnierze
pochylili głowy przed namiestnikiem.
— Nie możesz… ! — zdążyłam jeszcze krzyknąć, kiedy zamykały się za mną wrota
sali.
Czułam
się bezsilna. Cały naród ludzki był skazany na wyginięcie. Nie byliśmy winni
temu, co się działo. Czy on tego nie rozumiał? Powinno się wybić tych, co
używają magii do opętywania ludzkich umysłów i ciał. Widać jednak, Toliman wolał
pójść na łatwiznę, zamiast powstrzymać podpalacza, chciał gasić ogień przez
niego rozpalony. Prowadzono mnie plątaniną korytarzy i schodów, aż w końcu
znaleźliśmy się w lochach. Zapach stamtąd dochodzący był równy temu,
dochodzącemu z chlewu — smród odchodów i marnego jedzenia. Mdliło mnie od tego
fetoru. Minęliśmy kilka klatek. Widziałam w nich głównie ludzi, w różnym wieku,
brudnych i wychudzonych. Wepchnięto mnie
do jeden z celi. Była niewielka, oddzielona od korytarza grubymi kratami, z
innych stron otoczona murem. Od ziemi oddzielała tylko warstwa gnijącej już
słomy. Do ściany przytwierdzono łańcuchami dwie deski, pokryte cienkimi
prześcieradłami.
Usiadłam
na prowizorycznym łóżku, chowając twarz w dłoniach. Trzęsłam się, czując dotyk
zimna na lekko odzianym ciele. Słyszałam dochodzące zza pleców jęki, gdzieś
indziej, inny więzień domagał się jedzenia. To było zbyt wiele wydarzeń jak na
mnie. Świat, który znałam, zanikał powoli w mojej pamięci. Plątanina myśli zdawała
się już nie do rozwiązania. Zamazywały się znajome twarze, wygładzały kontury
budynków. Zapominałam, kim jestem. Nie wiedziałam już, co jest jawą, a co snem, w
co wierzyć. Przeklinałam w duchu Mimosę. Zostawiła mnie na pastwę jej
pobratymców. Jednak dalej pozostawała jedyną osobą mogącą mi w jakiś sposób
pomóc. Chyba że sama za tym stała.
Wstałam
rozwścieczona. Przechodziłam się w tą i z powrotem oddychając głęboko. Miałam
rację, nie powinnam była ufać elfce, pozwolić się zabrać do jej miasta. Walnęłam
pięścią w mur. Poczułam ból rozprzestrzeniający się od czubków palców po
łokieć.
— Spokojnie paniusiu — usłyszałam śmiech. — Jeszcze zabijesz kogoś po drugiej stronie ściany, a tego być chyba nie chciała.
Spojrzałam
w kierunku celi, znajdującej się równolegle do mojej. Przy ścianie obok krat
siedział po turecku mężczyzna. Zaledwie kawałek twarzy wystawał mu zza brody i
długich włosów. Wpatrywał się we mnie rozbawiony. Wyglądał jak typowy włóczęga.
Zignorowałam jego zaczepkę i wróciłam na deskę.
Jeszcze
wcześniej tego dnia, po obudzeniu się, planowałam znaleźć morderców rodziców.
Jedyne co mogłam zrobić teraz, to życzyć im, by ktoś inny ich pomścił. Powoli
godziłam się ze zbliżającą się szybkimi krokami śmiercią. Czułam wszechobecny
strach, towarzyszący każdej komórce mojego ciała, od palców u stóp po końcówki
włosów. Nic nie będzie już takie jak dawniej. A przynajmniej ja miałam się o
tym nie przekonać.
**********************************************************************************************
Cześć wszystkim! ;)
Cieszę się widząc coraz większą aktywność na moim blogu. To naprawdę miłe i motywujące. ;)
Chciałam poinformować, że kolejny rozdział pojawi się dopiero za dwa tygodnie, gdyż nie będę miała czasu na opublikowanie go szybciej.
Pozdrawiam serdecznie ;*